Netanjahu gra na antypolskich nastrojach? To bardziej skomplikowane
Słowa Netanjahu nie były celowym policzkiem dla Polski, ani chęcią ugrania politycznych punktów na izraelskim antypolonizmie. W całej sprawie chodzi o historię i dynamikę związaną z wyborami. Nie znaczy to jednak, że resentymentów przeciwko Polsce nie ma.
Czy izraelskim politykom opłaca się grać na antypolskich nastrojach przed wyborami? Po kontrowersyjnych słowach premiera Netanjahu w Warszawie i budzącej oburzenie wypowiedzi nowego szefa MSZ Israela Katza o "ssaniu antysemityzmu z mlekiem matki", wielu komentatorów i publicystów wysunęło takie właśnie sugestie. Czy słusznie?
Rzeczywistość jest trochę bardziej skomplikowana. Z izraelskiej perspektywy spór przedstawia się całkiem inaczej. Warszawskie słowa Netanjahu, które rozpoczęły konflikt, zostały przyjęte przez część komentujących w Izraelu nie jako skierowane przeciwko Polsce, lecz wręcz jako Polskę wybielające. Netanjahu odpowiadał bowiem na pytanie dziennikarki "Haareca" o wciąż obowiązującą - choć zmienioną - ustawę o IPN. Premier uznał, że problemu z ustawą nie ma, bo nikt nie został pozwany za stwierdzenie, że Polacy kolaborowali z Niemcami. Jego słowa zostały jednak błędnie przetłumaczone przez "Jerusalem Post" jako oskarżenie wszystkich Polaków o kolaborację.
- Nie sądzę, by cokolwiek z tego, co się stało, było działaniem z premedytacją. Myślę, że Netanjahu mówił jako syn historyka, bez większego namysłu. Jako politykowi, bardzo mu zależy na relacjach z rządem Morawieckiego. To był w oczywisty niefortunny błąd - mówi WP Anshel Pfeffer, dziennikarz "Haarec" i autor biografii Netanjahu. - Z pewnością Netanjahu nie chciał zrujnować szczytu wyszehradzkiego, o którego organizację gorąco zabiegał. To był polityczny blamaż - dodaje.
Przeczytaj również: Szef MSZ Izraela odświeża cytat z Icchaka Szamira. "Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki"
Próby wyjaśnienia sytuacji przez Netanjahu również były jednak szeroko komentowane jako wyraz słabości, szczególnie w obliczu decyzji premiera Morawieckiego, by mimo nich odwołać swój wyjazd do Jerozolimy. Już wcześniej izraelski premier był atakowany przez komentatorów, że grając na zbliżenie z Polską i innymi krajami Grupy Wyszehradzkiej - szczególnie z Węgrami Orbana - poświęca walkę o pamięć na ołtarzu realpolitik.
Walka o historię
Jak wyjaśnia w rozmowie z WP Seth Frantzman, publicysta i historyk publikujący m.in. w "Jerusalem Post", w sprawie chodziło mniej o słabość wobec samej Polski, niż wobec historycznej prawdy o Holokauście. Późniejsza wypowiedź nowego szefa MSZ Katza była nazbyt gorliwą próbą zrekompensowania tego wrażenia.
- Myślę, że wśród zwykłych ludzi takie wypowiedzi - niezależnie od tego, czy są słuszne czy nie - są widziane jako obrona żydowskiej historii. W Izraelu istnieje szeroka zgoda co do tego, że należy to robić - mówi Frantzman.
W co gra Katz
Skąd więc antypolski charakter wypowiedzi szefa izraelskiej dyplomacji? Według Owena Altermana, dziennikarza stacji i24, na antenie której Katz wygłosił swoją tyradę, w Izraelu są dwie teorie. Pierwsza mówi, że Katz, dla którego był to pierwszy dzień na czele izraelskiego MSZ, nie wiedział, jak jego słowa zostaną odebrane.
- Być może Katz myślał, że jeśli zacytuje kogoś innego - w tym przypadku byłego premiera Icchaka Szamira - zwolni go to z odpowiedzialności - mówi WP Alterman. Jak dodaje, wedle drugiej teorii było to zagranie obliczone na zyskanie lepszej pozycji w partii przygotowującej się na epokę po Netanjahu. Jak wyjaśnia, ubiegłoroczna wspólna deklaracja Netanjahu i Morawieckiego spotkała się z dużą krtyką na całej scenie politycznej w Izraelu, a Katz na tej kwestii chciał zbudować swoją pozycję.
- Co znamienne, bardzo niewielu izraelskich polityków potępiło wypowiedź Katza. Skrytykowało go kilku byłych dyplomatów, ale polityków niewielu - zaznacza dziennikarz i24.
Polska nie ma dobrej opinii
Zdaniem Aleksa Ben Ariego, izraelskiego dziennikarza i programisty, Katz nie jest uznawany w Izraelu jako subtelny i przenikliwy polityk i mógł nie zdawać sobie sprawy z konsekwencji swoich słów. Komentator przyznaje jednak, że w kraju są obecne antypolskie nastroje i w atmosferze wyborczej gorączki Netanjahu nie może sobie pozwolić na okazanie słabości i wycofanie się ze słów swojego ministra.
- Taki ruch będzie natychmiast użyty przez opozycję - mówi WP Ben Ari.
Także Frantzman jest zdania, że Polska ma nieproporcjonalnie złą opinię wśród wielu Izraelczyków. To po części pokłosie ustawy o IPN, która w świadomości wielu Żydów zyskała łatkę kraju, który chce fałszować historię. Ale korzenie tej opinii są znacznie głębsze.
- Nie wiem, czy istnieje antypolonizm jako czynnik polityczny, ale na pewno jest sporo ignorancji na temat Polski. To oznacza, że stereotypy o tym, że "Polska kolaborowała" czy "Polacy jako naród kolaborowali" są szeroko rozpowszechnione. W większym stopniu, niż w przypadku innych krajów. Wynika to z tego, że wielu izraelskich Żydów lub ich przodków - w tym wielu założycieli tego państwa - w rodzinie przekazywane doświadczenia z Polski. W większości negatywne - mówi Frantzman. Jak dodaje, zdecydowanie mniej do świadomości ludzi dociera fakt, że Polska opierała się Niemcom.
- Niestety, te powszechne stereotypy rzadko są publicznie kontestowane. Dlatego nie widzę wielkiej nadziei na poprawę sytuacji. Szczególnie w obliczu wyborów - podsumowuje Frantzman.
Przeczytaj również: Spór polsko-izraelski eskaluje. Nikt go nie chce, ale nie może zakończyć
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl