Mury wstydu, mury płaczu, mury getta - blizny tego świata
"A mury runą i pogrzebią stary świat" - śpiewał najsłynniejszy polski bard. Ta przepowiednia spełniła się tylko w pewnym stopniu. Dokładnie 20 lat temu, 9 listopada 1989 roku, obalono Mur Berliński. Ten moment symbolizuje koniec podziału świata na dwa bloki - zachodni i komunistyczny. Niestety, wybudowaliśmy znacznie więcej murów, które do dziś oddalają nas od siebie.
09.11.2009 | aktual.: 02.09.2011 14:18
Mury towarzyszą nam od niepamiętnych czasów. Budowały je starożytne cywilizacje, budowały je średniowieczne królestwa i księstwa, buduje się je i dzisiaj. W przeszłości pełniły zazwyczaj funkcje obronne - potężne, kamienne konstrukcje strzegły miast przed zagrożeniami z zewnątrz.
Wraz z rozwojem technologii mury zmieniły swoje przeznaczenie. Nie bronią już przed obcymi wojskami, gdyż dziś nie stanowią one przeszkody dla żadnej regularnej armii.
Nie, teraz mury służą zupełnie innym celom: kontroli i wykluczeniu. Jedno z nich czeka na Ciebie. W zależności od tego, po której stronie muru się urodziłeś.
Mur Berliński - świat podzielony na pół
Wczesnym rankiem 13 sierpnia 1961 roku mieszkańców Berlina obudziły niecodzienne hałasy. Na ulicach miasta tysiące żołnierzy, policjantów i robotników w pośpiechu rozkopywało drogi i stawiało zapory z drutu kolczastego. W niektórych miejscach budowano niewysoki, ceglany mur. To samo działo się na każdym odcinku blisko 160 kilometrowej granicy wokół Berlina Zachodniego.
Przez 15 powojennych lat z komunistycznej Niemieckiej Republiki Demokratycznej do bogatszej, demokratycznej Republiki Federalnej Niemiec uciekło ponad trzy miliony obywateli, w tym wiele wykształconych osób. Gdy socjalistyczny rząd przy pomocy wojska, zasieków i pól minowych całkowicie uszczelnił granicę z Niemcami Zachodnimi, leżący w środku Niemiec Wschodnich Berlin pozostał ostatnią luką, przez którą Niemcy uciekali do "lepszego świata". Ogrodzenie Berlina Zachodniego miało tę lukę zatkać.
Bariera wokół miasta była stopniowo rozbudowywana. Po 1975 roku na wielu odcinkach składała się z prawie czterometrowego betonowego muru, zasieków i płotu. Konstrukcji strzegło 116 wieżyczek obserwacyjnych.
Mur zdecydowanie utrudnił życie Berlińczykom. Na granicy pozostało jedynie 13 strzeżonych przejść, które przekroczyć można było tylko po okazaniu wizy. Otrzymanie takowej było jednak bardzo trudne, a dla obywateli NRD graniczyło z cudem. Rodziny mieszkające po jego przeciwnych stronach zostały rozdzielone na wiele lat. Niemcy "wschodni" pracujący w demokratycznym Berlinie stracili pracę; ucierpiał handel.
Mieszkańcom Berlina Wschodniego humoru nie polepszał fakt, że druga część miasta, dzięki pieniądzom od państw zachodnich, dynamicznie się rozwijała. Komunistyczna gospodarka nie mogła zagwarantować porównywalnego dobrobytu.
Strażnicy pilnujący bariery mieli rozkaz strzelania do wszystkich "uciekinierów". Mimo ryzyka, około pięciu tysięcy osób podjęło próbę pokonania muru. Pomysłowości w tej kwestii nie brakowało - obok tradycyjnego szarżowania przez przeszkody, Niemcy kopali tunele lub rozpędzonymi samochodami przebijali się przez posterunki graniczne. Używali także samolotów, a nawet… balonów, aby przelecieć nad znienawidzonym murem.
Podczas prób przekroczenia bariery zginęło ponad 200 osób. Szczególnie symboliczną stała się śmierć Petera Fechtera, który 17 sierpnia 1962 roku został postrzelony przez strażników, gdy wspinał się na ostatnią już przeszkodę. Na oczach mediów z całego świata Peter wykrwawił się na śmierć. Nie zezwolono na udzielenie mu pomocy. Fotografia mężczyzny konającego pod "murem wstydu" obiegła świat.
Historia muru berlińskiego jest ściśle powiązana z historią Bloku Wschodniego. Rewolucyjne zmiany lat 80., szczególnie w Polsce i na Węgrzech, zdecydowanie osłabiły stabilność komunistycznych reżimów. Zmusiło to władze NRD do załagodzenia wymagań dotyczących przyznawania wiz. W wyniku niezrozumienia się z komitetem partii, Günter Schabowski, sekretarz propagandy, ogłosił podczas nocnej konferencji prasowej 9 listopada 1989 roku, iż "zmiany zostają wprowadzone natychmiast" (czytaj więcej: Pomyłka, która przyspieszyła upadek muru berlińskiego)
.
Wypowiedź Schabowskiego wywołała euforyczną reakcję - tysiące mieszkańców ruszyło w kierunku przejść granicznych. Zdezorientowani strażnicy, po porozumieniu się z dowództwem, ustąpili, a wielotysięczny tłum przelał się do Berlina Zachodniego.
W partii komunistycznej nie znalazł się żaden polityk, który siłą próbowałby zatrzymać nieuniknione. Mur berliński - symbol podziału świata na dwa obozy - musiał upaść. 9 listopada 1989 roku mieszkańcy Berlina mogli się połączyć pierwszy raz od kilkudziesięciu lat. Razem zaczęli rozbierać mur, który tak długo ich dzielił. Droga do zjednoczenia Niemiec stała otworem.
Minęło 20 lat, a mur berliński nadal jest najczęściej opisywaną barierą dzielącą ludzi. O innych murach, które są powodem tragedii milionów, nie mówi się praktycznie wcale.
A jest ich wiele i nic nie wskazuje na to, by miały runąć. Otwarta rana Sahary - mur marokański
Sahara Zachodnia. Teren, o którym mówi się niewiele. Kraj, którego istnieniu wielu zaprzecza. No i mur.
Hiszpanie, którzy rządzili Zachodnią Saharą od 1884 roku, wycofali się z regionu, oddając władzę nad pustynną krainą w ręce Maroka i Mauretanii w 1976 roku. Nie brali pod uwagę niepodległościowych aspiracji żyjącego na tych terenach od wieków, nomadycznego ludu Sahrawi. Za błąd lub ignorancję Hiszpanów Sahara Zachodnia zapłaciła krwią.
Front Palisario, organizacja walcząca o niezależne państwo saharyjskie, rozpoczęła walkę podjazdową z okupantami. W 1979 roku nowy rząd w Mauretanii zdecydował się wycofać z awantury. Maroko szybko zajęło wtedy całe terytorium Sahary Zachodniej, spychając lud Sahrawi na margines.
Do obozu dla uchodźców w Tindouf w Algierii uciekły dziesiątki tysięcy nomadów. Dziś żyje tam już ponad 150 tysięcy z pół miliona wszystkich Sahrawich. Na ich miejsce w Saharze przybyło ponad 300 tysięcy Marokańczyków.
Aby umocnić swoją pozycję w okupowanym regionie, w 1980 roku Maroko rozpoczęło budowę muru, który po siedmiu latach osiągnął długość ponad 2700 kilometrów. Dzieli on to terytorium na dwie części - północno-zachodnią, kontrolowaną przez Maroko i stanowiącą 2/3 powierzchni Sahary Zachodniej i resztę, wciśniętą między barierę a Mauretanię "Wolną Strefę", gdzie rządzą partyzanci Polisario.
Fortyfikacja znacznie utrudniła separatystom przeprowadzanie ataków. Okresowo muru strzeże 160 tysięcy żołnierzy, 240 baterii artyleryjskich, wiele czołgów i wozów pancernych. Po stronie "Wolnej Strefy" Marokańczycy zakopali także ponad pięć milionów min, które do dziś są dużym zagrożeniem dla cywilów.
I chociaż od 1991 roku obie strony konfliktu utrzymują stan zawieszenia broni, a Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości już w 1975 roku uznał okupację Sahary Zachodniej za nielegalną, Maroko nie zamierza demontować muru. Nie ma zamiaru tym bardziej wycofać się z okupowanego terytorium. Nadzorowane przez ONZ rozmowy między królestwem a Frontem nie przynoszą porozumienia, więc istnieje ryzyko, że walki rozgorzeją na nowo.
Dlaczego jednak Maroko w ogóle tak bardzo upiera się, by utrzymać kontrolę nad tą pustynną krainą upalnych dni i mroźnych nocy? Powód stanie się oczywisty, jeśli wziąć pod uwagę bogactwa naturalne tego terenu.
Wybrzeże Sahary Zachodniej należy do najbogatszych terenów odłowu ryb na świecie. W okolicach miasta Bou Craa znajdują się ogromne kopalnie fosforanu. W ostatnich latach potwierdzono to, co przypuszczano od dawna - pod pustynią znajdują się bogate złoża ropy naftowej, znacznie większe niż marokańskie.
Ironią może wydawać się to, że wszystkie te bogactwa znajdują się po północnej stronie muru. Tam, gdzie rządzi Maroko - wierny sojusznik USA i Francji, które już ustawiają się w kolejce po kontrakty na wydobycie czarnego złota. ONZ utrzymuje, iż Maroko nie ma prawa podpisywać kontraktów dotyczących wydobycia ropy na terenie Sahary Zachodniej.
Jednak… mając takich przyjaciół i taki mur, kto by się przejmował opinią ONZ? Zachodni Brzeg Jordanu - "ściana płaczu”
Ten mur ma wiele nazw. Rząd Izraela nazywa go "murem bezpieczeństwa” lub po prostu "antyterrorystycznym”. Palestyńczycy używają określeń "mur apartheidu” lub "ściana płaczu”. Międzynarodowe media obstają przy "barierze separacyjnej”. Żadna z tych nazw nie jest bezpodstawna.
Izrael okupuje zamieszkały przez Palestyńczyków Zachodni Brzeg od 1967 roku, kiedy to w wyniku wojny sześciodniowej odebrał te ziemie Jordanii. Pomimo wezwań Rady Bezpieczeństwa ONZ do opuszczenia zajętych terytoriów, rząd w Tel-Awiwie zdecydował się zachować kontrolę nad obszarem, który miał być częścią biblijnego Wielkiego Izraela. Pogorszyło to i tak bardzo wrogie stosunki między Żydami a Arabami.
Z upływem lat akty przemocy między Izraelitami a Palestyńczykami stawały się coraz częstsze. Eskalacja nastąpiła w trakcie drugiej Intifady, czyli palestyńskiego powstania, które rozpoczęło się we wrześniu 2000 roku. Izraelskie wojsko i policja brutalnie tłumiły protesty tysięcy muzułmanów, a z kolei radykalne islamskie grupy, takie jak Hamas, przeprowadzały liczne ataki samobójcze na cywilne cele w Izraelu. Arabskie ugrupowania walczyły także między sobą o wpływy.
W kwietniu 2002 roku rząd Ariela Sharona zdecydował się wprowadzić w życie ideę, która dojrzewała w izraelskich kręgach władzy od 10 lat - postanowiono fizycznie odseparować Palestyńczyków od Izraela. Budowa bariery ruszyła pełną parą.
Terytorium Zachodniego Brzegu wyznaczone jest przez tak zwaną Zieloną Linię, którą ustalono po pierwszej wojnie arabsko-izraelskiej w 1948 roku. Kontrowersje wywołuje fakt, iż "bariera separacyjna" w wielu miejscach budowana jest w głębi obszaru arabskiego, tak aby objąć żydowskie osiedla. Mur, jak i izraelskie osadnictwo na tych terenach są nielegalne według Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości.
Sam mur w rzeczywistości na większości swojej długości jest tak naprawdę naszpikowanym czujnikami, wielowarstwowym płotem, poprzedzonym po stronie palestyńskiej systemem dołów i zasieków o szerokości około 50 metrów. Jedynie dziesiątą część z zaplanowanych 709 kilometrów bariery stanowi betonowy mur o wysokości ośmiu metrów, który zobaczyć można na terenach miejskich, szczególnie w Jerozolimie i Kalkilji. Ruch między Izraelem a Zachodnim Brzegiem przebiega przez kontrolowane przez żołnierzy bramy - punkty graniczne. Nie wszystkie z nich są jednak otwarte dla Palestyńczyków.
Do tej pory wybudowano około 60% założonej długości bariery separacyjnej. Jeśli zostanie ukończona zgodnie z aktualnym planem, między murem a Zieloną Linią znajdzie się, według danych ONZ, 9,5% terytorium Zachodniego Brzegu. Palestyńczycy nazywają to próbą kradzieży palestyńskiej ziemi.
Według rządu izraelskiego bariera przyczyniła się do znacznego spadku ilości zamachów samobójczych w Izraelu, co nie jest zresztą zaskakujące. Oceniając skuteczność muru należy jednak pamiętać, że po 2002 roku izraelskie służby bezpieczeństwa i wojsko stały się znacznie aktywniejsze w infiltrowaniu Zachodniego Brzegu i polowaniu na członków militarnych ugrupowań.
Znacznie gorzej prezentuje się sytuacja po palestyńskiej stronie ogrodzenia. Wielu Palestyńczyków straciło swoje domy i pola uprawne, jeśli znajdowały się one na linii budowy muru. Dokładna trasa przebiegu "ściany płaczu” ogłaszana jest w ostatniej chwili, więc Arabowie żyjący przy granicy nie mogą być pewni swojej przyszłości.
Bariera zdecydowanie utrudniła komunikację między Izraelem a Palestyną. Wielu mieszkańców dawnej Cisjordanii straciło pracę w zachodniej części Jerozolimy i innych izraelskich miastach.
Palestyńczycy, czekający godzinami na kontrolę na przejściach granicznych, mają utrudniony dostęp do szkół, ale też szpitali. Czasami, na przykład gdy potrzebna jest natychmiastowa pomoc medyczna, prowadzi to do tragedii.
W opublikowanym niedawno raporcie Amnesty International można przeczytać, iż mur drastycznie ograniczył dostęp Palestyńczyków do wody. A jak donosi "The Jerusalem Post”, większość mieszkańców Zachodniego Brzegu doświadczyła szykan i upokorzenia ze strony izraelskich żołnierzy pilnujących bariery.
Bezpieczeństwo Izraela zwiększyło się kosztem Palestyńczyków. Chęć ochrony swoich obywateli jest zrozumiała. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że odgrodzenie "niebezpiecznych Arabów” murem jest tylko rozwiązaniem prowizorycznym, zastępczym.
Jeśli Izrael chce zagwarantować sobie prawdziwe bezpieczeństwo, będzie musiał z Palestyńczykami w końcu się porozumieć. Bez tego konflikt trwać może w nieskończoność.
Jeśli jednak najpierw rząd w Tel-Awiwie zamknie swoich najbliższych sąsiadów w gettach i upokorzy, znalezienie wspólnego języka będzie jeszcze trudniejsze.
Rio de Janeiro - Miasto Boga i slumsów
38-metrowy pomnik Chrystusa Zbawiciela (Cristo Redentor) patrzy na Rio de Janeiro ze szczytu granitowej góry Corcovado. Raczej nie podoba mu się to, co widzi.
Rio de Janeiro to gigantyczna, nowoczesna, prawie 12-milionowa metropolia. To jednak także miasto, gdzie setki dzielnic biedy, faveli, rządzone są przez gangi, a tysiące rodzin żyje za równowartość paru złotych dziennie. Przepaść między bogatymi a biednymi w Brazylii jest ogromna. Ostatnie wydarzenia wskazują, że może się ona jeszcze powiększyć.
Na przełomie marca i kwietnia tego roku opinią publiczną wstrząsnęła wiadomość, jakoby władze Rio chciały wybudować mury wokół kilkunastu z ponad 650 faveli, które od lat 70. powstawały w obrębie miasta. Oficjalnym powodem miała być troska o ochronę tropikalnego lasu porastającego wzgórza otaczające Rio, który jest wycinany celem pozyskania miejsca dla rozrastających się dzielnic biedy.
Organizacje humanitarne i media oburzały się, że zamykając mieszkańców faveli w gettach nie rozwiąże się żadnych problemów, a tylko doprowadzi do pogorszenia sytuacji w mieście. Padały porównania do muru w Strefie Gazy i systemu apartheidu w RPA.
W rzeczywistości aktywiści trochę pospieszyli się z wydaniem wyroku na władze miasta. Jak się okazuje, mury nie zostaną wybudowane wokół faveli, a jedynie na granicach między slumsami a lasem tropikalnym. Ma to zatrzymać deforestację, a także osłonić dzielnice biedy przed osuwającymi się na nie w porze deszczowej zwałami błota, które co roku zabijają wiele osób. Przedstawicielom Rocihny, największej z faveli, udało się nawet wynegocjować zmiany w planie. W tym slumsie betonowy mur zostanie zastąpiony przez system ścieżek, barierek i niskich murków.
Mimo wszystko, decyzja władz Rio może nadal wzbudzać pewne wątpliwości. Mieszkańcy dzielnic biedy mają świadomość, że żyją na marginesie, że często są wręcz niewolnikami rządzących gangów narkotykowych. Wiedzą, że między poziomem życia "dzieci slumsów” a tych, którzy mieli szczęście urodzić się w ,"tym lepszym” Rio, jest ogromna przepaść. Widok trzymetrowego muru wybudowanego przez rząd będzie im o tym w każdej chwili przypominał.
Jest jeszcze inny problem. Rio de Janeiro zostało wybrane gospodarzem letnich igrzysk olimpijskich w 2016 roku. Do miasta będą zmierzały miliony turystów oraz tysiące sportowców i dziennikarzy. Władze brazylijskie na pewno będą chciały zapewnić bezpieczeństwo przyjezdnym i zaprezentować swój kraj z jak najlepszej strony. Favele utrudnią osiągnięcie obu celów. Nasuwa się więc pytanie: czy mając już postawione fragmenty bariery, politycy nie zdecydują się ukryć problemu tym razem faktycznie budując mury wokół slumsów? Niestety, jeszcze nie teraz, Bardzie!
Przedstawiono tutaj tylko cztery mury. Jest ich dzisiaj jednak znacznie więcej: w Belfaście, Bejrucie, Bagdadzie, Strefie Gazy, na granicy USA i Meksyku, Pakistanu i Indii… Lista jest długa. Wszystkie mają wspólną cechę: zawsze przynajmniej po jednej ze stron cierpią ludzie… często po obydwu.
Charles Bowden z National Geographic pisał kiedyś o murach: "One mówią złe rzeczy o naszych sąsiadach, ale także i o nas samych. Buduje się je z dwóch powodów: ze strachu i chęci kontroli". Jest w tym więcej prawdy niż chcielibyśmy przyznać.
Budujemy bariery, bo się boimy. Boimy się o swoje bezpieczeństwo, o stabilność państwa lub zyski handlowe. Boimy się także, może nawet przede wszystkim, rozmawiać z tym, od kogo się odgradzamy. Zresztą, tak naprawdę chyba wcale tego nie chcemy.
Bo zbudowanie muru to wygodne rozwiązanie. Jeśli jedyne, co mamy do pokazania naszemu sąsiadowi to lufa karabinu wystająca znad betonowego muru, to nie musimy przejmować się tym, co chciałby nam powiedzieć. Nie zawracamy sobie głowy jego argumentami, protestami, prośbami. Ani jego prawami. Zresztą, tak naprawdę chyba wcale tego nie chcemy.
Nie musimy. To on jest po tej drugiej stronie muru, który wokół niego wybudowaliśmy. To my ten mur kontrolujemy. To my mamy władzę.
Michał Staniul, Wirtualna Polska