"Wszyscy tam braliśmy udział w zbrodni"
"Jeździliśmy po obwodzie, pobierali próbki wody, gleby i odwozili do Mińska. Nasze dziewczyny burczały: 'Wozimy gorące pierożki'. Żadnej ochrony, żadnego ubrania, nic. Siedzi się na przednim siedzeniu, a za plecami 'świecą się' próbki. Sporządzaliśmy świadectwa pogrzebu radioaktywnego gruntu. Grzebaliśmy ziemię w ziemi... Nowe ludzkie zajęcie... Nikt tego nie mógł zrozumieć...
Zgodnie z instrukcją pogrzeb winien nastąpić po uprzednim rozpoznaniu geologicznym. Głębokość zalegania wód gruntowych wynosić miała co najmniej cztery metry, czy nawet sześć, a głębokość pochówku nie powinna być duża. Ściany i dno jamy należało wyścielić powłoką polietylenową.
Ale to w instrukcji, a w życiu oczywiście inaczej. Jak zwykle. Żadnych poszukiwań geologicznych. Pokażą palcem: 'Tutaj kop!'. Koparka kopie. 'Na jaką głębokość wykopałeś?'. 'A diabli wiedzą! Jak się woda pokazała, to przestałem'. Wrzucali wprost do wód gruntowych... (...) Nie od razu, ale po kilku latach zrozumiałam, żeśmy tam wszyscy brali udział w zbrodni...". Zoja Daniłowna Bruk, inspektor ochrony przyrody.
(js)