"Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być taka piękna"
"Do tej pory mam przed oczyma jaskrawomalinową łunę, reaktor świecił się jakoś tak od wewnątrz. Nie palił się zwyczajnie, tylko raczej jarzył. Niesamowite światło. Piękne. Bo jeśli nie brać pod uwagę reszty, to było bardzo ładne. Nic podobnego w kinie nie widziałam, z niczym nie da się tego porównać.
Wieczorem ludzie wylegli na balkony; kto nie miał balkonu, ten szedł do przyjaciół, znajomych. Mieszkamy na ósmym piętrze, dobrze widać z okna. Trzy kilometry w linii prostej. Ludzie wynosili dzieci, podnosili na rękach: 'Popatrz! Zapamiętaj!'. I to ci sami, którzy pracowali przy reaktorze... Inżynierowie, robotnicy... Nawet nauczyciele fizyki... Stali w czarnym pyle... Rozmawiali... Oddychali... Podziwiali...
Niektórzy przyjeżdżali dziesiątki kilometrów samochodami, na rowerach, żeby popatrzeć. Nie wiedzieliśmy, że śmierć może być taka piękna. Ale nie powiedziałabym, że nie miała zapachu. Miała - nie wiosenny, nie jesienny, nawet nie zapach ziemi, ale jakiś całkiem inny... Nie... Drapało w gardle, łzy płynęły z oczu" - wspomina Nadieżda Pietrowna Wyhowska, wysiedlona z miasta Prypeć.