Nadciąga katastrofa - kto uratuje Tuska?
Zaczyna się jazda bez trzymanki po równi pochyłej. Jak wiadomo, jazda to niebezpieczna, bowiem z każdym ruchem odbywa się coraz szybciej. Wreszcie człowiek leci na łeb, na szyję i nie jest już w stanie tego spadku powstrzymać. Niezbyt to przyjemna perspektywa, prawda? Na naszej scenie politycznej tej nieprzyjemności doznaje Platforma Obywatelska. Niewątpliwie świat wiruje już w oczach jej przywódców. Wielu "życzliwych" przygląda się temu z niekłamaną satysfakcją, podrzucając dodatkowe kłody pod nogi (pozdrowienia dla prof. Balcerowicza i marszałka Schetyny). Ja jednak satysfakcji nie czuję, widzę bowiem jawiące się na horyzoncie niebezpieczeństwa. Zresztą sam nie przyjmę jeszcze zakładu, że jest to już zjazd na samo dno - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski publicysta Wiesław Dębski.
25.02.2011 13:04
Przeczytaj też: Omówienie wyników tego sondażu - Platforma dalej traci - czy to już dno? Komentarz Łukasza Warzechy - "Tusk się zużył"
Niemniej sytuacja jest poważna, czego dowodzi ostatni sondaż przygotowany dla Wirtualnej Polski. Warto go porównać z badaniem styczniowym. Otrzymane przez PO obecnie 34% poparcia to aż o 9 punktów procentowych mniej niż w badaniu z 21 stycznia. I to nie wszystkie złe wiadomości. Notowania spadają też premierowi Donaldowi Tuskowi i jego gabinetowi. Szefa rządu dobrze ocenia obecnie 35% badanych - o 8 punktów procentowych mniej niż przed miesiącem. Rząd zaś bardzo zbliżył się do kiepskich notowań rządu Marka Belki sprzed prawie 6 lat, kiedy to szef opozycji wzywał ówczesnego premiera do honorowego ustąpienia, ponieważ jego gabinet źle oceniało 80% Polaków. Spójrzmy więc jak daleko jest Tusk od Belki. Dzisiejszy rząd otrzymał w ostatnich notowaniach żółtą (a może nawet już pomarańczową) kartkę - 73% Polaków ocenia jego pracę źle a 26% dobrze. Tu także złe wskazania rosną, dobre spadają. Nie ma problemu, panie premierze? Oczywiście, że jest! I trzeba coś z tym zrobić. Nie wolno
uciekać przed szeroką publicznością, chowając się w Sopocie, lub w zaciszu rządowych gabinetów.
Polacy czują się w pewnym sensie osieroceni. Zewsząd słyszą o nadchodzącej katastrofie, nieudolności rządu oraz innych plagach. I nikt nie chce im na te niepokoje odpowiedzieć. Premier - wiadomo - nie lubi telewizji, więc nie pokaże się nam i nie powie jak sprawy naprawdę stoją. Prezydent ma swoje problemy a i za premierem chyba specjalnie nie przepada - więc na własne bary problemów formacji rządzącej nie chce brać. Próżna to jednak absencja głowy państwa - Polacy to dostrzegają i w sondażu WP dali Bronisławowi Komorowskiemu po rączkach, obdarzając go o 4 punkty procentowe mniejszym poparciem (46% ocen pozytywnych, wobec 50% przed miesiącem, wzrosły też oceny negatywne - z 17 do 23%).
Wobec tak znaczących absencji próbuje Polaków wyciągać z depresji minister Michał Boni. We wtorek rozmawiał z szefostwem OPZZ o zmianach w OFE - warto w ten głos się wsłuchać, bo wśród związkowych propozycji jest sporo całkiem sensownych. Ja jestem z Janem Guzem w sprawie podniesienia poziomu progresji podatkowej, opodatkowania diet parlamentarzystów i samorządowców, podniesienia składki rentowej (ale nie tylko w części płaconej przez pracodawcę, lecz w całości - progresywnie, oczywiście), zniesienia limitu zarobków powyżej którego najbogatsi nie płacą składek na ubezpieczenia społeczne, likwidacji Funduszu Kościelnego i w paru jeszcze punktach.
To nie są propozycje, które należałoby zlekceważyć. Stara to prawda, że lepiej rozmawiać, niż rzucać w siebie petardami. Jeżeli rząd zechce konsultacje ze związkami (i pracodawcami także) potraktować poważnie, to debata toczyć się będzie w Centrum Dialogu Społecznego, jeśli zaś chce swoich rozmówców zbyć byle czym, to debata przeniesie się na ulice. A to jest wariant najgorszy, choć przecież możliwy. I panowie "ekonomiści" powinni rząd w kwestii dialogu społecznego wesprzeć, bo inaczej ludzie w końcu przyjdą i pod ich domy, by powiedzieć, co o nich i o rządzących myślą. Kto nie wierzy, niech rzuci okiem na Północną Afrykę. Tam mamy przedsmak tego, co nas czeka, gdy zlekceważymy sytuację ludzi najuboższych. I zechcemy ich kosztem przezwyciężać skutki kryzysu gospodarczego, którego są oni - w przeciwieństwie do wielu "ekonomistów" - wyłącznie ofiarami.
Wiesław Dębski specjalnie dla Wirtualnej Polski