Nie rozgrywajmy politycznie krzyża [OPINIA]
Trybunał Konstytucyjny nie jest miejscem, w którym powinien wisieć krzyż. I nigdy nie wisiał. Jeśli zawisł teraz, to trudno uciec od wrażenia, że powodem nie jest przesadne przywiązanie do tego znaku, a raczej rachuby partyjno-polityczne, które ani z krzyżem, ani z wartościami niewiele mają wspólnego - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Krzyż jest symbolem bardzo mi bliskim. Mam go zarówno w domu, jak i noszę na szyi. To dla mnie znak mojej wiary, solidarności w bólu i cierpieniu jaką Jezus Chrystus, jak wierzę Wcielona Druga Osoba Trójcy Świętej - okazał człowiekowi w każdym bólu, cierpieniu i odrzuceniu. To symbol bliskości Boga, ale także jego wejścia w świat najgłębszego odrzucenia i wykluczenia.
Jezus umierał powoli - śmiercią niewolnika, a wyrok na Niego został wydany przez możnych tego świata, co przypomina chrześcijanom, że władza nie zawsze musi mieć rację, prawo może służyć przemocy, a nie - chronić najsłabszych.
To jest więc fundamentalny dla mnie symbol i nie wątpię, że także wielu prawnikom (w tym sędziom) może on pomagać w lepszym sprawowaniu swojego zadania. Ukrzyżowany i znak Jego męki może być obecny w myśleniu i działaniu sędziów, a ci z nich, którzy są wierzący, powinni go nosić w sercu (a mogą też na szyi czy wieszając krzyż w swoim gabinecie).
Czytaj także: Kościelna dyplomacja Rosji [OPINIA]
Tyle że to wcale nie oznacza, że krzyż jako znak powinien wisieć w sali, gdzie wydawane są wyroki Trybunału Konstytucyjnego. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. To, co dla mnie jest znakiem zbawienia, dla części z obywateli Rzeczpospolitej jest symbolem instytucji, która narzuca im rozmaite stanowiska. Instytucji, która próbuje uznać swoje postrzeganie prawa za powszechnie obowiązujące i która nie jest w stanie sama rozliczyć się z własnych błędów, za to z pasją rozlicza z błędów innych.
Inni - a ich liczba także się zwiększa - wyznają inne religie i także mają prawo wierzyć, że ich przekonania religijne są w Polsce równouprawnione i że instytucja państwowa nie będzie wydawała swoich wyroków pod znakiem religii, która jest im obojętna, a niekiedy wobec nich polemiczna.
Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej jasno wskazuje (a w artykule 25.), że "władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych". Bezstronność w przypadku Trybunału Konstytucyjnego oznacza zaś także, że obywatele muszą mieć pewność, iż - orzekając w istotnych dla nich i dla państwa sprawach - sędziowie kierują się wyłącznie polskim prawem, a nie np. interesami wyznawców jednej religii czy członków jednej instytucji.
Trybunał ma być strażnikiem konstytucji, a nie światopoglądu jednej (w istocie kilku) instytucji religijnej. Konstytucja jest jedna wszystkich i - choć oczywiście różnie ją interpretujemy, a nasza wiara i religia ma na to wpływ - powinniśmy mieć poczucie, że sędziowie kierują się w swoich wyrokach nią, a nie wiarą lub jej brakiem.
I tak przez lata w Trybunale Konstytucyjnym było. Krzyże mieli sędziowie w swoich gabinetach (i dobrze, że ci, dla których to było ważne, je mieli), ale na sali tego znaku nie było. Osobiste poglądy, często prywatnie głęboko wierzących prezesów TK (by wymienić tylko prof. Andrzeja Zolla czy Andrzeja Rzeplińskiego) nie miały znaczenia. Krzyża w sali przez większość kadencji nie powiesiła także - co warto zauważyć - Julia Przyłębska, a zawisł on tam dopiero pod koniec jej kadencji. Krótko przed rozpoczęciem kadencji Bogdana Święczkowskiego.
Krzyż został tu potraktowany niepoważnie
Czy miał to być polityczny sygnał skierowany przeciwko komuś? Tego nie wiem, bo nieoficjalne sygnały w podzielonym TK trzeba zawsze dzielić na trzy. Jedno jednak pozostaje bezsporne, a dowodem na to jest czas zawieszenia krzyża. To nie jest bowiem tak, że sędziowie TK pragnęli tego od samego początku. To nie jest tak, że to był ich wspólny postulat. I to nawet nie jest tak, że ktoś się do tego przyznaje.
A skoro tak, to można powiedzieć, że krzyż został tu potraktowany niepoważnie: nie jak symbol rzeczy najważniejszych, a jak element rozgrywki politycznej. Na to nie powinno być zgody. Krzyż nie ma dzielić, nie ma stawać się elementem gry, nie ma być bronią przeciwko komuś, a tak - jak można domniemywać - stało się w TK.
Niestety czas sprawia, że teraz - właśnie z przyczyn politycznych - niewiele ze sprawą można zrobić. Ani obecny przez Trybunału Konstytucyjnego nie będzie chciał zdjąć krzyża, bo to by oznaczało podkopanie chrześcijańskiego wizerunku obozu politycznego, z którego się wywodzi, ani politycy innych opcji nie będą chcieli wywierać jakichkolwiek nacisków w tej sprawie. Wygodnym usprawiedliwieniem dla nich będzie fakt, że nie uznają ani autorytetu TK, ani jego władz, a realnym powodem jest fakt, że nikomu nie opłaca się teraz dyskusja nad krzyżem.
W mojej ocenie Rafał Trzaskowski przekonał się, że sugerowanie zdejmowania krzyży w urzędach przynosi same szkody polityczne, a ostatnią rzeczą jaka jest mu teraz potrzebna jest wracanie do debaty nad zdejmowaniem symboli religijnych. Lewicę mógłby ten temat ponieść nieco bardziej, ale i ona twardo przekonuje, że TK w tym składzie nie jest sądem, więc w istocie to, co wisi w sali, nie powinno mieć znaczenia.
Mina podłożona następcom
Na tym można by zakończyć dyskusję na temat obecności krzyża, gdyby nie fakt, że ona będzie wracać. W jakimś momencie - miejmy nadzieję, że raczej bliższym niż dalszym - skład TK się zmieni i Trybunał stanie się ponownie powszechnie uznawanym sądem. Wtedy konieczna będzie jakaś decyzja.
Nowo wybrani sędziowie, a szczególnie nowy prezes stanie więc przed decyzją, która oznaczać będzie, że w pewnej części Polaków utraci autorytet. Bardziej tradycyjnie i religijnie nastawieni Polacy będą rozżaleni, jeśli krzyż zostanie zdjęty, i uznają to za dowód, że nowy Trybunał nie jest wcale tak bezstronny, jak deklarowano. Uznają, że TK opowiada się za neutralnością, a może wrogością wobec Kościoła.
Inni - ci nastawieni bardziej laicko i progresywnie - uznają brak zdjęcia krzyża za dowód, że nowe władze w swoich wyrokach w istocie nadal kierować się będą konkretną wizją światopoglądową. Tak źle i tak niedobrze.
Zobacz również: Symbolika suflowana przez Putina [OPINIA]
To zaś uświadamia, że zawieszony - w nieznanych okolicznościach i przez nieznane osoby - krzyż staje się elementem rozgrywki politycznej, miną podłożoną następcom, a nie jest znakiem zbawienia. To także pozwala dość negatywnie ocenić intencje osób, które go powiesiły.
Modus operandi, jakie przyjęły te osoby, pozwala powiedzieć, że nie chodziło im ani o wiarę, ani o wartości, ani o ich obronę, a o czysto partyjną politykę. Politykę, w której krzyż z najważniejszego symbolu wiary zmienia się w pałkę na przeciwników. Na to zgody być nie powinno i to niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący czy nie.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".