Inwazja w Zatoce Świń -1961 r.
Przed inwazją lądową flotę powietrzną Castro zaatakowały B-26. Jeden z podstawionych pilotów poleciał nawet do Miami, by opowiedzieć o rzekomym buncie w szeregach komunistów. Dziennikarze szybko odkryli przekręt - prawdziwe bombowce Castro miały inne dzioby niż samolotu "uciekiniera". Zmieniono też miejsce planowanego uderzenia ze znajdującego się na wzgórzach Trinidad na odludną, bagienną Zatokę Świń (nadal chciano zachować pozory tajności). Nowa lokalizacja nie pozwalała jednak na ewentualne rozproszenie się partyzantów w górach, co okaże się istotne już w 48. godzinie operacji. A to był dopiero początek.
Podczas gdy Castro osobiście dowodził obroną, Kennedy starał się udawać, że nie stoi za inwazją. Gdy w końcu zezwolił na ponowny atak z powietrza, kubańscy emigranci nie chcieli zasiąść za sterami. Być może przeczuwali już wtedy to, czego nie wiedział sam prezydent: że operacja skończy się fiaskiem. Na tą "nie mającą nic wspólnego z USA" akcję wysłano więc kilku amerykańskich pilotów. I to nie pomogło. 19 kwietnia buntownicy skapitulowali. Ponad stu zginęło, 1200 oddało się do niewoli, części w ogóle nie udało się dotrzeć na wyspę.
Na zdjęciu: zatrzymanie kubańskich powstańców.