Niemcom sypie się rząd. Kanclerz Olaf Scholz w ogniu krytyki
Niemcy są podzielone ws. pomocy Ukrainie i rekompensat dla członków NATO, którzy dostarczyli pojazdy w standardach wschodnich. Kanclerz Olaf Scholz musi coraz częściej odpowiadać na krytykę, również własnego gabinetu.
Rząd federalny długo się wahał, czy wysyłać broń na Ukrainę. Kanclerz Scholz torpedował propozycje przemysłu, który chciał przekazać sprzęt z własnych zapasów, ignorował naciski minister obrony Christine Lambrecht, własnego zaplecza politycznego i opinii publicznej. Od bardzo dawna żaden kanclerz nie był tak zgodnie krytykowany przez wszystkie strony. Doszło do tego, że prof. Soenke Neitzel powiedział, że "gdyby Ukraina polegała na Niemczech i Unii Europejskiej, byłaby teraz rosyjska".
Pierwsze niemieckie dostawy dotarły na wschód niemal po miesiącu wojny. Na Ukrainę trafiło 2450 granatników przeciwpancernych Matador, 900 panzerfaustów 3 z trzema tysiącami pocisków, 1600 przeciwpancernych min kierunkowych DM22 oraz 3000 min przeciwpancernych DM31, 16 milionów sztuk amunicji, 15 ciężkich wyrzutni do niszczenia bunkrów i 50 pocisków, około setki karabinów maszynowych, ok. 100 tys. granatów ręcznych i ładunki wybuchowe. Niemiecki przemysł dostarczył też amunicję artyleryjską kalibru 155 mm.
Urząd kanclerski bronił się wszelkimi możliwymi sposobami, aby nie dostarczać ciężkiego sprzętu. Dopiero wewnątrzrządowe naciski na Scholza spowodowały, że na Ukrainę ma trafić 15 samobieżnych artyleryjskich systemów Gepard uzbrojonych w armaty kal. 35 mm, oraz siedem samobieżnych haubic PzH 2000 kal. 155 mm.
W przypadku gepardów problem stanowi amunicja, której Niemcy mają już niewielkie zapasy. Rząd niemiecki zobowiązał się do dostarczenia zaledwie 59 tys. sztuk amunicji, co stanowi tylko 92 jednostki ognia. To oznacza, że każdy z dostarczonych systemów Gepard zostanie załadowany do pełna jedynie sześć razy.
Według różnych źródeł na Ukrainę miały zostać dostarczone również czołgi Leopard 1A3 i A5 oraz transportery opancerzone Marder. Te jednak mogą nie dotrzeć na Wschód. Niemieccy politycy mówią wprost, że rząd federalny nieustannie hamuje przekazanie dodatkowej broni Ukrainie. Scholz uważa, że bezpośrednie dostawy ciężkiej broni na Ukrainę mogłyby zostać potraktowane przez Kreml jako postawienie się po jednej ze stron.
Największe potrzeby
Dostawa niemieckich haubic samobieżnych mogła by znacznie wzmocnić ukraińskie zdolności do prowadzenia precyzyjnego ognia artyleryjskiego. Jednak Berlin planuje wysłać zaledwie jedną baterię.
Niewielkie Królestwo Niderlandów zobowiązało się przekazać nawet dwa dywizjony PzH 2000, czyli 36 pojazdów ze swoich zapasów. Kolejne baterie podarowali Polacy, Słowacy, Brytyjczycy, Belgowie, a nawet Francuzi. Dla Ukraińców jest to niezwykle ważna pomoc, zważywszy na olbrzymią rolę, jaką artyleria odgrywa na froncie.
Ukraińcy ze względu na szczupłość sił muszą bardzo ostrożnie i mądrze dysponować swoją artylerią. Stąd dostawy - zwłaszcza sprzętu, w obsłudze, którego są obyci i może wejść do służby z dnia na dzień - są niezwykle ważne. Dlatego ważne są duże dostawy sprzętu w standardach byłego Układu Warszawskiego – haubic Goździk i Dana, czołgów z rodziny T-72 i statków powietrznych, śmigłowców szturmowych i desantowych oraz samolotów myśliwskich i szturmowych konstrukcji Mikojana i Suchoja.
Zobacz także: "Putin wykorzystał niemieckie poczucie winy"
Żeby Ukraińcy skutecznie użyli sprzętu w zachodnim standardzie, musi minąć nieco czasu potrzebnego na szkolenie. O ile wyszkolenie operatora granatnika przeciwpancernego czy holowanej haubicy trwa kilka tygodni, tak bardziej skomplikowanego sprzętu znacznie dłużej. Dlatego już od co najmniej sześciu tygodni ukraińscy żołnierze szkolą się na niemieckich i polskich poligonach.
Zaowocuje to tym, że na początku lata wyszkolone zostaną obsługi nowych baterii. Problemem może być odpowiedniej jakości sprzęt. Panzerhaubitze 2000 - choć obiecana liczba jest mniej niż symboliczna - są znakomitym i niezawodnym sprzętem. Znacznie gorzej wyglądają jednak pojazdy Leopard i Marder.
Stare i niestandardowe. Sekretarz stanu w niemieckim resorcie obrony kłamała
Proponowane przez Niemców czołgi Leopard pierwszych serii produkcyjnych i transportery opancerzone Marder nie są pierwszej młodości. Leopardy 1A3 weszły do służby na początku lat 80 XX wieku, A5 w 1987 roku. Obie wersje odpowiadają standardom sprzed 30 lat. Mardery posiadają niepełne zdolności operacyjne. W obu przypadkach przywrócenie sprawności pojazdów zajęłoby kilka miesięcy. Kolejne zajęłoby szkolenie.
Wojna na Ukrainie nie jest jednak sprintem, a zmieniła się w starcie długodystansowe. Czołgi i transportery mogłyby się przydać późnym latem. Zwłaszcza dla jednostek rezerwowych i Obrony Terytorialnej. Niemcy jednak twierdzili, że nie mogą przekazać sprzętu, ponieważ "w ramach NATO ze wszystkimi krajami zachodnimi wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie zostaną dostarczone żadne transportery opancerzone ani czołgi bojowe modeli zachodnich".
Niemcy sugerowali, że ważniejsze są obecnie dostawy sprzętu w standardach znanych na Wschodzie. Zobligowali się do uzupełniania stanów magazynowych armii, które przekażą sprzęt Ukrainie, swoimi produktami. W obu przypadkach minęli się z prawdą.
Okazało się, że żadnych ustaleń wewnątrz NATO nie było, a Siemtje Möller, sekretarz stanu w niemieckim resorcie obrony, kłamała. Problemem okazało się także zastąpienie przekazanych Ukrainie czołgów niemieckimi.
Czołg za czołg?
Czesi za przekazany Ukrainie sprzęt otrzymają od Niemców 15 leopardów 2A4, które należy zmodernizować do najnowszego standardu 2A7. Polska oczekiwała, że od razu otrzyma czołgi w najnowszym standardzie. Niemcy jednak odmówili.
Głównym powodem jest to, że sama Bundeswehra nie posiada tych czołgów zbyt wiele. Zaledwie 20 sztuk. Produkcja odpowiednich ilości może zająć kilka lat. Z tego powodu Berlin proponował dostawę pojazdów w wersji 2A4 i modernizację do standardu 2PL lub 2A7.
Polska już posiada pojazdy tej wersji. Trafiły one do Polski między 2002-2003 rokiem. Ich dostawa została wynegocjowana przez rząd Leszka Millera w 2002 r. z myślą, że wszystkie 2A4 zostaną zmodernizowane do poziomu nowocześniejszych 2PL. Modernizacja czołgów właśnie trwa z różnymi problemami, ale z udziałem polskiego przemysłu zbrojeniowego.
Byłoby to więc rozwiązanie, które jest już w Polsce stosowane. Również w przypadku czołgów Abrams, które mają trafić do Polski. Kupione czołgi również nie są nowe. Przechodzą jedynie bardzo głęboką modernizację: stary kadłub otrzyma nowe wyposażenie i zostanie osadzona nowa wieża. Z tą różnicą, że całość prac wykonają Amerykanie.
Czy przyjęcie 2A4 byłoby dobrym rozwiązaniem? I tak i nie. Z jednej strony należałoby je zmodernizować i doprowadzić do odpowiedniego standardu, a z drugiej pozwoliłoby na ujednolicenie parku maszynowego i pozwoliło zarobić polskim firmom. O ile całość prac zostałaby wykonana w Polsce, a Niemcy przekazaliby całość praw do prowadzenia modernizacji. W obu przypadkach i tak trzeba by było czekać na dostawy sprzętu, czy to nowego, czy zmodernizowanego.
Należy jednak pochwalić polskich negocjatorów, że oczekują dostaw najnowszego wyposażenia. W tej chwili czas aż tak bardzo nie goni, ponieważ T-72 zostały przekazane z magazynów, a nie jednostek liniowych. Twarde stanowisko negocjacyjne jest jak najbardziej pożądane. Zwłaszcza, jeśli Niemcy sami nie za bardzo chcą pomóc Ukrainie. Teraz wszystko w rękach rządu PiS.