Niemiec strzela dużo i jest dobry, a Polak zły, bo się lituje. Absurdy walki z dzikami
Wiadomo, że w najbliższy weekend nie będzie masakry dzików na dużą skalę. Część myśliwych umówiła się, że pójdzie na polowania, których żądają ministrowie Henryk Kowalczyk i Jan Ardanowski. Na widok dzika zdejmą jednak palec ze spustu strzelby. Zameldują, że polowanie się odbyło, a zwierzyny nie widziano.
To słowa myśliwych, którzy w woj. warmińsko-mazurskim i podlaskim są przymuszani do polowań przez służby weterynaryjne. Oczekuje się od nich wybicia zwierząt, które uznano za winne przenoszenia w środowisku wirusa Afrykańskiego Pomoru Świń.
Dziki, a zwłaszcza dzicze matki zostaną jednak oszczędzone, wynika ze stanowiska Polskiego Związku Łowieckiego. "Wyrażamy zdecydowaną dezaprobatę dla redukcji dzika poprzez strzelanie do ciężarnych i prowadzącyh potomstwo loch" - czytamy w najnowszym komunikacie PZŁ.
Do buntu przeciwko polowaniom na dziki przystąpili nawet pracownicy inspekcji weterynaryjnej.
Pod naporem krytyki skapitulował minister środowiska Henryk Kowalczyk.
To podsumowanie tygodniowej afery w bulwersujacej opinię publiczną sprawie organizacji wielkoobszarowych i skoordynowanych polowań na dziki. Mają się one odbywać przez trzy weekendy stycznia.
Dobry Niemiec, zły Polak
Prawa część Internetu zaczęła udostępniać informację, że niemieccy myśliwi odstrzelili w ostatnim sezonie 836,9 tys. dzików. Rzekomo u naszych sąsiadów nikt nie rozdziera szat z powodu losu dzika. Ma z tego wynikać, że polska awantura o dziki opiera się na fałszywym oburzeniu. U nas plan odstrzału dzików wynosi 210 tys. Przecież to tyle, co nic.
Jest jednak spora równica między krajami. W Niemczech populacja dzików przekracza 1,25 mln sztuk, a według organizacji rolników nawet 3 mln sztuk. Odstrzał ponad 800 tys. zwierząt nie jest zagrożeniem dla istnienia populacji. Dodajmy, że w 2017 roku w Niemczech, podobnie jak w Polsce, politycy zlikwidowali okres ochronny dla dzików. Protestowały przeciwko temu organizacje ekologiczne i opinia publiczna. Niemieccy rolnicy żądali zabicia 70 proc. niemieckich dzików, ale minister środowiska najzwyczajniej się na to nie zgodził. Nie jest więc tak, że tylko wrażliwi Polacy litują się nad dzikami.
To PO wymyśliła strzelanie do loch? Tak, ale Jan Szyszko przebił wszystkich
Zgodę na strzelanie do ciężarnych loch wprowadził w 2014 rząd Ewy Kopacz, a dokładniej minister środowiska Maciej Grabowski. Zrobił to jednak przy kilku ograniczeniach. W latach 2015-2016 okres ochronny na dziki uległ jedynie skróceniu do trzech miesięcy. Wcześniej obowiązywał od połowy stycznia do połowy sierpnia, gdy warchlaki mogą już samodzielnie przeżyć. Okres ochronny został zniesiony całkowicie tylko w województwie podlaskim. Nie wykorzystano limitu 3000 zwierząt, których odstrzał nakazał Główny Lekarz Weterynarii.
Dopiero minister środowiska Jan Szyszko i szefa resort rolnictwa Krzysztof Jurgiel twórczo rozwinęli złowieszczy plan zagłady. Wprowadzono: zniesienie okresu ochronnego dla samic dzików w całej Polsce. 650 zł premii za zabicie lochy (w ramach odstrzału sanitarnego, na terenach zagrożonych ASF). Możliwość polowania na dziki z termowizją i noktowizją (tereny ASF), by zwierzęta nie miały żadnych szans w starciu z łowcami.
Kiedy myśliwi dalej nie kwapili się do strzelania, dołożono jeszcze pakiet zachęt. Sześć dni płatnego urlopu dla myśliwego, który weźmie udział albo zostanie zobowiązany do odstrzału sanitarnego. Dzik "sanitarny" za darmo dla myśliwego (normalnie płatny 4 zł za kg wagi całej tuszy, ze skórą, kośćmi i racicami).
Polityka i wojna z dzikami. Kulisy spisku
Oprócz marchewki dla myśliwych znalazł się jednak i kij. W 2020 roku odbędzie się nowy podział kraju na łowiska, a koła łowieckie podpiszą nowe umowy ich dzierżawy. Po słynnym spotkaniu 28 grudnia (wówczas "uknuto" plan wybicia dzików) do kół łowieckich trafiło pismo, że koła zaangażowane w walkę ASF będą faworyzowane przy podpisywaniu umów. Z kolei myśliwi, którzy nie przystąpią do polowań, mogą stracić łowiska.
Przypomnijmy, że po zmianie prawa łowieckiego minister środowiska trzyma całą myśliwską korporację na krótkiej smyczy. Powołuje Łowczego Krajowego i członków zarządu PZŁ, czyli osoby dcydujące o liczbie dzików przeznaczonych do upolowania. Ponieważ i oni spodziewali się nowej wojny z dzikami i ASF powstał nieoficjalny plan powstrzymania żądnych krwi urzędników.
Po cichu myśliwi zmienili metodę szacowania liczby dzików i nagle okazało się, że jest ich znacznie mniej. Dla przykładu koło, które potrafiło upolować 600 dzików w roku informowało, że ma w łowisku tylko 200 dzików. Dlatego w tym roku oficjalny plan polowań przewidywał 40 proc. mniej dzików niż w poprzednim roku. I już w listopadzie PZŁ poinformował ministra, że odstrzelono 90 proc. zwierząt. Minister środowiska i główny lekarz weterynarii zorientowali się, że są robieni w konia. Stąd pomysł na przyspieszenie polowań na dużą skalę w styczniu i lutym.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl