Najemnicy Putina. Rosyjski Africa Corps zdobywa coraz większe wpływy w Afryce
Dla Kremla Afryka to nie tylko źródło surowców, ale też pole do budowania międzynarodowych sojuszy w obliczu izolacji na Zachodzie. To również rynek zbytu dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, który traci coraz więcej niedawnych kontrahentów. Rosyjskich interesów strzeże Africa Corps.
Rosja od lat konsekwentnie rozbudowuje swoje wpływy w Afryce, wykorzystując połączenie siły militarnej, usług ochroniarskich i kontraktów surowcowych. Jej obecność na kontynencie zaczęła nabierać wyraźnych kształtów po 2017 r., kiedy prywatna Grupa Wagner pojawiła się w Sudanie, a krótko potem w Republice Środkowoafrykańskiej.
Od tego czasu rosyjscy najemnicy zdążyli zadomowić się w regionie Sahelu, który położony jest na południe od Sahary i na północ od strefy lasów równikowych, a rozciąga się ze wschodu na zachód od Atlantyku po Morze Czerwone. Są w Libii, Mali, Burkina Faso, Nigrze i kilku innych państwach, łącząc walkę z rebeliami z ochroną miejscowych władz i przedsiębiorstw.
Odbywa się to głównie kosztem francuskich interesów. Francuski dziennik "Le Monde" nazywa wzrost rosyjskich wpływów w Afryce jednym z najbardziej spektakularnych geostrategicznych zwrotów ostatniej dekady. Według gazety, Rosja, wspierając się spuścizną sowiecką i wykorzystując błędy Francji i USA, skutecznie odsunęła siły francuskie i amerykańskie z Sahelu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jakie karty ma w ręku Donald Trump? "Lepiej mieć takiego czy innego"
Ponadto Moskwa intensyfikuje działania propagandowe w Afryce, rozpowszechniając dezinformację i wzmacniając narracje antyfrancuskie, co podważa tradycyjny przekaz Paryża w regionie. Kevin Limonier z Instytutu Geopolityki Francuskiej zauważa, że rosyjskie media dostarczają przekazów alternatywnych wobec francuskich, podważając pozycję Francji w afrykańskiej debacie publicznej.
Moskwa, wykorzystując resentymenty postkolonialne, obecność paramilitarnych formacji oraz nienachalną politykę, tworzy atrakcyjną alternatywę dla afrykańskich krajów zawiedzionych polityką dawnych kolonialistów.
Pomoc za surowce
W Republice Środkowoafrykańskiej wagnerowcy pojawili się w 2018 r. na zaproszenie prezydenta Faustina-Archange’a Touadéry. Ich zadaniem była ochrona głowy państwa i prowadzenie operacji przeciwko zbrojnym grupom kontrolującym prowincję. W zamian Rosjanie uzyskali dostęp do złóż złota, diamentów i lasów tropikalnych.
Przez kolejne lata to właśnie dzięki wsparciu Grupy Wagnera władze w Bangi mogły utrzymać względną stabilność i przeprowadzić m.in. referendum konstytucyjne w 2023 r., które umożliwiło Touadérze ubieganie się o kolejną kadencję. Śmierć szefa Grupy, Jewgienija Prigożyna w 2023 r. stała się punktem zwrotnym i sprawiła sporo problemów afrykańskim politykom, ale także Moskwie.
Kreml postanowił uporządkować afrykańskie operacje i przejąć pełną kontrolę nad najemnikami, tworząc nową formację pod auspicjami Ministerstwa Obrony, którą nazwano Africa Corps. Ta państwowa struktura miała przejąć zadania Grupy Wagnera, formalnie zajmując się szkoleniem lokalnych wojsk, ochroną strategicznych inwestycji i prowadzeniem działań antyterrorystycznych. Jednak oferta szybko napotkała opór.
Władze w Bangi nie kryły, że wolałyby zachować dotychczasowy układ. Wagnerowcy potrafili nie tylko szkolić, ale również włączali się realnie w walkach z rebelią. Zabezpieczali również najważniejsze obiekty w stolicy oraz na prowincji. Africa Corps, choć oficjalna i teoretycznie jest lepiej wyposażony, skupia się na organizowaniu szkoleń, doradztwie wojskowym i ochronie dużych projektów infrastrukturalnych lub kopalń. W realiach Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie wiele rejonów kraju kontrolują zbrojne milicje, to zbyt mało.
Liczne interesy kontrowersyjnej firmy
Podobne obawy pojawiają się w innych państwach. W Mali rząd wojskowy oficjalnie zaakceptował obecność Africa Corps, ale nie ukrywa, że liczy przede wszystkim na bezpośrednie wsparcie bojowe w walce z dżihadystami. W Nigrze i Burkina Faso Rosjanie są postrzegani jako przeciwwaga dla wycofanych sił francuskich, jednak politycy w stolicach Sahelu dobrze pamiętają, że wagnerowcy – w przeciwieństwie do regularnych doradców – byli gotowi walczyć ramię w ramię z lokalnymi żołnierzami.
W Libii Africa Corps zajmuje się ochroną infrastruktury naftowej i portów na wschodzie kraju, kontrolowanych przez siły generała Chalify Haftara. W Mali i Burkina Faso głównym zadaniem jest szkolenie jednostek specjalnych, doradztwo taktyczne i obsługa rosyjskiego sprzętu wojskowego dostarczanego w ramach kontraktów rządowych. W Nigrze Rosjanie ochraniają konwoje transportujące surowce do portów w Beninie, a w Republice Środkowoafrykańskiej, obok szkoleń, pilnują kopalń złota i diamentów, często w regionach odciętych od reszty kraju.
Nie mniej kontrowersji wzbudziła sama nazwa nowej formacji - Africa Corps. Kojarzy się jednoznacznie z Afrika Korps, czyli niemieckim korpusem ekspedycyjnym utworzonym w 1941 r. w celu ratowania włoskich sojuszników w Afryce Północnej. W kontekście rosyjskiej retoryki o "walce z faszyzmem" wybór nazwy jest co najmniej niezręczny. W afrykańskich stolicach niektórzy politycy i media komentują go z uśmiechem, inni z zakłopotaniem, ale wizerunkowo to potknięcie, które trudno wytłumaczyć.
Tęsknota za wagnerowcami
Rosyjskie propozycje i warunki współpracy budzą mieszane reakcje. W części państw, jak w Mali czy Burkina Faso, rosyjska obecność wojskowa jest postrzegana jako szansa na zwiększenie potencjału militarnego i uniezależnienie się od Zachodu.
W innych, jak w RŚA, budzą poważne wątpliwości. Afrykańscy przywódcy wiedzą, że w sytuacjach kryzysowych to nie liczba przeszkolonych żołnierzy, lecz obecność sprawnych, uzbrojonych oddziałów wsparcia, decyduje o przetrwaniu rządu. A tę rolę wagnerowcy wypełniali skuteczniej niż Africa Corps.
Dla Rosji stawka jest poważna. Afryka to nie tylko źródło surowców, ale też pole do budowania międzynarodowych sojuszy w obliczu izolacji na Zachodzie. To również rynek zbytu dla rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego, który traci coraz więcej niedawnych kontrahentów.
Ponadto dla państw takich jak RŚA, Mali czy Burkina Faso rosyjskie wsparcie to często jedyna realna alternatywa wobec wycofania się sił francuskich i ograniczonej obecności ONZ. Spór o Africa Corps pokazuje jednak, że nawet w krajach uzależnionych od rosyjskiej pomocy nie ma gwarancji pełnej lojalności, a skuteczność działań w terenie wciąż bywa ważniejsza od oficjalnych deklaracji.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski