"Niewolnicy" na łóżkach w garażu. Tak Polacy pracują we Francji
Każdego roku podczas winobrania samochody na polskich rejestracjach opanowują wsie w okolicach Lyonu. Przyjeżdżają ci, którzy chcą zarobić podczas urlopu, studenci, którzy wykorzystują resztkę wakacji. Francuzi mówią żartobliwie: słowiańscy niewolnicy. Jednak to określenie jest przykrym odbiciem rzeczywistości. Przekonałem się o tym na własnej skórze.
07.09.2017 | aktual.: 07.09.2017 16:33
Burzę wywołała informacja o Polaku, który podczas pracy we francuskiej winnicy zmarł na zawał. Pracownicy oskarżyli pracodawcę: nie zareagował wystarczająco szybko, zmuszał ich do pracy, gdy człowiek umierał. Wymieniają szereg zaniedbań: brakuje pitnej wody na polu, pokoje są brudne, wilgotne i bez okien, liczba toalet i pryszniców jest niewystarczająca.
Byłem na winobraniu pięć kilometrów od miejsca, gdzie zdarzyła się tragedia. Pracę oferował w internecie polski pośrednik. Pojechałem do Doliny Rodanu rok temu z dwójką znajomych. Warunki pracy w każdej winnicy są podobnie ciężkie, o tragedię nietrudno.
Rutyna codziennej pracy
Trafiliśmy do wsi niedaleko Lyonu. Budziliśmy się o świcie, tak, aby jeszcze przed siódmą być na zbiórce. Później: sekatory w dłoń, wiadra i do pracy. To dostaliśmy od pracodawcy jako wyposażenie. Każdy dzień wyglądał podobnie. Zmieniały się tylko zbocza, na których ścinaliśmy winogrona. Im bardziej strome i kamieniste, tym ciężej się pracowało.
Pięć godzin pracy. Przerwa. Cztery godziny. Koniec. Sześć dni w tygodniu. Niedziele wolne.
Parę polskich słów i łamany angielski
Pierwszym problemem była bariera językowa. Francuscy pracownicy, zatrudnieni w winnicy na stałe, nie znali angielskiego. To oni pracowali w polu razem z nami. Tylko jeden łamaną angielszczyzną potrafił odpowiedzieć na proste pytania. Inni nauczyli się paru polskich słów, które wykrzykiwali jako komendy.
Jedyną osobą, która czasami pojawiała się w polu i znała angielski, była córka właściciela. Z uśmiechem, jako żart, mówiła o pracownikach: słowiańscy niewolnicy. Może nieświadoma trafności własnych słów. Na jej winnicy "niewolnikami" byli studenci z całej Polski.
Razem ze mną pracował Michał, student z Warszawy, który zarobił na podróż wokół Francji. Ola z Wrocławia, która odłożyła pieniądze na wydatki w trakcie roku akademickiego. Był absolwent ASP, student prawa. Nasza grupa liczyła dwadzieścia osób.
Podróże na drewnianych ławach
Pomiędzy winnicami rozrzuconymi po wielu okolicznych stokach poruszaliśmy się na dwa sposoby: ciągnikiem, który podczepioną miał przyczepę z drewnianymi ławami, lub białym, starym dostawczym Renault, na którego pace skonstruowano prowizoryczne siedzenia.
Nikt nie zawracał sobie głowy bezpieczeństwem. Gdy pojazdy wspinały się na strome zbocza, pasażerowie nie mieli się czego złapać. Na dodatek każdy trzymał w jednej dłoni ostry sekator.
Upał, kamienie, strome zbocza
Ciężkie warunki każdemu dawały się we znaki. Chłodne poranki szybko przemieniały się w upalne dni. Chwila wytchnienia w cieniu nie wchodziła w grę. Po pierwsze: na próżno szukać cienia wśród niskich krzaków. Po drugie: i tak nie ma czasu na odpoczynek. Dłuższą przerwę zarządzano po pięciu godzinach pracy.
Krzaki zazwyczaj sięgały do pasa. Większość pracy wykonywaliśmy w nienaturalnej, pochylonej pozycji. Ci, którzy mieli ochraniacze, owoce ścinali na kolanach. Stoki były niekiedy tak strome, że utrzymanie równowagi sprawiało trudność. Dodatkowo, nie ułatwiały tego pokrywające zbocza kamienie.
Stanowiska podczas pracy w polu były dwa: wiadrowy i zbieracz. Pierwszą częściej wykonywali nadzorujący nas Francuzi. Brali od zbieraczy wiadra pełne owoców i podstawiali kolejne, puste. Następnie winogrona przesypywali do większych skrzyń na samochodach. Zbieracze ścinali kiście z jednego, czasem długiego na kilkadziesiąt metrów, rzędu krzaków. Francuzi poganiali tych, którzy odstawali od reszty grupy.
Łóżka w garażu
Miejscem odpoczynku były gospodarcze budynki, które przerobiono na mieszkalne pokoje. Sześć łóżek w dawnym garażu. Kolejne sześć w stodole, podzielonej na dwa pokoje i kuchnię z jadalnią. Toalety i prysznice znajdowały się w oddzielnym budynku, na zewnątrz.
Poza łóżkami w pokojach nie było niczego. Tylko wilgoć i chłód nocami. Szare ściany, niewielkie okna lub zupełny ich brak. Wszechobecny kurz na podwórku sprawiał, że pomieszczenia brudziły się błyskawicznie.
Za zakwaterowanie pracodawca pobierał opłatę: 4 euro za dobę.
Liczą się pieniądze
Powód, dla którego Polacy przyjeżdżają na winobranie, jest oczywisty: pieniądze. Jednak motywacje różne. Studenci chcą dorobić i powiększyć oszczędności. Jadą osoby w trudnej sytuacji finansowej, dla których praca w winnicy konieczność. Niektórzy wykorzystują urlop, zarabiają zamiast odpoczywać.
Pracownicy chcą zarobić jak najwięcej, a pracodawcy zminimalizować koszty. Dlatego chętnie zatrudniają Polaków, którzy pracują za nieatrakcyjną dla Francuzów, minimalną stawkę. To wciąż prawie trzy razy więcej, niż można zarobić w Polsce. Jako studenci dostawaliśmy dziennie około 260 złotych. Zapotrzebowanie na pracowników jest wysokie, więc problemów ze znalezieniem pracy nie ma. Dlatego okolice Lyonu w czasie winobrania pełne są Polaków.