"Nie tylko Polska". W tej sprawie Warszawa i Berlin mówią jednym głosem
W Berlinie ruszają w poniedziałek konsultacje międzyrządowe. To drugie tego typu spotkanie w tym roku. Jednym z istotnych tematów pozostaje kwestia wykluczenia Polski z rozmów o zakończeniu wojny. - Nie tylko Polska jest nieobecna. W zasadzie wszyscy Europejczycy pozostają poza tym procesem - komentuje w rozmowie z WP dr Kai-Olaf Lang, ekspert ds. polsko-niemieckich.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski: Polska nie uczestniczy w rozmowach pokojowych w sprawie Ukrainy prowadzonych przez Amerykanów. Czy wpływa to na stosunki między Warszawą a Berlinem, również w kontekście poniedziałkowych konsultacji międzyrządowych?
Dr Kai-Olaf Lang, doktor nauk politycznych, członek grupy badawczej ds. europejskich w Stiftung Wissenschaft und Politik w Berlinie: Słowo "wykluczenie" jest zbyt mocne. Warszawa co prawda nie bierze udziału w rozmowach, ale trzeba jasno powiedzieć: nie tylko Polska jest nieobecna. W zasadzie wszyscy Europejczycy pozostają poza tym procesem. Grupa państw europejskich stara się teraz wpływać na USA, aby interesy Ukrainy i całej Europy zostały odpowiednio uwzględnione. To jest nadrzędny problem. Jest jednak prawdą, że Polska nie jest bezpośrednio włączona w tę konfigurację.
Niezależnie od tematu włączenia Polski, można jednak założyć, że kwestie związane z rozmowami amerykańsko-rosyjskimi, potencjalnym planem pokojowym i egzekwowaniem interesów europejskich z pewnością będą kluczowym tematem konsultacji w Berlinie. Dotyczą one bowiem zarówno Niemiec, jak i Polski.
Skandal korupcyjny w Ukrainie. Najbliższe otoczenie Zełenskiego pod lupą służb
Czy Niemcy mogą w ogóle reprezentować polskie interesy? I jak Berlin i Paryż mogą pomóc Warszawie wejść w toczący się proces rozmów?
Musimy rozpatrywać to na dwóch poziomach. Po pierwsze, dyplomacja i formaty rozmów: w niektórych Polska jest obecna, jak w tzw. Weimar Plus czy w formatach z udziałem Wielkiej Brytanii i Włoch, a w innych nie. Tu naturalne jest rosnące rozczarowanie w Warszawie. Po drugie, treść rozmów, czyli jakie żądania państwa europejskie, takie jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, przedstawiają Amerykanom. Tu - co ważne - interesy Polski i Niemiec w dużej mierze się pokrywają.
Obydwa kraje chcą, aby Europa była słuchana i nieignorowana przez USA oraz aby ewentualne porozumienie nie odbywało się kosztem bezpieczeństwa i suwerenności Ukrainy i nie prowadziło do decyzji podejmowanych kosztem państw wschodniej flanki NATO. W niedawno opublikowanym 28-punktowym dokumencie pojawiły się przecież elementy, jak np. te dotyczące stacjonowania europejskich samolotów bojowych w Polsce, które wywołały duże poruszenie w Warszawie, ale nie tylko tam. W pewnym sensie Niemcy, podobnie jak wiele innych państw europejskich, doświadczają strachu: "nic o nas, bez nas". Przed czymś, co Polska doskonale zna ze swojej historii.
Jeśli interesy Polski i Niemiec są zbieżne, dlaczego Polska nie została zaproszona do rozmów? To rozczarowanie wydaje się być wyraźnie odczuwalne w Warszawie.
Faktycznie, po lutym 2022 r. w wielu krajach Zachodu panowało powszechne przekonanie, że Polska - jako najważniejszy kraj wspierający Ukrainę, jako logistyczne centrum zaopatrzenia Ukrainy, jako członek NATO o wysokich wydatkach na obronność i jako kraj o silnych związkach z USA - zyskała na znaczeniu. Wielu oczekiwało, że towarzyszyć temu będzie wzrost wpływu, a Warszawa stanie się aktorem we wszystkich działaniach politycznych i dyplomatycznych w Europie i w kontekście transatlantyckim.
Tak się nie stało?
Taki wzrost wpływu jednak nie nastąpił. Częściowo rozwój sytuacji idzie raczej w innym kierunku. Jest tego kilka powodów.
Pierwszy: powrót Trumpa i nowe niewiadome w polityce USA. Bliskie relacje Polski z USA stają się mniej pewne i nie są politycznym wzmacniaczem siły dla Polski w Europie. Drugi: pojawienie się różnych "minilateralnych" europejskich formatów - małych, elastycznych grup współpracy. Czasami Polska jest w nich reprezentowana, ale często dominują trzy państwa formatu E3: Francja, Niemcy i Wielka Brytania. Trzeci: stosunki polsko-ukraińskie się skomplikowały. Chociaż Polska nadal jest ważnym adwokatem Ukrainy w kwestiach bezpieczeństwa, to bilateralnie brakuje dynamiki. Czwarty: Polska jako kraj na wschodniej flance NATO - w obliczu nieprzewidywalnej i agresywnej Rosji oraz nowych niepewności w USA - jest podatna na zagrożenia i potrzebuje wsparcia partnerów europejskich, i to nie tylko państw nordyckich i bałtyckich, z którymi ściśle współpracuje, ale także wsparcia dużych państw Europy Zachodniej, w tym Niemiec.
We wszystkim tym nie pomaga wewnętrzna polaryzacja polityczna Polski, która odbija się również na zewnątrz. Wystarczy pomyśleć o różnych podejściach obozu rządzącego z jednej strony, a prezydenta i narodowo-konserwatywnej opozycji - z drugiej.
Mówi pan o orientacji na relacje z USA. W ostatnich dniach polscy politycy - premier Donald Tusk, prezydent Karol Nawrocki, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski - często podkreślali: nic o nas, bez nas. Czy Niemcy mogły w tej sytuacji zrobić więcej, by "wciągnąć" Polskę do rozmów?
Spójrzmy na chwilę wstecz. Po objęciu urzędu przez nową administrację Donalda Trumpa z europejskiego punktu widzenia chodziło o szybką reakcję. A to oznaczało zademonstrowanie własnej zdolności do działania i nawiązanie rozmów z prezydentem USA tak, aby Ukraina i interesy europejskie nie zostały całkowicie zmarginalizowane. Okazało się, że to przede wszystkim Londyn i Paryż zareagowały jako pierwsze na nową dynamikę polityczną. Te dwa zachodnioeuropejskie mocarstwa nuklearne - Wielka Brytania i Francja - wzięły sprawy w swoje ręce i zebrały "koalicję chętnych" oraz inne grupy.
Niemcy, które początkowo były pasywne z powodu kampanii wyborczej i tworzenia rządu, dążyły następnie do uzgodnień z tymi dwoma graczami wagi ciężkiej. Jednocześnie Niemcy próbowały uzyskać dostęp do Donalda Trumpa. W tym układzie kwestia lobbowania na rzecz włączenia Polski czy innych europejskich partnerów do rozmów oczywiście nie znajdowała się wysoko na liście priorytetów.
Pominięcie Polski w rozmowach nie było więc celowe?
Nie sądzę, abyśmy mogli mówić o wyraźnej woli wykluczenia Polski (co w przeszłości odgrywało rolę, np. gdy Polska z francuskiego i niemieckiego punktu widzenia była "niewygodnym" partnerem w rozmowach z Rosją - pomyślmy choćby o "formacie normandzkim" po 2014 r. między Francją, Niemcami, Rosją i Ukrainą). Teraz było to raczej wynikiem szybkości wydarzeń i hierarchii celów. Charakterystyczne jest zresztą, że także Londyn czy Paryż nie interweniowały aktywnie na rzecz Polski. Z Waszyngtonu również nie nadeszła informacja, że z Europejczykami rozmowy będą toczone tylko przy współudziale Polski.
Gdyby poziom strategicznej współpracy polsko-niemieckiej był wyższy, istniałoby głębsze wzajemne zaufanie, Polska być może od początku byłaby "wliczona" w te procesy. Ale tak nie jest i to jest obopólny problem.
Wiele emocji wywołała również wiadomość, że po ogłoszeniu planu kanclerz Niemiec Friedrich Merz rozmawiał z Donaldem Trumpem.
To świadczy o tym, że Niemcom, a właściwie kanclerzowi, udało się nawiązać tryb rozmowy z Donaldem Trumpem. Oczywiście, prezydent USA postrzega Niemcy jako aktora europejskiego, którego nie należy całkowicie pomijać.
Czy na stosunkach polsko-niemieckich nadal ciąży nadwątlone wzajemne zaufanie z czasów rządu PiS? Ani rząd PiS, ani rząd Donalda Tuska nie były w stanie przebić się w Berlinie?
Brak zaufania jest z pewnością jednym z czynników. Ale oczywiście można współpracować nawet - a zwłaszcza - gdy istnieje nieufność. Ponieważ współpraca może również budować zaufanie. W zasadzie znajdujemy się w dziwnej fazie. Z jednej strony w ważnych kwestiach Polska i Niemcy są sobie tak bliskie jak nigdy dotąd. Przede wszystkim, jeśli chodzi o bezpieczeństwo Europy, potrzebę wsparcia Ukrainy i wzmocnienia NATO oraz wschodniej flanki. Wystarczy wspomnieć o brygadzie litewskiej, ale także o zaangażowaniu Niemiec w Polsce i dla Polski, np. poprzez udział w Air Policing czy rozmieszczenie Patriotów.
W obecnej sytuacji geopolitycznej wiele przemawiałoby za partnerstwem polsko-niemieckim na rzecz bezpieczeństwa i obrony w Europie: Niemcy z "Zeitenwende" (historyczny punkt zwrotny, ogłoszony przez poprzedniego kanclerza Olafa Scholza - przyp. red.) i Polska jako największe państwo frontowe. Oba kraje - z zasadniczo podobnymi celami w zakresie strategicznej orientacji - mogłyby jako duet odegrać niezwykle ważną rolę dla bezpieczeństwa Europy. Ale stosunki polsko-niemieckie pozostają daleko w tyle ze swoim potencjałem.
Dlaczego?
Przyczynami są z pewnością wewnętrzne ograniczenia polityczne w obu krajach, a prawdopodobnie silniejsze w Polsce. Niemcy są w Polsce zawsze tematem wewnętrznej polityki, a PiS postrzega Berlin raczej jako rywala, a nawet zagrożenie, i tylko w niewielkim stopniu jako partnera. Obecny obóz rządzący chce zatem uniknąć wszelkich pozorów słabości. W Niemczech natomiast Polska nie jest tematem wewnętrznych debat, które poruszałyby politykę partyjną.
Ale także Niemcy mają swoją politykę wewnętrzną. Zaostrzenie tematu migracji i kontroli granicznych ma zatem wpływ na stosunki polsko-niemieckie. W konsekwencji obserwujemy, jak Niemcy koncentrują się na współpracy z dużymi, zachodnioeuropejskimi graczami - nawet jeśli to jest męczące jak np. z Francją. Jednocześnie starają się utrzymywać kontakt z Waszyngtonem. Polska natomiast coraz mocniej orientuje się na współpracę nordycko-bałtycką, inicjatywy wokół Morza Bałtyckiego, a także na bilateralne relacje z Londynem, Paryżem czy Hagą. W rezultacie nie powstała spójna, strategiczna oś Warszawa-Berlin.
Kilka dni przed konsultacjami Warszawa ogłosiła zakup szwedzkich, a nie niemieckich okrętów podwodnych. Czy to obciąża nasze wspólne relacje?
Powiedziałbym, że nie jest to obciążenie, ale kolejna charakterystyka, która potwierdza ogólny obraz: zwrócenie się Polski ku państwom nordyckim. Warszawa mogła poczekać z ogłoszeniem tej decyzji do konsultacji, jednak zrobiła to krótko przed nimi.
Decyzja jest kolejnym sygnałem, że brakuje dużych wspólnych projektów w obszarze bezpieczeństwa, a współpraca wojskowa czy przemysłowa w zakresie uzbrojenia nie wykazuje dynamiki, jakiej można by oczekiwać od dwóch tak ważnych, sąsiadujących państw NATO i UE.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski