Mówienie o wojnie jądrowej to gigantyczny blef?
"Czy nuklearne pogróżki należy traktować poważnie? Czy kiedykolwiek były realne? Odpowiedź składa się z dwóch słów: nie wiem. Wiem tylko tyle, że zabrano nas na przejażdżkę szeroką autostradą, na której nie było żadnych samochodów. Zabrano nas na uniwersytet, na którym nie było żadnych studentów. Zabrano nas do biblioteki, w której nie było żadnych książek - a przynajmniej takich, po które warto by sięgnąć. Zwiedzaliśmy rozlewnię wody mineralnej pozbawioną butelek; elektrownię bez prądu; obóz dla dzieci bez dzieci; farmę bez zwierząt; szpital, w którym co prawda byli pacjenci, ale tylko rano. W każdym z tych miejsc niespodziewanie gasło światło. Dyktatura kłamie, nie mówi prawdy o najzwyklejszych sprawach.
W ciągu ośmiu dni naszego pobytu w Korei Północnej (wtedy właśnie groźby Kim Dzong Una wywołania wojny jądrowej sięgnęły zenitu) przekonaliśmy się, że - ujmijmy to jak najbardziej dyplomatycznie - cały ten reżim to jedno wielkie oszustwo. Jeśli Korea Północna przypuści atak jądrowy, to zginie i reżim, i wszystko, co jest z nim związane" - stwierdza autor.
Dlatego robocza hipoteza jego książki brzmi, że mówienie przez Kim Dzong Una o wojnie jądrowej to gigantyczny blef, który ma odwrócić uwagę od łamania na masową skalę praw człowieka.