Narada na temat Afganistanu w ósmą rocznicę wojny
Dokładnie w osiem lat po inwazji na Afganistan z 6 października 2001 r. prezydent USA Barack Obama zwołał naradę w Białym Domu z zespołem swych najbliższych współpracowników ds. polityki obronnej i zagranicznej.
Narada na temat wojny jest kolejną z serii spotkań prezydenta z członkami kierownictwa rządu i Kongresu, które mają zaowocować podjęciem decyzji w sprawie dalszej strategii w Afganistanie. We wtorek Obama spotkał się liderami Kongresu.
Rzecznik Pentagonu Geoff Morell poinformował, że prezydent otrzymał formalną prośbę dowódcy sił USA i NATO w Afganistanie, generała Stanley'a McChrystala, o przysłanie dodatkowych wojsk.
Morell nie podał o jaką liczbę wojsk chodzi, ale wcześniej sam McChrystal ujawnił, że zależy mu na zwiększeniu wojsk o dalszych 40 tysięcy żołnierzy. W Afganistanie jest już 68 tysięcy wojsk amerykańskich i około 30 tysięcy wojsk innych krajów NATO.
Inwazja Afganistanu, podjęta bezpośrednio po ataku terrorystycznym na USA 11 września 2001 r., miała na celu obalenie panującego tam islamistycznego reżimu talibów, którzy zezwalali na stacjonowanie na terytorium kraju baz Al-Kaidy.
Cel ten osiągnięto w ciągu kilku tygodni. W grudniu 2001 r. talibowie byli rozbici i Amerykanie osadzili w Kabulu tymczasowy rząd prezydenta Hamida Karzaja. W czasie operacji afgańskiej zatrzymano i osadzono w aresztach wojskowych wielu bojowników dżihadu, przetrzymywanych potem w bazie amerykańskiej w Guantanamo na Kubie.
Sytuacja wydawała się opanowana i ówczesna administracja prezydenta Busha wycofała większość sił z Afganistanu, chociaż nie schwytano przywódcy Al-Kaidy, Osamy bin Ladena, który schronił się na górskim pograniczu z Pakistanem.
Po kilku latach talibowie zaczęli odzyskiwać teren, głównie na południu i wschodzie kraju, zamieszkanym przez Pasztunów - plemię będące główną rekrutacyjną bazą islamistów.
Władza Karzaja i jego skorumpowanego rządu coraz bardziej ograniczała się do stolicy i okolic, natomiast reszta kraju pozostawała w rękach talibów, regionalnych klanów i watażków.
Prezydent Obama jeszcze w czasie swej kampanii wyborczej zapowiadał zakończenie wojny w Iraku i przerzucenie stamtąd sił do Afganistanu, oskarżając administrację Busha o zaniedbanie walki z zamieszkałymi tam talibami.
Obama zwiększył już w tym roku siły USA w Afganistanie o ponad 20 tysięcy wojsk i zmienił dowódcę wojsk zastępując go generałem McChrystalem. Nowa strategia miała kłaść nacisk na lepszą ochronę ludności cywilnej przed talibami.
Ostatnie miesiące przyniosły jednak zaostrzenie walk i większe straty wśród żołnierzy USA i koalicji międzynarodowej.
Od początku wojny zginęło w Afganistanie już 865 żołnierzy amerykańskich i 570 żołnierzy innych państw koalicji, w tym Polacy.
We wrześniu do mediów przeciekł raport Pentagonu, w którym generał McChrystal domagał się zwiększenia wojsk o co najmniej 40 tysięcy. Argumentował, że bez dodatkowych posiłków operacja afgańska jest skazana na porażkę - chociaż nie zapewniał jednocześnie, że zwiększenie wojsk gwarantuje sukces.
Od tego czasu w kręgach elit politycznych w USA trwa intensywna debata o wojnie. Jastrzębie - głównie Republikanie - popierają postulat McChrystala. Eskalacja wojny napotyka jednak sprzeciw Demokratów w Kongresie. Wielu z nich, zwłaszcza z lewicy Partii Demokratycznej, domaga się wycofania się z Afganistanu.
Obama wykluczył tę ostatnią opcję, ale nie zdecydował jeszcze czy zgodzi się na zwiększenie wojsk.
Opinia publiczna jest podzielona w sprawie wojny, chociaż poparcie dla niej zmalało w ostatnich miesiącach.
W ósmą rocznicę odbyły się w USA sporadyczne demonstracje antywojenne, ale o skali nieporównanie mniejszej niż podobne protesty w czasie wojny wietnamskiej.