Naukowe oszustwo na zamówienie, każdy może kupić artykuł
Praca doktorska lub gotowy do publikacji artykuł naukowy ze sfałszowanymi wynikami badań - to towar, który bez problemu można nabyć na polskim rynku od legalnie działających firm. Wykonawcy zapewniają, że sprzedali już wiele takich "produktów". Na życzenie wystawiają faktury VAT. Sprawdziliśmy to zlecając napisanie artykułu naukowego, który miał być opublikowany pod cudzym nazwiskiem.
Zobacz zapis rozmowy z przedstawicielką firmy piszącej prace naukowe na zamówienie
"Masz dość pisania? Zrobimy to za Ciebie" - brzmi hasło reklamowe jednej z firm oferujących pisanie prac licencjackich, inżynierskich, magisterskich i doktorskich. W opisie oferty przedsiębiorstwo A (nie podajemy prawdziwej nazwy, aby jej nie reklamować) zaznacza: jesteśmy legalnie działającą firmą i na życzenie klienta zawieramy umowy.
Aby sprawdzić, czy firma oficjalnie potwierdzi, jaką prowadzi działalność, zadzwoniłem pod wskazany na stronie internetowej numer telefonu. Na wstępie zaznaczyłem, że jestem dziennikarzem pracującym nad tematem o niesamodzielnie pisanych pracach naukowych. W odpowiedzi na pytanie: czym zajmuje się i jakiego rodzaju pomoc oferuje firma, usłyszałem: "nie będę rozmawiać na ten temat".
Opis oferty zamieszczony na stronie internetowej nie pozostawia jednak wątpliwości: "Napisanie każdej pracy niezależnie od jej poziomu i stopnia trudności dla Państwa wiąże się ze stresem. Błądzenie po bibliotekach, kilkadziesiąt godzin spędzonych przed monitorem komputera z kubkiem kawy w ręku i pustką w głowie, poprawki, które czasem przyprawiają o ból głowy, badania, do których często nie wiadomo jak się zabrać. Tymczasem zamiast do biblioteki możesz iść na zakupy. Zamiast spędzać długie godziny przy komputerze możesz pójść z dzieckiem na spacer lub pobawić się z psem. Zamiast martwić się o poprawki lub badania możesz pomyśleć o tym, jak w relaksujący wieczór spędzić wieczór." (pisownia oryginalna - przyp. red.) - zachęca firma A.
mgr Artur kupuje artykuł
Reakcja firm na pytania zadawane oficjalnie przez dziennikarza była łatwa do przewidzenia, dlatego wcześniej skontaktowałem się z czterema firmami zajmującymi się pisaniem prac naukowych na zlecenie, podając się za Artura, studenta studiów doktoranckich, który chce kupić gotowy artykuł naukowy. Aby nie pozostawić wątpliwości, zaznaczałem, że tekst chcę opublikować pod własnym nazwiskiem w poważnym czasopiśmie naukowym. Wyjaśniałem, że ze względu na krótki termin i nawał pracy, nie zdążyłem przeprowadzić odpowiednich badań, dlatego piszący musi je dla mnie sfałszować. Artykuł z zakresu socjologii ma dotyczyć zjawiska badanego od lat, dzięki temu znalezienie odpowiednich badań nie jest trudne, co w konsekwencji ułatwia wymyślenie sfałszowanych wyników.
- Nie będzie problemu - odpowiada firma A, nie dopytuje o szczegóły, za to już w pierwszej wiadomości e-mail wskazuje cenę i sposób płatności. Po każdej z dwóch zaliczek obiecuje przesyłać kolejne fragmenty tekstu, jeśli treść się nie spodoba, można odstąpić od umowy. Cena nie jest wygórowana - 40 zł za jedną stronę maszynopisu. Rozmówca podaje numer konta oraz imię i nazwisko natychmiast, gdy godzimy się na warunki współpracy. Na tę samą osobę zarejestrowana jest domena strony internetowej reklamującej działalność firmy. W danych rejestracyjnych znajduje się adres zamieszkania, wskazujący na małe miasto na Mazowszu.
Oszuści z Krakowa
Firma B nie akceptuje zaliczek, nie zgadza się również na osobiste spotkanie. Napisze artykuł w 14 dni pod warunkiem, że wpłacimy z góry całą sumę - 3 tys. zł. Na wątpliwości dotyczące zabezpieczenia interesu kupującego przed oszustwem, otrzymujemy odpowiedź: - od 10 lat zasady sa takie same wpłata jest z góry całości jak się Pan boi nie nasza wina - więc albo sie Pan zdecyduje (wtedy wyślemy dane do wpłaty) albo proszę napisać iż Pan rezygnuje (pisownia oryginalna - przyp. red.).
Gdy dzwonię przedstawiając się jako dziennikarz, nieprzyjemny męski głos w słuchawce odpowiada wymijająco, po 44 sekundach rozmowy, w trakcie zadawania kolejnego pytania, zrywa połączenie. Wcześniej twierdzi, że zajmuje się wyłącznie zbieraniem materiałów do prac. Geolokalizacja adresu IP zawartego w wiadomości e-mail wysłanej przez B wskazuje, że rozmówca pisze z Krakowa. Gdy kilka dni później "Artur" decyduje się na usługę firmy, natychmiast otrzymuje numer konta prowadzonego przez kobietę z adresem z woj. zachodniopomorskiego. Z wiadomości e-mail wysłanej z Krakowa, dowiaduję się, że "wpłaty należy dokonać tylko i wyłącznie w banku lub przelewem z konta". Dzięki temu firma ma szansę poznać prawdziwą tożsamość zleceniodawcy - tę wiedzę będzie można później wykorzystać.
Fałszerstwo z klasą
C to profesjonaliści. Język stylizowany na akademicki i wiedza, wzbudzają zaufanie, być może zdradzają pracownika naukowego. - Faktycznie, możemy bezproblemowo przygotować tego rodzaju IF (zgodnie z wytycznymi JCR/Hirsch, listy ministerialnej, etc.), ponieważ zajmujemy się tworzeniem specjalistycznych prac naukowych, ze szczególnym uwzględnieniem dysertacji doktorskich oraz habilitacyjnych. Ale, abyśmy mogli w rzeczowy sposób określić nasze potencjalne zainteresowanie (jak również - przynajmniej wstępny - koszt), prosimy o przedstawienie szczegółów dotyczących tego zlecenia - czytamy w odpowiedzi na pierwszą wiadomość. Kolejna wymiana maili to rzeczowe wskazanie wątpliwości dotyczących niejasno zarysowanego tematu zlecenia. Klasa.
- Był Pan łaskaw stwierdzić, że w tekście powinny znaleźć się badania własne. Skoro - jak zostało wskazane - ma Pan całkowicie wolną rękę, to czy dysponuje Pan adekwatnymi danymi? To już nawet nie chodzi o samą specyfikę analizy (nakreślił Pan dość ciekawy obszar), lecz o realność wykorzystania tego rodzaju danych. Czy ma Pan do nich dostęp (bo, jak rozumiemy, nie jest możliwy wykreowanie danych fikcyjnych)? Pisze Pan, że promotor nie potrzebuje materiału do wglądu, zatem, jak to mamy rozumieć: badania mają być autentyczne, czy nie? Jeśli tak, to jaki sposób ujęcia Pan proponuje (np. komparatystyka)? - pyta P., przedstawiający się jako manager serwisu.
Firma dba o bezpieczeństwo, dlatego jej przedstawiciel odmawia osobistego spotkania. Zapewnia za to możliwość "dyskretnego i całkowicie legalnego rozliczenia" w formie płatności zaliczkowej. Sposób przekazania pieniędzy zdradza dopiero, gdy decydujemy się na współpracę. - Najsensowniejszym i najprostszym rozwiązaniem jest dokonanie płatności poprzez dowolny urząd pocztowy wraz z podaniem fikcyjnych danych osobowych. To środek najlepszy, znacznie prostszy od wymiany wirtualnych pieniędzy, czy też jakichś bardziej domorosłych sposobów - wyjaśnia.
Rozmówca deklaruje, że znalazł osoby, które podejmą się realizacji zlecenia. Cena to 130-150 zł za stronę maszynopisu, przy wskazanych ramach objętości, to ok. 3,5-4,5 tys. zł. - Taniej się tego nikt rzetelny nie podejmie, termin zaś jest nader bliski - wyjaśnia P. Wcześniej firma C, niechętnie zgadza się na wykreowanie fikcyjnych wyników badań. Adres IP również wskazuje na Kraków.
Od 9 do 17
Reklama w Google, świetne pozycjonowanie w wyszukiwarce i profesjonalna obsługa klienta, uwzględniająca m.in. system pozwalający śledzić etap realizacji zlecenia. Firma D wie jak dbać o klientów. Zachęca do kontaktu telefonicznego, oddzwania zaraz po wysłaniu wiadomości e-mail z kolejnym pytaniem. Ceni swoje usługi. Za artykuł o objętości 25 stron maszynopisu podaje stawkę 4370 zł. Oczywiście otrzymamy na tę usługę fakturę VAT. Po dodaniu podatku cena wzrośnie jednak do ponad 5,8 tys. zł. Płatne przelewem. - Klienci nam normalnie ze swoich kont przesyłają pieniądze. Ewentualnie, jeśli będzie pan chciał, może pan podejść do okienka do banku - mówi nam w rozmowie telefonicznej przedstawicielka firmy (zobacz cały zapis rozmowy). Na pytanie o możliwość wystawienia faktury, sugeruje wpisanie na niej tekstu popularnonaukowego, biznesowego lub materiału szkoleniowego. To niebezpieczny
sposób przeprowadzania transakcji. Osoba, która weszłaby w posiadanie wyciągu z konta firmy D, dysponowałaby kompletną listą nazwisk naukowych oszustów.
Pani J. nie zgadza się na opieranie artykułu o sfałszowane dane, zwraca uwagę, że to zbyt duże ryzyko. W zamian proponuje napisanie tekstu bazującego na już opublikowanych badaniach. - Nie będziemy tworzyć czegoś, czego nie mamy fizycznie, bo nie robimy czegoś takiego. Klient w takiej sytuacji dostarcza nam rzeczywiste wyniki badań, a my je analizujemy. Natomiast, no tutaj nie zrobię czegoś takiego, że tutaj weźmiemy badania z chmur, bo to jest za poważny artykuł, za poważna rzecz - wyjaśnia J.
Zapewnia, że nie ma ryzyka posądzenia o plagiat. - Przygotowujemy teksty autorskie. Nie czerpiemy na zasadzie kopiuj/wklej znikąd - zaznacza przedstawicielka firmy. D chwali się na swojej stronie internetowej dwunastoletnim doświadczeniem w "dzieleniu się wiedzą ze studentami i doktorantami". Lokalizacja adresu IP przypisanego do pierwszej wiadomości e-mail wskazuje na Poznań, kolejne wiadomości wysyłane są przemiennie z Warszawy i z małej podwarszawskiej miejscowości. W danych konta firmowego figuruje adres z woj. świętokrzyskiego. Kłamstwo ma krótkie nogi
Można mieć poważne wątpliwości, czy od każdej z powyższych firm otrzymalibyśmy jakąkolwiek odpowiedź po wpłacie pieniędzy, a tym bardziej rzetelny, dobrze napisany artykuł naukowy nadający się do publikacji. Niektóre z ofert, to prawdopodobnie pułapki na naiwnych studentów, którzy nie potrafią samodzielnie napisać pracy dyplomowej.
- Oczywiście można zamówić lewe dane i gdzieś to opublikować, ale jeśli ktoś postara się to zweryfikować i poprosi o dane empiryczne, to może się okazać, że król jest nagi - wyjaśnia dr Dominik Antonowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, doradca minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbary Kudryckiej w latach 2008-2009. Zwraca uwagę, że autorzy publikacji socjologicznych to stosunkowo małe, dobrze znające się i darzące się zaufaniem środowisko, w którym gwarancją uczciwości jest imię i nazwisko autora.
- Jeżeli ktoś zapyta o materiał źródłowy, jestem w stanie przedstawić go we wszystkich przypadkach. Tego samego oczekujemy od studentów, żeby to co robią, mogli obronić również w sensie empirycznym. Gdy sami prowadzimy badania i mamy jakiś materiał jakościowy, to zawsze jest ktoś, kto te badania realizował, materiały są gdzieś nagrane lub spisane, a najczęściej jedno i drugie - mówi socjolog.
Według dr. Sebastiana Kawczyńskiego, prezesa spółki Plagiat.pl, problem dotyczy nie tylko nauk społecznych. Na oszustwa i manipulowanie wynikami badań narażone są szczególnie te nauki, w których najważniejsza metoda badawcza, to eksperyment. - Klasyczny przypadek fałszerstwa spotyka się w sytuacjach, gdy istnieje wiele analiz podobnych zjawisk, zachodzących w nieco odmiennych warunkach. Ktoś może przeprowadzić taki sam eksperyment, ale ma trudności z samodzielnym skonstruowaniem tekstu. Dlatego bierze tekst z innej pracy, wstawia swoje wyniki, tabele i formułuje swoje wnioski. Zetknęliśmy się z "dramatycznymi" przypadkami, gdy zmieniano tylko pojedyncze słowa w zdaniach, powodując, że były błędne gramatycznie. Szablon tej pracy jest powielony we wszystkich częściach opisowych, zmieniają się wyniki i komentarze - wyjaśnia dr Kawczyński. Dr Antonowicz dodaje, że wyniki badań coraz częściej kwestionuje się w naukach medycznych. - Tam procedury badań są bardzo ścisłe, ponieważ w grę wchodzą duże pieniądze -
wyjaśnia socjolog.
Dr Antonowicz zwraca uwagę, że o ile sfałszowanie wyników badań może zostać wykryte, to dużo trudniej udowodnić, że podpisujący się pod artykułem naukowiec, nie jest prawdziwym autorem, jeśli co do samych badań nie ma zarzutów. - To jest nieetyczne i absolutnie nieakceptowalne, ale w mojej ocenie jest to nie do zweryfikowania. Jednak to wszystko ma krótkie nogi, bo autor będzie chciał kiedyś zaprezentować efekty swojej pracy i może się okazać, że ma niewiele do powiedzenia.
Doktorat nie przejdzie
Część firm oferujących pisanie prac naukowych na zamówienie deklaruje, że tworzą je dla nich pracownicy naukowi. Zdaniem dr. Kawczyńskiego, w wielu przypadkach to nieprawda. - To nie jest uczciwy biznes i tam nieetyczna reklama jest na porządku dziennym. Na stronach internetowych tych firm można znaleźć informacje, że prace są sprawdzane przez profesorów lub że piszą je doktorzy. Nie mogę wykluczyć, że rzeczywiście jakaś część środowiska naukowego jest zaangażowana w takie działania, ale z całą pewnością w wielu przypadkach takie informacje to tylko nieuczciwa reklama - mówi prezes Plagiat.pl. Zwraca jednak uwagę, że to duża branża, w której działa wiele środowisk, w tym również naukowe.
Nawet jeśli autorem napisanej na zamówienie pracy magisterskiej lub doktorskiej jest specjalista w danej dziedzinie, nie gwarantuje to, że oszustwo nie wyjdzie na jaw. Przy rzetelnej pracy promotora, szansa na zdobycie stopnia naukowego dzięki nieuczciwej pomocy jest niewielka. - Nie zdarzają mi się plagiaty w przypadku prac magisterskich, dlatego, że mam pięciu magistrantów. Z każdym pracuję przez dwa lata. Widzę poszczególne błędy, problemy, czasami się cofamy. Każdego z nich znam, znam ich charakter, widzę jak pracują i wiem, kiedy tekst jest jego, a kiedy nie. To wymaga poznania studenta jako człowieka, a nie jako numer w indeksie - twierdzi dr Antonowicz. Wyjaśnia, że zadaniem promotora jest kształtowanie odpowiedniej postawy u swoich studentów, aby nie mieli wątpliwości, co jest dobre, a co złe. - Takiemu człowiekowi powinno być najzwyczajniej w świecie głupio, że oddaje nieswoją rzecz - mówi socjolog.
Jeszcze trudniej oszukać promotora w przypadku doktoratu, ale jak przyznaje dr Antonowicz, nie zawsze nieuczciwości da się zapobiec. - Jeśli ktoś pracuje ze swoim doktorantem, temat jest mu znany, czyta kolejne rozdziały i zna całą literaturę, to nie ma szans na takie nieprawidłowości. Oczywiście można przetłumaczyć coś z angielskiego na polski i to publikować, ale to tani numer. Recenzent zwykle zna literaturę polską i światową i jest w stanie to wyłapać. Dlatego sądzę, że skala tego problemu jest znacząco mniejsza niż np. na licencjatach. Jeśli jednak ktoś akceptuje fakt, że student po czterech latach przychodzi z doktoratem i ma niewiele do powiedzenia na temat swojej pracy, to jest to dla mnie nie do końca poważne. Jeżeli natomiast ktoś poświęca wystarczająco dużo uwagi, to jest duże prawdopodobieństwo, że zobaczy, że coś coś tutaj nie gra, że to co jest napisane, jest inne niż to, jak doktorant mówi, co mówi, co wie. Na pewno w skrajnych przypadkach to może się udać, ale to jest promil. Na świecie
zdarzają się kradzieże doskonałe, ale zwykle ludzie są łapani. Nie każdy może ukraść, a jest to rodzaj kradzieży - twierdzi były doradca minister Kudryckiej.
Bezradna sprawiedliwość
Jeśli jednak promotor nie podchodzi poważnie do swojej pracy, oszustwo ma duże szanse powodzenia. Co więcej, brak wsparcia ze strony promotora może wymuszać szukanie pomocy u innych. Student może zwyczajnie nie wiedzieć, jak napisać dobrą pracę. W takim przypadku całe ryzyko bierze na siebie zleceniodawca, a nie firma pisząca pracę na zamówienie. W praktyce, aby prawdziwy autor poniósł konsekwencje prawne, student musiałby przyznać się przed sądem lub w prokuraturze do popełnienia przestępstwa i wskazać osoby, które mu pomagały.
Problemy prawne zdarzają się w takich przypadkach niezwykle rzadko, większe ryzyko niesie ze sobą wpłata pieniędzy nieznajomej osobie, która ma być wspólnikiem przestępstwa. Trudno spodziewać się w takiej sytuacji lojalności. Wpłacone pieniądze mogą zwyczajnie przepaść. Zleceniodawca nie może zgłosić takiego oszustwa organom ścigania, ponieważ sam przyznałby się, że chciał złamać prawo.
To jednak dopiero początek możliwych problemów. Nawet jeśli próba nieuczciwego zdobycia tytułu magistra, doktora lub publikacji naukowej zakończy się powodzeniem, prawdziwy autor pracy nie zapomni o swoim zleceniodawcy. Decydując się na taką współpracę, każdy zostawia na siebie "haka" nieznajomej osobie, która może mieć jak najgorsze intencje.
- Taka afera może wyjść na jaw długo po obronie pracy. Znamy wiele przypadków, gdy bardzo dobrze zapowiadające się kariery polityczne, naukowe lub biznesowe, kończyły się tego typu skandalami, bardzo niemiłą atmosferą i ruiną czyjejś dobrze zapowiadającej się przyszłości. Ten rynek tak już działa, funkcjonuje na nieetycznych zasadach, dlatego trudno spodziewać się lojalności po takiej firmie. Najlepiej nie mieć z nimi nic wspólnego - mówi dr Kawczyński.
Przykładem takiej afery jest koniec kariery politycznej Annette Schavan, byłej niemieckiej minister oświaty. W lutym 2013 roku podała się do dymisji po tym, jak Uniwersytet Heinricha Heinego w Düsseldorfie odebrał jej stopień doktora. Jej rozprawę doktorską napisaną 33 lata wcześniej uznano za plagiat.
Na Węgrzech plagiat był powodem końca kariery politycznej prezydenta Pála Shmitta. Większość jego dysertacji to dosłowne tłumaczenie prac z języka niemieckiego i bułgarskiego. 29 marca 2012 Uniwersytet Medyczny im. Semmelweisa w Budapeszcie pozbawił go tytułu naukowego doktora. 4 kwietnia 2012 roku Shmitt podał się do dymisji.
Trudno ocenić, ilu polskich pracowników naukowych zdobyło tytuły nieuczciwie lub opublikowało napisane przez inne osoby artykuły. Liczne przypadki naukowych oszustw regularnie opisuje dr Marek Wroński w serii "Z archiwum nieuczciwości naukowej" w miesięczniku "Forum Akademickie".
O skali zjawiska w pewnym stopniu świadczyć może ilość przedsiębiorstw utrzymujących się z pisania prac naukowych na zlecenie. Działalność tych firm psuje rynek pracy i środowisko naukowe, dając szansę na karierę naukową mniej zdolnym, nadrabiającym braki grubym portfelem. Tracą na tym zarówno biedniejsi studenci i doktoranci, jak i środowisko naukowe, do którego trafia słabsza kadra, reprodukująca następnie złe wzorce postępowania.
Mimo że na naukowej nieuczciwości od lat zarabia wiele firm, system sprawiedliwości jest bezradny. - Kilka lat temu chcieliśmy we współpracy z policją ukrócić działalność takich firm. Zrobiliśmy listę stron zawierających oferty pisania prac i spotkaliśmy się w Komendzie Głównej Policji z zespołem, który zajmuje się zwalczaniem naruszeń praw autorskich. Zadeklarowaliśmy pomoc w zorganizowaniu prowokacji, aby było jasne, że firma napisała pracę na zlecenie. Nie udało się. Zostaliśmy poinformowani, że ustawa o policji zakazuje stosowania prowokacji w takich przypadkach - mówi dr Sebastian Kawczyński.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska
Zobacz zapis rozmowy z przedstawicielką firmy piszącej prace naukowe na zamówienie Zapis rozmowy z 15 maja 2013 roku, godz. 10.18, między Marcinem Bartnickim, przedstawiającym się jako Artur, student studiów doktoranckich i J., przedstawicielką firmy D, piszącej prace naukowe na zlecenie.
Artur: - Witam, mam kilka pytań odnośnie państwa oferty, miałem do pani zadzwonić. Chodzi o artykuł na temat reprodukcji kultury ubóstwa w systemie nauczania. Pamięta pani?
J.- Pan Artur.
Artur: - Tak, tak. Mam pytanie, chodzi o formę płatności, tzn. jak to będzie wyglądało?
J. - Tu, przy tego typu artykułach, ma pan 25 stron, tak panu zaproponowałam, jest to podzielone na dwie zaliczki.
Artur: - To znaczy?
J. - To nie zapłata jednorazowa, tylko w zaliczkach. Pierwsza zaliczka jest w wysokości 60 proc., tutaj gromadzimy sobie największą ilość źródeł, na których będziemy pracować. Musimy przeanalizować dobrze ten materiał. Dostanie pan próbkę, ok. 8-10 stron, jeżeli wszystko będzie w porządku, to wpłaca pan kolejną część i przygotowujemy całość.
Artur: - Rozumiem. Nie mam za bardzo doświadczenia w tym, czy to robi się zwyczajnym przelewem, czy lepiej zastosować jakąś inną formę płatności? Jak to...
J. - Nie, nie, normalny przelew. Klienci nam normalnie ze swoich kont przesyłają pieniądze. Ewentualnie, jeśli będzie pan chciał, może pan podejść do okienka do banku, my mamy konto w Pekao SA, dokonać płatności przy okienku.
Artur: - Rozumiem. Jeszcze jedna sprawa, tam w tej ofercie było zaznaczone, że dostarczę wyniki badań, a właśnie tutaj...
J. - Tak, bo pan pisał o własnych badaniach. Bo zazwyczaj jeżeli chodzi o takie artykuły, to robimy na podstawie badań, które już są przeprowadzone. Analizujemy te badania i robimy takie podsumowanie nasze, wnioski.
Artur: - Rozumiem. Właśnie chciałbym... tzn. ja zakładałem, że to być może będzie na moich badaniach, ale nie mam tych wyników i nie zdążę przeprowadzić takich badań w tak krótkim czasie, więc...
J. - Czyli możemy pominąć tę kwestię, zrobić ten artykuł na bazie badań, które już są publikowane.
Artur: - Tak, należałoby to zrobić, bo to musi być oparte na badaniach na pewno. Chciałbym, żeby to było na moich badaniach, przy czym nie mam tych wyników.
J. - No to tutaj nie jesteśmy w stanie przeprowadzić takich badań, a po prostu nie będziemy tworzyć czegoś, czego nie mamy fizycznie, bo nie robimy czegoś takiego. Klient w takiej sytuacji dostarcza nam rzeczywiste wyniki badań, a my je analizujemy. Natomiast, no tutaj nie zrobię czegoś takiego, że tutaj weźmiemy badania z chmur, bo to jest za poważny artykuł, za poważna rzecz.
Artur: - Tak, czyli umawiamy się, że na podstawie dostępnych już źródeł, dostępnych badań... Znajdziecie je państwo sami, rozumiem, tak?
J. - Tak, my znajdziemy już te badania sami.
Artur: - Dobrze, dobrze. I jeszcze... rozumiem, że nie będzie problemu, jeśli będę chciał to opublikować?
J. - Nie, natomiast na pewno będzie pan sobie jeszcze chciał popracować nad artykułem, bo tak nasi klienci robią, dostają od nas tekst w formie artykułu, dlatego zaproponowałam panu 25 stron. Zazwyczaj proponujemy mniej troszkę stron niż klient wymaga, tam miał pan od 25 do 30 stron. Jeszcze nam się nie zdarzyło, żeby klient nie popracował sobie nad tekstem, który od nas dostał, czyli tam nie dołożył przemyśleń swoich, wywodów, swoich wniosków jeszcze dodatkowych.
Artur: - Oczywiście, oczywiście każdy ma troszeczkę inny styl, dlatego chciałem też to trochę poprawić.
J. - Dokładnie.
Artur: - Rozumiem, a czy nie będzie problemu, może wie pani coś na ten temat, bo nie wiem, czy na pewno przejdzie to przez recenzentów? Nie będzie problemów z tym?
J. - No my przygotowujemy teksty autorskie. Nie czerpiemy na zasadzie kopiuj/wklej znikąd.
Artur: - Oczywiście.
J. - I merytorycznie musi wszystko zgadzać się z tematem.
Artur: - Rozumiem, czyli mogę liczyć na rzetelnie przygotowany artykuł i na pewno nie będzie możliwości posądzenia o jakiś plagiat lub coś takiego, tak?
J. - Nie, nie.
Artur: - No właśnie, dobrze. Zdaje się, że tam numer konta był podany do wpłaty?
J. - Nie, nie podawałam numeru konta. Jeżeli jest pan zainteresowany, proszę o przesłanie informacji, że jest pan zdecydowany na współpracę i wybiera pan tę ofertę. Tylko też bardzo bym prosiła, że zgodnie z naszą rozmową, nie dostarczy pan swoich badań, a artykuł powstanie na bazie badań, które są dostępne, publikowane, bądź w artykułach, bądź w książkach i innych publikacjach.
Artur: - Rozumiem, dobrze.
J. - Taka informacja jest mi potrzebna, ja ją sobie po prostu muszę później umieścić, żebyśmy mieli klarowność.
Artur: - Rozumiem, dziękuję pani bardzo.
J. - To w takim razie czekam i do usłyszenia.
Artur: - Do usłyszenia.