Norwegowie chwalą się, że pomogli Polakom. Właściciel firmy idzie do sądu: "Nie prosiliśmy o to!"

Norweskie media poinformowały o tym, że firma z ich kraju pomogła ukraińskim kierowcom, którzy utknęli na trasie bez jakiegokolwiek zainteresowania ze strony polskiego pracodawcy. Tymczasem okazuje się, że było zupełnie inaczej. Wkurzony właściciel mówi, że zgłosi sprawę do sądu.

Norwegowie chwalą się, że pomogli Polakom. Właściciel firmy idzie do sądu: "Nie prosiliśmy o to!"
Źródło zdjęć: © Facebook.com
Klaudia Stabach

15.12.2017 | aktual.: 15.12.2017 13:41

Pracownicy norweskiej firmy Rognan Bilberging pomogli odholować polską ciężarówkę, która zakopała się na trasie jadąc przez Norwegię. Lokalne media obiegła informacja, że firma uratowała kierowców, którzy przez cztery dni byli uziemieni w ciężarówce, ponieważ ich pracodawca zrezygnował z udzielenia pomocy. Jak twierdzą Norwegowie właściciele polskiej firmy odmówili zapłaty za pomoc drogową i holowanie ciężarówki, która rzekomo nie była dostosowana do jazdy po trudnych drogach w Norwegii.

Firma Rognan Bilberging uważa, że zlitowała się nad bezradnymi kierowcami. Odholowali samochód i jeszcze zabrali na ciepły posiłek do ośrodka turystycznego. "W końcu zrobiło się nam ich żal. Dlatego postanowiliśmy pomóc im w ramach świątecznego prezentu" - mówi Robert Johansen, szef pomocy drogowej Rognan Bilberging dla Avisa Nordland.

Skontaktowaliśmy się z polską firmą "GR TRANS", która przestawiła nam zupełnie inną wersję wydarzeń. "Po pierwsze mieliśmy cały czas kontakt z kierowcami, którzy w ogóle nie skarżyli się na to, że muszą się zatrzymać. Gdy ugrzęźli to zasugerowałem im, żeby wykorzystali dwa dni obowiązkowego postoju, który i tak im się zbliżał, a ja w tym czasie zająłem się organizowaniem pomocy" - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Robert Poprawa, syn właściciela firmy "GR TRANS".

Mężczyzna przyznaje, ze dowiadywał się ile kosztuje pomoc drogowa i nie skorzystał z oferty, ale to nie był jego obowiązek. Poprawa zaczął szukać innego rozwiązania, m.in. rozważał wysłanie kogoś znajomego do pomocy. W tym czasie zapewnił pracownikom wyżywienie, czego dowodem mają być potwierdzenia przelewów ze stacji benzynowej, gdzie kierowcy służbową kartą płacili za jedzenie.

Postój przeciągnął się o kolejne dwa dni, jednak jak zapewnia Poprawa jego pracownicy nie skarżyli się na to. W końcu podjechała do nich ciężarówka, która zaoferowała pomoc niczego w zamian nie oczekując. "Kierowcy myśleli, że to jacyś przypadkowi przejezdni i bardzo ucieszyli się, że ktoś bezinteresownie się zatrzymał" - opowiada syn właściciela firmy.

Szybko okazało się, że pomocy udzieliła firma, której cennik sprawdzał pan Robert. "Nie prosiliśmy ich o pomoc. Oni sami to zrobili, a później jeszcze wystawili nam rachunek" - przekonuje mężczyzna, który już podjął kroki prawne. "Stek oszczerstw sprawił, że z dnia na dzień straciliśmy reputację" - dodaje załamany.

Zobacz także
Komentarze (214)