Mówią o nich "żołnierze 500". Nowe zjawisko w szeregach rosyjskich oddziałów w Donbasie
Zgłosili się na ochotnika, lubią wojnę, ale nie są tacy głupi, żeby wykonywać samobójcze rozkazy i stać się mięsem armatnim Władimira Putina. O takich żołnierzach w szeregach samozwańczych republik ługańskiej i donieckiej mówi się "500". Pisze o tym Paweł Gubarew, dawny prorosyjski działacz w Donbasie, który po stronie rosyjskiej walczy na froncie jako szeregowiec.
W tekście zamieszczonym na rosyjskim portalu wojskowym Paweł Gubarew ostrzega, że w oddziałach Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej republiki ludowej narasta groźne z punktu widzenia rosyjskich dowódców zjawisko. Żołnierze "500" nazywani także "wojskowymi pacyfistami" to osoby, które nie wykonają ślepo rozkazów, zwłaszcza gdy te często są błędne.
- Nie wiem, czy powinienem o tym pisać, ale w naszej armii jest zjawisko jak "żołnierze 500" (...) to ci, którzy są zadowoleni ze służby wojskowej, lubią wojnę, ale niekiedy rezygnują. Powinniście to zrozumieć: wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy chcemy przeżyć - relacjonuje szeregowy Gubarew. Doradza, że należy zapobiegać temu zjawisku. Zaostrzyć kary i odpowiedzialność za "spartaczone dowództwo". W ten sposób wyjaśnia niskie morale wojsk separatystycznych republik i "brak przełomu" w bitwie o Donbas.
To nie wszystko. Gubarew zagrzewa do walki i przyłączenia się nowych ochotników np. Rosjan z Litwy, Łotwy i Estonii, ale także "sowieckich ludzi" z Kazachstanu i Kirgistanu. W płomiennych słowach przekonuje, że "na polach Donbasu wykuwa się nowa elita tego regionu". Weterani staną się w przyszłości zarządcami zdobytych terenów. Mają otrzymać hektary ziemi pod uprawę, zwolnienia z podatków, preferencyjne kredyty na budowę domów oraz rządowe kontrakty zapewniające rozwój ich firm.
Paweł Gubarew to jeden z watażków z wojny o Donbas z 2014 roku. Wówczas korzystając z wojennej sławy, ogłosił się "ludowym gubernatorem" regionu. Kreml postawił na współpracę z jego konkurentem Denisem Puszylinem (aktualny przywódca separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej). Paweł Gubarew tuż przed inwazją Rosji na Ukrainę popisał kontrakt z wojskiem i wojuje jako szeregowiec.
Sowiecki człowiek nie zaryzykuje życiem
Co kryje się za takimi wpisem Gubarewa? Według Michała Marka, eksperta komentującego wydarzenia na wojnie w Ukrainie, rosyjskie służby aktywują niektóre "autorytety" propagandowe z wojny w 2014 roku, aby wesprzeć proces rekrutowania rezerw rosyjskiej armii. Liczą na to, że Gubarew jest pozytywnie kojarzony, jako uczestnik tzw. "ruskiej wiosny" - rosyjskiej operacji hybrydowej kreowanej na "prorosyjski zryw" na Donbasie sprzed 8 lat.
- Mimo to uważam, że takie działania służb i same wezwania "aktywistów" takich jak Gubarew pozostaną bezskuteczne - mówi Michał Marek z Centrum Badań nad Współczesnym Środowiskiem Bezpieczeństwa, autor książki "Operacja Ukraina", opisującej m.in. kulisy walk w 2014 roku. - Na tym etapie po ogromnych stratach w oddziałach tzw. DRL i ŁRL nasila się problem z uzupełnieniem rezerw. Lokalna społeczność zdaje sobie sprawę, że tzw. struktury siłowe DRL/ŁRL to armia rosyjska drugiej kategorii, a sami żołnierze są skazywani na śmierć na froncie - tłumaczy.
- Nie uważam też, aby argumenty mające służyć pozyskaniu rekrutów, były skuteczne. Człowiek zsowietyzowany znając sytuację na froncie, nie zaryzykuje życiem, aby polepszyć swój byt. Wybierze przetrwanie i życie w warunkach jak dotychczas. Takie publikacje to kolejny dowód, że Kreml funkcjonuje w wytworzonej przez własnych propagandystów bańce informacyjnej, nadal błędnie ocenia nastroje społeczne - dodaje Michał Marek.
Paweł Gubarew przekonuje, iż ewentualna powszechna mobilizacja w Rosji nie przyniesie dobrych skutków, gdyż na wojnie z Zachodem potrzebni są zmotywowani specjaliści, a nie przypadkowi poborowi.
Potrzebna jest armia złożona z rezerwistów, bo Ukraina już taką ma. Przekonuje, że propagandyści Kremla przesadzili z komunikatami o sukcesach wojskowej "operacji specjalnej" w Ukrainie. Z tego powodu w dużych miastach wytworzyła się grupa pokojowych Rosjan, którzy nie są zdolni do walki tylko za to, że odebrano im Netflixa i McDonald's.
- Teraz to tak, jakby współistniały dwie Rosje: jedna przelewa krew na polach i oddaje wszystko na front, a druga nadal wierzy, że wojna jest gdzieś za granicą. "Rosja czasu pokoju" martwi się, że ta niewygodna wojna pozbawiła ich McDonald's, Netflixa i zjadła im kwartalną premię - narzeka.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski