PublicystykaMorawiecki jedzie na Węgry okopać się przeciwko UE. Orban nie jest partnerem niezłomnym

Morawiecki jedzie na Węgry okopać się przeciwko UE. Orban nie jest partnerem niezłomnym

Premier Mateusz Morawiecki zacznie rok 2018 od spotkania z premierem Węgier. To nie przypadek. W przyszłym roku od Viktora Orbana zależeć będzie pozycja, a może nawet pozostanie, Polski w Unii Europejskiej. Morawiecki zaczyna okopywać się na wojnę pozycyjną z Brukselą.

Morawiecki jedzie na Węgry okopać się przeciwko UE. Orban nie jest partnerem niezłomnym
Źródło zdjęć: © Premier Mateusz Morawiecki / Facebook
Jarosław Kociszewski

28.12.2017 | aktual.: 28.12.2017 15:17

Nic nie wskazuje na to, aby rząd Mateusza Morawieckiego chciał ustąpić w obliczu krytyki Brukseli i Waszyngtonu. Wymagałoby to zrezygnowania z reformy sądownictwa wprowadzanej przez PiS i zaniechania innych działań, które według oceny naszych partnerów na Zachodzie, od UE aż po USA, podważają demokratyczne fundamenty państwa. W tej sytuacji zbudować musi bunkier, którego "załoga" będzie bronić się przed Brukselą. W Budapeszcie postara się zwerdbować do tej misji Viktora Orbana.

Pierwszym, formalnym następstwem obaw Brukseli, iż Polska staje się państwem autorytarnym jest uruchomienie przez Komisję Europejskąopcji atomowej”, a więc słynnego art. 7 traktatu UE. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na to, że UE stwierdzi, iż istnieje ryzyko naruszenia zasad obowiązujących we Wspólnocie. Kolejnym krokiem będzie rozpoczęcie procedury ukarania Polski. Wprowadzenie sankcji wymagać będzie jednomyślności i tutaj na scenie pojawiają się Węgry.

Premier Wiktor Obran zapowiedział już, że Budapeszt zawetuje ewentualne sankcje i w ten sposób polityk, na którego nie można głosować w Polsce stał się jednym z najważniejszych ludzi dla przyszłości naszego kraju. Nic więc dziwnego, że premier Morawiecki leci na Węgry, aby umacniać tę barykadę. Teoretycznie, w tym samym bunkrze znaleźć się mogą też Rumuni, którym, podobnie jak Węgrom grozi art. 7.

Polska nie ma wiele do zaoferowania

Warszawa jest atrakcyjnym partnerem wyłącznie dopóki, dopóty nad Budapesztem i Bukaresztem wisi groźba kar traktatowych, choć tam sprawy nie zaszły tak daleko, jak w Polsce. Komisja Europejska z pewnością nie będzie równocześnie toczyć wojen na kilku frontach i porozumie się z Rumunami, którzy już kilkakrotnie sygnalizowali elastyczność. Pozostają jedynie Węgry ze swoją kontrowersyjną reformą sądownictwa i ograniczaniem swobód obywatelskich.

Solidarność europejskich outsiderów ma jednak granice, o czym Polska boleśnie przekonała się przegrywając wybory na przewodniczącego Rady Europejskiej stosunkiem głosów 1:27. Jeżeli Orban porozumie się z Brukselą w sprawie art. 7, to Warszawa nie będzie miała już nic więcej do zaoferowania zwłaszcza, że szef rządu w Budapeszcie nieraz udowodnił już swój pragmatyzm.

Węgrom do tej pory szczególnie zależało na polityce imigracyjnej i zlikwidowaniu obowiązkowej dystrybucji uchodźców. Wygląda na to, że ten problem zbliża się do rozwiązania. Kością niezgody jest kwestia finansowania organizacji pozarządowych, ale nie jest to sprawa nie do rozwiązania.

Unijna polityka kija i marchewki

Ponadto kłopoty Polski to zysk pozostałych krajów naszego regionu, gdyż największy dotychczas konsument funduszy unijnych na własne życzenie odejdzie od stołu negocjacji nad podziałem pieniędzy w kolejnej perspektywie finansowej UE. Co więcej, Bruksela nie potrzebuje sankcji, żeby ukarać kraj za łamanie zasad. Jest 1001 sposobów i spraw, w których można zignorować osamotniony głos izolowanego kraju i uderzyć w jego interesy gospodarcze. Innymi słowy, Unia śmiało stosować może politykę kija i marchewki, z którą Warszawa nie ma szans konkurować.

Spotkanie Orbana i Morawieckiego na pewno zakończy się pełną uśmiechów i miłych gestów konferencją prasową, podczas której obaj politycy zapewnią o solidarności i może nawet padnie kilka gorzkich słów pod adresem Brukseli. Kilka lat temu, gdy rozmawiałem w Budapeszcie z wicepremierem Zsoltem Semjenem, polityk opowiadał o tym, że jego kraj przeciwstawia się dyktatowi Brukseli tak, jak kiedyś przeciwstawiał się Moskwie. Takie słowa uszczęśliwiłyby polityków PiS, tyle że Węgrzy wielokrotnie demonstrowali już swój pragmatyzm porozumiewając się zarówno z Moskwą, jak i Brukselą. Dobrze jest przy tym pamiętać o rzeczy oczywistej – Viktor Orban jest premierem Węgier, a nie Polski i jeżeli my sami nie rozwiążemy naszych sporów z UE, to z pewnością on nas przed konsekwencjami nie uratuje.

Jarosław Kociszewski dla Opinii WP

unia europejskapolskaviktor orban
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)