Niemcy: obecność i słabość polskiej literatury emigracyjnej

O obecności w Niemczech polskiej literatury mówi Krzysztof Niewrzęda. Urodzony w 1964 r. w Szczecinie Niewrzęda należy do nielicznego grona polskich pisarzy tworzących w Niemczech, gdzie mieszka (najpierw w Bremie obecnie zaś w Berlinie) od 1989 r.

W 1997 r. jego poezja została uhonorowana "Srebrnym Pegazem" w Europejskim Konkursie Poetyckim przeprowadzonym pod egidą "Twórczości". W latach 1998-1999 Niewrzęda był współredaktorem ukazującego się w Niemczech polskojęzycznego pisma literackiego "b1" oraz członkiem działającej w Bremie interdyscyplinarnej, polskiej grupy artystycznej NAS-TU. Jego poezja, proza i teksty publicystyczne ukazują się w licznych, polskich pismach literackich - m.in. w "Akancie", "Arkuszu", "Odrze", "Pograniczach" i "Twórczości", a także w wychodzących w Niemczech pismach polonijnych. W formie książkowej opublikowano trzy tomy jego wierszy: "W poprzek" (1998), "Poplątanie" (1999) i "Popłoch" (2000) oraz powieść: "Poszukiwanie całości" (1999).

Dwa lata temu, przy okazji naszego spotkania (...) mówiłeś o złej sytuacji polskiej literatury w Niemczech. W międzyczasie mieliśmy jednak ubiegłoroczne targi książki we Frankfurcie, na których głównym gościem była polska literatura - czy coś w związku z tym się zmieniło?
To, że Polska była w 2000 roku głównym gościem na frankfurckich targach wynikało wyłącznie z programu. Nie było to jakimś szczególnym gestem, albo oznaką wzmagającego się zainteresowania naszą literaturą wśród Niemców. To raczej targi i publikacje oraz imprezy im towarzyszące miały dopiero to wzbudzić zainteresowanie. Po prostu przyszła kolej na nas, tak jak wcześniej na Węgrów, czy w 2001 roku na Greków.
Choć tak naprawdę Grecy byli raczej w cieniu talibów. My mieliśmy zatem więcej szczęścia, ponieważ nie toczyły się wtedy tak medialne konflikty zbrojne. Jugosławia i Albania już się wtedy wydawcom znudziły, ponieważ zbyt często wracały na pierwsze strony gazet. Mieliśmy więc dużo lepszą atmosferę. Ale byłbym daleki od tego, by mówić, że doszło dzięki temu do jakichś istotnych zmian.

Czy to znaczy, że nie potrafiliśmy umiejętnie wykorzystać stworzonych nam warunków? Wydaje się przecież, że tak wielka ilość spotkań polskich pisarzy z niemiecką publicznością, prezentacja ich sylwetek i twórczości w telewizji oraz liczne okazjonalne publikacje muszą przynieść konkretne efekty. Tym bardziej, że - jak powiedziałeś - przed dwoma laty nikt nie interesował się jeszcze talibami.
To, że Niemcy nie interesowali się talibami nie oznacza jeszcze, że interesowali się polską literaturą. Oni w ogóle mają specyficzne gusty. Wystarczy w ich towarzystwie obejrzeć pierwszą z brzegu niemiecką komedię, by to zrozumieć. Niemcy bowiem często bawią się w najlepsze w tych momentach, gdy nam chce się płakać lub jesteśmy zniesmaczeni. W związku z tym to co zdobywa uznanie w Polsce zazwyczaj przechodzi niezauważone w Niemczech i odwrotnie. W pewien sposób przekłada się to także na odbiór literatury. Skłonność do psychologizowania i medytacji, cechująca polską literaturę powoduje, iż nie jest ona bliska przeciętnemu czytelnikowi niemieckiemu - pozbawionemu rozterek, pragmatycznemu legaliście.

Rozmowa o polskiej literaturze w Niemczech nie byłaby pełna, gdyby zabrakło w niej wątku emigracyjnego. W końcu mimo, że jest was - piszących - tam niewielu, to jednak okazuje się, że jesteście pisarzami bardzo ważnymi dla współczesnej literatury polskiej. Świadczy o tym uznanie z jakim spotyka się twórczość twoja, Nataszy Goerke czy Janusza Rudnickiego. Ja chciałabym jednak wiedzieć, czy dzisiaj emigracja jest dla was już tylko kopalnią literackich pomysłów czy może wciąż stanem , w którym się znajdujecie?
Szczerze mówiąc, trudno byłoby jednoznacznie zaklasyfikować naszą twórczość do literatury emigracyjnej, choć taką jest z racji miejsca, w którym powstaje. Trudno byłoby jednak również ją całkowicie wykluczyć z tej kategorii. Odczucia emigracyjne stają się tym mniej wyraźne im lepiej poznajemy język, którym musimy się posługiwać i ludzi, których spotykamy. Dodatkową sprawą jest historia, ale ta prywatna - pewnych miejsc. Dlatego od czasu, gdy mieszkam w Berlinie całkowicie zapomniałem o istocie emigracji. Bo nie dość, że mówię po niemiecku lepiej niż dajmy na to dziesięć lat temu i lepiej znam Niemców, to muszę powiedzieć, że w Berlinie mam sporo takich miejsc, które wypełnione są moją prywatną historią. Jako szczecinianin często bowiem przebywałem w Berlinie. W szkole średniej zdarzało mi się nawet do Berlina przyjeżdżać na wagary. Ale mieszkając w Bremie - szczególnie w pierwszych latach - dobrze wiedziałem czym jest emigracja. Tym lepiej, że przez trzy i pół roku nie miałem prawa wyjeżdżać poza rogatki
miasta, a co dopiero za granicę. Emigracja straciła dla mnie swoje podstawowe znaczenie, dopiero po dziesięciu latach pobytu w Niemczech. Okres ten zamknąłem drugim tomem wierszy zatytułowanym "Poplątanie". Od tego czasu jestem przekonany, że emigracja jest jedynie soczewką, w której skupia się wyobcowanie jednostki we współczesnym świecie, a nie w obcym kraju. I tylko w tej formie emigracja stanowiła tło "Poszukiwania całości". Dlatego w powieści tej nie ma żadnej bezpośredniej informacji o tym w jakim miejscu przebywa bohater, skąd przybywa i jakiej jest narodowości. Nie ma tam żadnej nazwy własnej, która zdradzałaby cokolwiek, żadnego nazwiska czy imienia, które cokolwiek by podpowiadało. Zależało mi na tym, żeby nie narzucać czytelnikowi ograniczeń, konieczności koncentrowania się na miejscu, na otoczeniu czy na jakichś narodowościowych problemach.

A czy to, że mieszkacie w Niemczech ma jakiś wpływ na popularność waszych książek w tym kraju?
Pewnie gdybyśmy nie mieszkali miałoby większy. Tu jesteśmy pozostawieni sami sobie. Zbyt daleko od wydawców, za blisko polskich instytutów kultury. Nikt się o nas nie upomina. Owszem odbywają się wieczory literackie, spotkania z niemiecką publicznością - w jak najbardziej prestiżowych nawet miejscach, do których jesteśmy zapraszani. Nie ma sensu jednakże udawać, że stanowi to o czymś w rodzaju popularności.

Pozostaje zatem powtórzyć tylko to, co mówiłeś dwa lata temu: W niemieckich księgarniach polska literatura jest nieobecna - bez podziału na emigracyjną i krajową.
Być może rok to zbyt mało, by odczuć pozytywne skutki targów frankfurckich. Być może dopiero rok 2002 przyniesie wylew polskich autorów na niemieckim rynku. Myślę jednak, że bez permanentnej promocji polskiej literatury zapomniany już dzisiaj, zeszłoroczny Frankfurt niczego nie zmieni.

Rozm.: Maria Kalczyńska (pr)

polskamiędzynarodowetargi
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)