Morawiecki jedzie na Węgry okopać się przeciwko UE. Orban nie jest partnerem niezłomnym
Premier Mateusz Morawiecki zacznie rok 2018 od spotkania z premierem Węgier. To nie przypadek. W przyszłym roku od Viktora Orbana zależeć będzie pozycja, a może nawet pozostanie, Polski w Unii Europejskiej. Morawiecki zaczyna okopywać się na wojnę pozycyjną z Brukselą.
Nic nie wskazuje na to, aby rząd Mateusza Morawieckiego chciał ustąpić w obliczu krytyki Brukseli i Waszyngtonu. Wymagałoby to zrezygnowania z reformy sądownictwa wprowadzanej przez PiS i zaniechania innych działań, które według oceny naszych partnerów na Zachodzie, od UE aż po USA, podważają demokratyczne fundamenty państwa. W tej sytuacji zbudować musi bunkier, którego "załoga" będzie bronić się przed Brukselą. W Budapeszcie postara się zwerdbować do tej misji Viktora Orbana.
Pierwszym, formalnym następstwem obaw Brukseli, iż Polska staje się państwem autorytarnym jest uruchomienie przez Komisję Europejską „opcji atomowej”, a więc słynnego art. 7 traktatu UE. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na to, że UE stwierdzi, iż istnieje ryzyko naruszenia zasad obowiązujących we Wspólnocie. Kolejnym krokiem będzie rozpoczęcie procedury ukarania Polski. Wprowadzenie sankcji wymagać będzie jednomyślności i tutaj na scenie pojawiają się Węgry.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Premier Wiktor Obran zapowiedział już, że Budapeszt zawetuje ewentualne sankcje i w ten sposób polityk, na którego nie można głosować w Polsce stał się jednym z najważniejszych ludzi dla przyszłości naszego kraju. Nic więc dziwnego, że premier Morawiecki leci na Węgry, aby umacniać tę barykadę. Teoretycznie, w tym samym bunkrze znaleźć się mogą też Rumuni, którym, podobnie jak Węgrom grozi art. 7.
Polska nie ma wiele do zaoferowania
Warszawa jest atrakcyjnym partnerem wyłącznie dopóki, dopóty nad Budapesztem i Bukaresztem wisi groźba kar traktatowych, choć tam sprawy nie zaszły tak daleko, jak w Polsce. Komisja Europejska z pewnością nie będzie równocześnie toczyć wojen na kilku frontach i porozumie się z Rumunami, którzy już kilkakrotnie sygnalizowali elastyczność. Pozostają jedynie Węgry ze swoją kontrowersyjną reformą sądownictwa i ograniczaniem swobód obywatelskich.
Solidarność europejskich outsiderów ma jednak granice, o czym Polska boleśnie przekonała się przegrywając wybory na przewodniczącego Rady Europejskiej stosunkiem głosów 1:27. Jeżeli Orban porozumie się z Brukselą w sprawie art. 7, to Warszawa nie będzie miała już nic więcej do zaoferowania zwłaszcza, że szef rządu w Budapeszcie nieraz udowodnił już swój pragmatyzm.
Węgrom do tej pory szczególnie zależało na polityce imigracyjnej i zlikwidowaniu obowiązkowej dystrybucji uchodźców. Wygląda na to, że ten problem zbliża się do rozwiązania. Kością niezgody jest kwestia finansowania organizacji pozarządowych, ale nie jest to sprawa nie do rozwiązania.
O tym, co oznacza izolacja w Europie Polska i Węgry przykonały się już latem. Podczas podróży na wschód prezydent Macron pominął Warszawę i Budapesz
Unijna polityka kija i marchewki
Ponadto kłopoty Polski to zysk pozostałych krajów naszego regionu, gdyż największy dotychczas konsument funduszy unijnych na własne życzenie odejdzie od stołu negocjacji nad podziałem pieniędzy w kolejnej perspektywie finansowej UE. Co więcej, Bruksela nie potrzebuje sankcji, żeby ukarać kraj za łamanie zasad. Jest 1001 sposobów i spraw, w których można zignorować osamotniony głos izolowanego kraju i uderzyć w jego interesy gospodarcze. Innymi słowy, Unia śmiało stosować może politykę kija i marchewki, z którą Warszawa nie ma szans konkurować.
Spotkanie Orbana i Morawieckiego na pewno zakończy się pełną uśmiechów i miłych gestów konferencją prasową, podczas której obaj politycy zapewnią o solidarności i może nawet padnie kilka gorzkich słów pod adresem Brukseli. Kilka lat temu, gdy rozmawiałem w Budapeszcie z wicepremierem Zsoltem Semjenem, polityk opowiadał o tym, że jego kraj przeciwstawia się dyktatowi Brukseli tak, jak kiedyś przeciwstawiał się Moskwie. Takie słowa uszczęśliwiłyby polityków PiS, tyle że Węgrzy wielokrotnie demonstrowali już swój pragmatyzm porozumiewając się zarówno z Moskwą, jak i Brukselą. Dobrze jest przy tym pamiętać o rzeczy oczywistej – Viktor Orban jest premierem Węgier, a nie Polski i jeżeli my sami nie rozwiążemy naszych sporów z UE, to z pewnością on nas przed konsekwencjami nie uratuje.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP