"Niech ktoś w końcu zada te pytania Radkowi Sikorskiemu"
Sikorski mówi „tak” Fotydze - tabloid by lepszego nagłówka nie wymyślił. Debata Ministra Spraw Zagranicznych z poprzedniczką zapowiada się wyśmienicie. „Dorzynanie watahy” kontra „plucie w pysk”, amerykańskie salony kontra żoliborskie pokoje, perfekcyjna angielszczyzna kontra...
Chyba wystarczy. Minister się zgodził, czekamy na sztab wyborczy PiS - gdziekolwiek by się starcie nie odbyło, radości nas czeka co niemiara. Bon moty w sam raz na plebiscyt Srebrne Usta, ujęcia krzywych min prosto do Demotywatorów, czy innego Kwejka. No i medialna „agenda dnia”, jak mawia ekspert Mistewicz, gwarantowana - pisze Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
31.08.2011 | aktual.: 14.09.2011 10:43
Nie wiem, co dokładnie powiedzą w debacie przedwyborczej Radosław Sikorski i Anna Fotyga; nie wiem nawet czy ich spotkanie faktycznie się odbędzie. Jestem jednak silnie przekonany, że ich spotkanie nie ma najmniejszego sensu - przynajmniej z punktu widzenia przyszłości polskiej polityki zagranicznej. Nie tylko dlatego, że jedne media zechcą z niego uczynić upokarzający i ośmieszający - dla jednej strony - spektakl, a drugie zaprezentują je jako przesłuchanie zdrajcy i zaprzańca. I nie tylko dlatego, że ministra odpytywać powinni ludzie kompetentni - chętnie zobaczyłbym starcie Sikorskiego np. z Markiem Cichockim i Włodzimierzem Marciniakiem (niech będzie z telefonem do przyjaciela, w tej roli Bartłomiej Sienkiewicz)
. Nie dlatego wreszcie spór Fotygi z Sikorskim nie ma sensu, bo utrwala pogląd, jakoby w tym kraju były tylko dwie partie (choć nie ma wątpliwości, że ich twitterowo-telewizyjne przepychanki głównie temu celowi służą).
Zapowiadaną debatą nie warto byłoby w ogóle się zajmować - gdyby nie to, że Radosław Sikorski i Anna Fotyga reprezentują dominujące w Polsce figury polityki zagranicznej, wzajemnie utwierdzające się we własnej słuszności. Pragmatyczna i realistyczna ochrona obiektywnych interesów w post-politycznym świecie kooperacji z jednej, idealistyczno-romantyczna walka o uratowanie duszy i ciała narodu przed egzystencjalną apokalipsą (a przy okazji wyzwolenie paru narodów spod jarzma azjatyckiej tyranii) z drugiej strony.
W tym układzie Radek Sikorski nie musi w zasadzie nic - robić ani nawet tłumaczyć - wystarczy, że nie jest ośmieszaną (nie bez własnej winy) na każdym kroku Anną Fotygą. I analogicznie - „pragmatyczna” opcja polityki zagranicznej PO nie musi się uzasadniać, wystarczy, że nie jest histeryczna, nacjonalistyczna, nie odwołuje się do starych resentymentów i zamiast wstecz (Katyń, Palmiry...) śmiało spogląda w przyszłość. Nie podoba się? A może wolicie spór o krzesła, nierentowne Możejki i spory z Niemcami o kartoflane karykatury? Problem w tym, że świat się nam ostatnio, mówiąc delikatnie, skomplikował. I w tej sytuacji przydałby się ktoś inny niż Jarosław Kaczyński z Anną Fotygą, kto postawiłby Radkowi Sikorskiemu kilka ważnych pytań.
Zamiast o raj utracony tarczy antyrakietowej - pytanie o to, jak minister widzi przyszłość bezpieczeństwa Europy, oczywiście poza frazesami o partnerskiej współpracy z USA, wzmacnianiu wymiaru obronnego UE i dialogu z Rosją. Czy powinna powstać wspólna europejska armia, kto za nią zapłaci i dokąd mogłaby pojechać w razie potrzeby? Czyich właściwie interesów i wartości bronią Polacy w Afganistanie - i czy mają pomysł, jak stamtąd wyjść? Których dyktatorów zamierzamy bronić, których potępiać, a o których milczeć? Zamiast o kondominium rosyjsko-niemieckie - pytanie o to, czy francusko-niemiecki rząd gospodarczy to dla nas na pewno dobry pomysł, jak powinny wyglądać jego kompetencje i ile podmiotowości gospodarczej będziemy skłonni mu oddać - jak już (kiedy?) przystąpimy do strefy euro.
Kiedy podpiszemy w całości Kartę Praw Podstawowych; których imigrantów będziemy przyjmować, których odsyłać, a o których spróbujemy zapomnieć, że istnieją? Zamiast o rosyjskie plucie w polską twarz - pytanie o to, jakie są właściwie nasze cele na Wschodzie? Demokracja na Ukrainie, Ukraina w Unii, Ukraińcy bez wiz w Polsce, Ukraina-nie-z-Rosją? Demokracja na Białorusi czy resztki białoruskiej suwerenności? A może los mniejszości polskiej (z którego Związku?) na Białorusi i Litwie? Na czym polega partnerstwo z Ukrainą, która polskiego partnerstwa nie potrzebuje i partnerstwo z Rosją, której po niedawnym zespawaniu Nord Stream nie jesteśmy niemal do niczego potrzebni? I jak możemy się stać potrzebni na Wschodzie komukolwiek?
Po latach „konsensusu elit” w kwestii integracji ze strukturami zachodnimi, transformacji gospodarczej i budowy „Zachodu na Wschodzie” nadeszła IV RP, której ekscesy skompromitowały ideę sporu o politykę zagraniczną. W wydaniu PiS (przy ochoczym udziale PO korzystającej z histerii przeciwnika) służył on mobilizacji elektoratu wokół wizji Polski otoczonej przez nowy Pakt Ribbentrop-Mołotow (notabene pojęcia tego użył ówczesny minister obrony narodowej... Sikorski). Rzecz w tym, że dziś potrzebujemy sporu politycznego o politykę zagraniczną - w którym określimy wartości, cele, a dopiero potem środki. Bo jaki sens ma np. spór o skuteczność Partnerstwa Wschodniego, skoro nie wiemy, co chcemy nim osiągnąć?
Skończyły się oczywiste oczywistości - nie wiemy, co z Unią, co ze Wschodem, co ze światem. Niech ktoś te właśnie pytania Radkowi Sikorskiemu wreszcie zada. Ktoś, kto niekoniecznie zna wszystkie odpowiedzi.
* Michał Sutowski dla Wirtualnej Polski*