Po kilku spotkaniach jego wielka miłość się ulotniła, Rodowicz pozostało cierpienie
Rodowicz: "Zjawił się na moim ostatnim koncercie w Pradze, podjeżdżając nowym porsche 924. - To był w zasadzie koniec naszej krótkiej dwutygodniowej znajomości. Rzekomo to jego tatuś nalegał na przerwanie romansu, straszony przez żonę Andrzeja, że ta wyjawi jakieś rodzinne tajemnice. Cierpiałam. Byłam zaangażowana w dużo większym stopniu niż Andrzej". I tak po kilku spotkaniach miłość "Czerwonego Księcia" niepostrzeżenie się ulatnia, a gwieździe pozostaje cierpienie. Dostrzega je nawet, zdawałoby się niewrażliwy, Jerzy Urban: "Kiedy potem byłem z nią [Marylą Rodowicz - przyp. aut.], moją żoną i Agnieszką Osiecką w Bułgarii, Maryla co raz wyrywała się ku jakiemuś nagusowi, bo jej przypominał Jaroszewicza. Po prostu ciągle tkwił jej w oczach". "Na widok każdego rozebranego mężczyzny zrywała się biedulka, bladła i mówiła drżącym głosem: To chyba Andrzej. A wówczas na plażach bułgarskich rozebrane były miliony budowniczych socjalizmu".
"Nie miałem pomysłu, by żenić się z Marylą" - przyznaje dzisiaj Jaroszewicz. Rodowicz też po latach ocenia go inaczej: "Był dość infantylnym, aczkolwiek nie pozbawionym wdzięku chłopcem. Miał zawsze dużo pieniędzy, czuł od najmłodszych lat władzę ojca, zapewniającą mu swobodę działania. Wiecznie sam (ojciec robił karierę, matka wcześnie zmarła) nie umiał sobie poradzić ani z życiem, ani ze sobą. Otoczony sforą kombinujących klakierów i lizusów, co zresztą lubił, był jaki był".