ŚwiatNowa Wielka Rosja

Nowa Wielka Rosja

Władimir Putin kończy przebudowę Rosji w gazowe mocarstwo. Jego siedmioletnia, niezauważona rewolucja położyła kres demokracji i wydała nowy aparat władzy. To on - a nie Rosjanie - rządzi dziś krajem.

Nowa Wielka Rosja
Źródło zdjęć: © AFP

Swojej przyjaciółki Tani Anna Politkowska nie widziała ponad 10 lat, od rozpadu ZSRR. Gdy Politkowska robiła reportaże z Czeczenii, wyrastając w latach 90. na gwiazdę opozycyjnego dziennikarstwa i twarz niezależnych rosyjskich mediów, Tania zbiła fortunę na supermarketach i właśnie szykowała się do startu w wyborach do moskiewskiej Dumy.

Tania: Ty jesteś przeciwko Putinowi, ja wiem. A ja jestem za nim. On mi jest prawie jak brat - w przeszłości poniewierany, teraz się odkuwa. Obecna władza to nienasyceni pragmatycy.

A. Politkowska: Co znaczy nienasyceni?

T: Łapówki. Niekończące się łapówki. Komu ja ich nie daję? Urzędasom, milicji, strażakom, inspektorom sanitarnym, władzom miejskim. No i gangsterom, na których działce stoją moje sklepy.

A. Politkowska: Dlaczego na konferencji prasowej na koniec mówiłaś o Putinie? O tym, jak go miłujesz, szanujesz i jak mu ufasz? To jest w okropnym stylu.

T:Wcale nie. To jest właśnie to, co dziś należy robić. Gdybym nie wspomniała o Putinie, nasz miejscowy funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa już jutro odwiedziłby mnie w moim sklepie, przyszedłby się pożalić, że nie powiedziałam tego, co mówią wszyscy naokoło. Właśnie tego typu życie my, przedsiębiorcy, obecnie prowadzimy.

Politkowska: No i co, że by przyszedł?

T: No nic. Domagałby się tylko łapówki.

Politkowska: Za co?

T: Żeby zapomnieć, o czym to ja nie powiedziałam.

Politkowska: Posłuchaj, czy ty nie jesteś tym wszystkim zmęczona?

T:Nie. Gdybym musiała pocałować Putina w tyłek, żeby dostać jeszcze parę sklepów, zrobiłabym to.

Politkowska: Jak to dostać? Przecież ty je kupujesz.

T:Nie, teraz to inaczej wygląda. Żeby coś "dostać", musisz zasłużyć u biurokratów na prawo do kupienia sklepu za swoje własne pieniądze. To się nazywa ruski kapitalizm. Osobiście mi się podoba. Anna Politkowska umieściła tę rozmowę w swojej książce "Rosja Putina", bo też mówi ona o tej Rosji więcej niż niejedno opasłe opracowanie zawodowego analityka. Dziś Politkowska nie żyje. 7 października została zastrzelona w windzie swojego domu. Jej śmierć próbował wyjaśnić Aleksander Litwinienko, zbiegły do Wielkiej Brytanii oficer FSB, tropiciel zbrodni rosyjskiej bezpieki. 1 listopada zostaje otruty radioaktywnym polonem, trucizną, której zwykli używać szpiedzy. Dwa tygodnie później od strzału w głowę ginie w Moskwie Aleksander Płochin, jeden z dyrektorów Wniesztorgbanku. To jedna z najpotężniejszych w Rosji instytucji finansowych, nad którą niecałe dwa lata temu odzyskało kontrolę państwo, a konkretnie wierna Kremlowi kohorta byłych oficerów KGB.

4 grudnia w Samarze nieznani zabójcy rozstrzeliwują Aleksandra Samojlenkę, prezesa przejętej przez Gazprom firmy handlowej Itera-Samara. Tajemnicza seria zabójstw przywodzi na myśl lata 90., kiedy spory o władzę i wpływy na najwyższych szczeblach rozstrzygano karabinem na ulicach Moskwy. Morderstwa zbiegają się w czasie z wydaniem przez Kreml bitwy zagranicznym inwestorom. Najpierw brytyjsko-holenderski Shell traci koncesję na rozbudowę instalacji wydobywczych na Sachalinie, największego projektu energetycznego na świecie, w który zainwestowano już 20 miliardów dolarów. Kilka tygodni później Kreml rozwiewa nadzieje europejskich i amerykańskich koncernów na obiecany przed laty dostęp do pola Sztokman na Syberii, największego nienapoczętego złoża gazu na ziemi. Powód jest prosty: Kreml nie chce utracić kontroli nad cenami gazu, swojej najważniejszej broni w stosunkach ze światem.

Gazprom, nad którym państwo odzyskało w ostatnich latach całkowitą kontrolę, ma zagwarantowany prawnie monopol na eksport rosyjskiego gazu. Wyjątkiem jest surowiec z nowych złóż na Sachalinie. Światowe ceny gazu już się zachwiały, a jeśli Rosja oddałaby zachodnim koncernom Sachalin i złoża na Syberii, cenami rządziłby rynek, a nie Kreml. Z gazowej władzy Rosja zaczyna też ostatnio coraz śmielej korzystać. Najpierw podniosła ceny krajom, z którymi stosunki nie układają się po myśli Kremla (Litwie, Łotwie, Estonii, Białorusi, Ukrainie, a kilka tygodni temu także Polsce). Europie Zachodniej swoje nowe oblicze pokazuje w łagodniejszy, ale sugestywny sposób - odrzucając żądania ratyfikacji Karty Energetycznej (chroniącej zachodnie inwestycje w Rosji) i wymieniając gwarancje dostaw za wstęp Gazpromu na europejskie rynki dystrybucji gazu. Po zabójstwach czołowych krytyków prezydenta Putina nawet Europa nie ma już złudzeń: Rosja przywdziewa szaty imperium i staje się energetycznym hegemonem. Kiedy rosyjscy
dziennikarze pytali jednego z najbliższych zauszników Putina, wicepremiera Siergieja Iwanowa, czy po tak ostrej grze zostaną Rosji jacyś sojusznicy, ten odparował: - To już powiedział car Aleksander III: Rosja ma dwóch przyjaciół - armię i flotę. Kiedy w 1999 roku Borys Jelcyn namaszczał Putina na swojego następcę, wielu z członków prezydenckiej "familii" protestowało. Ten człowiek to porażka - niski, łysy, o bezdusznym spojrzeniu i antypatycznym uśmiechu. Z taką charyzmą nie starczy mu życia, by zwiększyć poparcie społeczne z posiadanych 2% do choćby 20. Jelcyn stawiał jednak na lojalność i posłuszeństwo właśnie. Głównym zadaniem figuranta i warunkiem otrzymania władzy było zapewnienie nietykalności "familii". To zadanie Putin wypełnił. Okazał się lojalny, ale nie posłuszny. Po ludziach Jelcyna w administracji nie ma już śladu, a dzisiejsza Rosja jest zupełnie innym krajem niż ta, którą sześć lat temu przekazał mu Jelcyn. Z Federacji Rosyjskiej została właściwie jedynie nazwa, z demokracji tylko fasadowe
instytucje. Jak każdy figurant, który zrobił zbyt szybką karierę, Putin był w Moskwie człowiekiem samotnym, pozbawionym własnego zaplecza, ludzi, którym mógłby zaufać. By temu zaradzić, ściągnął na Kreml dwie grupy przyjaciół z dawnych czasów - współpracowników z merostwa w Petersburgu i towarzyszy broni z KGB i FSB. Z badań wybitnej rosyjskiej socjolog Olgi Krysztanowskiej wynika, że byli funkcjonariusze służb specjalnych zajmują dziś 70% stanowisk decyzyjnych na różnych szczeblach władzy.

Kolonizacja państwa gruntownie przeobraziła system władzy w Rosji. Przebudowa państwa według recepty Putina jest już niemal kompletna. Ta recepta to autorytarna wizja, na którą złożyły się trzy ulubione prezydenckie slogany: system władzy pionowej, demokracja sterowana i "kadry decydują o wszystkim". Ten ostatni zapożyczony od Stalina. Pierwszy element to drabina administracyjna transmitująca wolę głowy państwa aż do najniższego szczebla władzy wykonawczej - do każdej guberni, miasta, dzielnicy, do najdalszej syberyjskiej wioski. Drugi zakłada, że każdy element tego aparatu kontroluje na swoim poziomie aktywność polityczną społeczeństwa i w razie potrzeby reguluje ją zgodnie z odgórnymi wytycznymi. Co do kadr, to podstawowym miernikiem ich jakości jest lojalność i posłuszeństwo. Putin unikał otwartych czystek kadrowych. Jego ulubioną metodą było tworzenie nieformalnych struktur dublujących zadania instytucji państwa. Tak powstał najwyższy i pierwszy szczebel putinowskiego systemu władzy pionowej -
prezydencka Rada Bezpieczeństwa, wierna kopia Biura Politycznego KPZR, będąca dziś w Rosji głównym ośrodkiem decyzyjnym. Ten superrząd zbiera się pod przewodnictwem prezydenta w każdą sobotę i wypracowuje wytyczne dla tego właściwego, oficjalnego gabinetu, którego poniedziałkowe posiedzenia sprowadzają się dziś do wzywania konkretnych ministrów, dla których Rada ma akurat zadania. By móc forsować swoją wolę również w terenie, Kreml zmarginalizował pochodzących z wyboru gubernatorów. Kraj podzielono na siedem podległych Moskwie krajów federalnych. Na czele każdego stanęli pełnomocnicy prezydenta z własnym budżetem i półtoratysięcznym aparatem biurokratycznym. Do ręki dostali też nowy potężny urząd, tak zwane Rady do spraw Bezpieczeństwa. W skład każdej z nich weszli podlegli wcześniej gubernatorom szefowie terenowych struktur siłowych: FSB, milicji, policji podatkowej i prokuratury. Trzy lata później, wykorzystując szok po rzezi w Biesłanie, Kreml ostatecznie dobił niezależność gubernatorów, zastępując wybory
bezpośrednie na ten urząd prezydenckim mianowaniem. Dziś Putin instaluje ostatni już szczebel władzy pionowej - Duma rozpoczęła prace nad zniesieniem wyborów merów miast. Ich także będzie wyznaczał prezydent. Samorządność zniknie, a władza zostanie ponownie i w pełni scentralizowana. Rosyjską "demokrację sterowaną" wymyślono jeszcze za czasów Jelcyna, ale dopiero za rządów Władimira Władimirowicza rozrosła się jak zabójczy rak, który zdławił resztki naturalnej demokracji i obywatelskich odruchów. "Elity posługują się demokracją sterowaną, by zapobiec wyłonieniu autentycznej reprezentacji społecznej. Instytucje demokratyczne - partie, wybory i media - mają tylko pomagać rządzącym w utrzymaniu się przy władzy. Wybory odbywają się regularnie, ale nie mają na celu przekazania władzy, tylko jej legitymizację" - pisze o dzisiejszej Rosji bułgarski politolog Iwan Krastew. Wprowadzanie demokracji sterowanej Kreml rozpoczął od podporządkowania sobie mediów, i to zarówno telewizji, jak i gazet. Jedne - jak NTV,
Izwiestia czy Ren-TV - zmieniały profil po przejęciu przez państwowe giganty (Gazprom i Siewierstal), inne robiły to samo przez serwilizm kontrolujących je oligarchów. W redakcjach na dobre zagościła cenzura wewnętrzna i autocenzura, publicystykę polityczną w telewizji zastępuje realizowana z olbrzymim rozmachem rozrywka. Jeśli międzynarodowe koncerny medialne inwestują w Rosji, to tylko w kolorowe magazyny. W razie trudności nawet wielkie korporacje zachowują się tak jak wspomniana na początku Tania, właścicielka supermarketów - zaledwie kilkanaście dni temu niemiecki potentat Axel Springer rozważał przemielenie całego wydania "Forbesa", bo żonie wpływowego mera Moskwy nie spodobała się okładkowa zapowiedź artykułu na jej temat. Po mediach przyszedł czas na biznes. Zapleczem finansowym Kremla stały się wielkie koncerny, które ekipa Putina "odzyskała" dla państwa. Strategia polegała nie tylko na bezpośrednim przejmowaniu własności prywatnej (jak w przypadku Jukosu) czy przymuszaniu oligarchów do sprzedaży
udziałów (Sibnieft Romana Abramowicza), ale także na kierowaniu olbrzymich strumieni pieniędzy z eksportu gazu i ropy przez zaprzyjaźnione banki i lojalne firmy, aby zysk pojawiał się tam, gdzie go oczekiwano. Perłą w koronie rodzącego się imperium jest Gazprom. Potentat gazowy pod kontrolą państwa kontroluje 90 procent wydobycia gazu w Rosji, ma też monopol na jego eksport. Poteżne zasoby tego surowca i wysokie ceny czynią Gazprom drugą co do wartości firmą na świecie. Symbolem tej potęgi ma być nowa siedziba, która niebawem stanie w Petersburgu. Kontrola nad mediami i zastępy kagiebistów w aparacie władzy wykonawczej pozwoliły Kremlowi ulepić scenę polityczną według własnych wyobrażeń. Po utworzeniu na potrzeby ostatnich przeprowadzonych w 2004 roku wyborów parlamentarnych kilku posłusznych partii "opozycyjnych", na przykład jawnie narodowosocjalistycznej i antysemickiej Ojczyzny, Putin zneutralizował Komunistyczną Partię Federacji Rosyjskiej Gienadija Ziuganowa, jedyną autentyczną i zarazem liczącą się
opozycję na rosyjskiej scenie partyjnej. Duma, zdominowana przez prokremlowską Jedną Rosję, zamieniła się w maszynkę do głosowania. W ciągu ostatnich dwóch lat przyjęła kolejno ustawy utrudniające rejestrację nowych partii, przeprowadzanie referendum, pogłębiające kontrolę prezydenta nad korpusem sędziowskim, a w końcu zmieniające ordynację wyborczą tak, by dać koncesjonowanym partiom pełnię kontroli nad kandydatami.

Autorami ustrojowej rewolucji są technologowie polityki, zakulisowi doradcy Kremla. Gleb Pawłowski, Modest Kolerow, Marat Gelman czy Siergiej Markow odegrali w budowie demokracji sterowanej rolę nie mniejszą niż kagiebiści w aparacie wykonawczym. Ale to technologowie są większym zagrożeniem dla demokratycznego pluralizmu. Dlaczego? Bo są specjalistami od tworzenia pozorów demokracji. Jak to ujmuje Krastew, technologowie zajmują się ,podtrzymywaniem złudzenia konkurencyjności w rosyjskiej polityce. Uważają się za politycznych metaprogramistów, projektantów systemu, którzy podejmują decyzje i zarazem je kontrolują, stosując każdą dostępną technologię konstruowania polityki jako całości". Najnowszym elementem wymyślonym przez Pawłowskiego są Nasi, sponsorowany przez Kreml ruch młodzieżowy, który ma zabezpieczyć system przed nieprzewidzianą przez nikogo pomarańczową rewolucją. Dla kremlowskiej młodzieżówki stworzono prawdziwie karkołomny program. Przedstawiają się jako ruch proprezydencki, ale jednocześnie
opozycyjny wobec władzy nieudacznych urzędników. Stoją na straży konstytucji i prawa, są gotowi zwrócić się przeciwko każdej próbie aktywności rewolucyjnej. Takiej jak ta na kijowskim Majdanie. Łatwo sobie wyobrazić różnicę w odbiorze ewentualnych starć na ulicy Twerskiej w Moskwie - między demonstrującą młodzieżą a ciężkozbrojnymi siłami milicyjnymi albo między jedną młodzieżą a inną młodzieżą z milicją w roli rozjemcy. Po likwidacji rosyjskiej sceny politycznej rywalizację partyjną zastępuje dziś walka klanów. Centrum gry o władzę przeniosło się z Dumy i przestrzeni publicznej do korytarzy rosyjskiej biurokracji i na Kreml. Tamtejsi gracze skupili się w dwóch wielkich nurtach nazywanych w uproszczeniu "siłowikami" i "liberałami". Oba skrzydła wyznają nową, stworzoną zresztą przez technologów władzy, ideologię państwową - mieszankę zabarwionego wielkoruskim nacjonalizmem patriotyzmu, przekonania o rosyjskiej wyjątkowości i kluczowej roli państwa w większości sfer życia społecznego, a także zwyczajnego
autorytaryzmu, etatyzmu, interwencjonizmu i izolacjonizmu. W walce obu frakcji chodzi niemal wyłącznie o strefy wpływów, stanowiska, politykę personalną, prymat w dokonującej się w Rosji w ciągu dwóch ostatnich lat redystrybucji własności i przejmowanie kontroli nad gospodarką i przepływem potężnych strumieni finansowych. I tak do liberałów w rządzie należą wywodzący się z petersburżan minister finansów Aleksiej Kudrin i minister rozwoju gospodarczego i handlu Gelman Gref, a siłowicy to prokurator generalny Ustinow, szef FSB Nikołaj Patruszew i MSW Raszid Nurgalijew. W administracji prezydenta siłowików reprezentuje na przykład zastępca jej szefa Igor Sieczin, a liberałów także zastępcy - Władysław Surkow i Wiktor Iwanow. Sam Putin zajmuje się pilnowaniem równowagi między ,partiami cienia". Temu służyło jednoczesne obsadzenie na stanowiskach wicepremierów byłego szefa prezydenckiej administracji - liberała Dimitra Miedwiediewa i siłowika Siergieja Iwanowa - i danie im neutralnego, pozbawionego jakiegokolwiek
znaczenia i wpływów, "technicznego" premiera Michaiła Fradkowa. Ale im bliżej roku 2008, momentu rozstrzygnięcia sukcesji po Putinie, tym trudniej prezydentowi utrzymać równowagę. Konflikty między liberałami a siłowikami widać choćby w coraz ostrzejszej rywalizacji Gazpromu z Rosnieftem. Oba koncerny energetyczne są państwowe, ale gazowy jest obsadzony przez liberałów, a w naftowym okopali się siłowicy. Część ekspertów uważa, że niedawna seria morderstw jest pokłosiem wojny o wpływy. Za wiedzą Putina lub bez jego zgody siłowicy z FSB postanowili rozprawić się z krytykami prezydenta. Bodaj najbardziej niebezpiecznym produktem putinowskiej przebudowy jest mentalność Tani i jej podobnych. Rosjan, którzy odnajdują swoje miejsce w systemie, akceptują go, mało tego - zaczynają z pełną świadomością patologii działać w jego ramach.

Politkowska pisała: "Wraz z konsolidacją władzy w rękach Putina nieunikniony jest powrót systemu neosowieckiego. Umożliwiły to nie tylko nasze własne niedbalstwa, społeczna apatia i znużenie w następstwie nazbyt rewolucyjnych zmian. Zdarzyło się to przy chóralnym wtórze zachęt ze strony Zachodu, w pierwszym rzędzie Silvio Berlusconiego, który - zdawać by się mogło - zakochał się w Putinie, ale też przy poparciu Blaira, Schroedera, Chiraca, do tego młody Bush też nigdy go nie zniechęcił". A w samej Rosji? Wiele napisano o popularności Putina wśród Rosjan. O jego sakralizacji, o Putinie jako dobrym carze i winie za całe zło spadającej na urzędników niższego szczebla. Powiedziano wszystko o hodowaniu autorytaryzmu pod osłoną znieczulającej mieszanki wzrostu gospodarczego, zagrożenia terrorystycznego, populizmu i wielkoruskich haseł państwowotwórczych, umiejętnie aplikowanej społeczeństwu. Nie zmienia to faktu, że w 1991 roku nawet ostra amunicja nie była w stanie złamać masowego obywatelskiego sprzeciwu Rosjan
wobec autorytarnych zakusów puczystów Gienadija Janajewa, wobec reprezentowanej przez Dmitrija Jazowa twardogłowej generalicji i wobec kagiebowskiego betonu szefa bezpieki Władimira Kriuczkowa. Równo 15 lat po upadku Związku Radzieckiego ten sam beton przy dość szerokiej akceptacji tego samego społeczeństwa kończy siedmioletnią przebudowę państwa zaprojektowaną przez technologów władzy, a wykonaną pod batutą Władimira Putina. Przebudzenia rosyjskiego społeczeństwa program na najbliższe lata nie przewiduje.

Igor T. Miecik

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)