Morawiecki chce od Orbana jasnej deklaracji. I może mu się to udać
We wtorek Mateusz Morawiecki wyruszył w swoją pierwszą podróż zagraniczną do Budapesztu. Cel: zapewnić sobie weto Viktora Orbana w głosowaniu nad uruchomieniem unijnej "opcji nuklearnej". Zdaniem Węgrów, niewykluczone, że mu się to uda.
Na pytanie o to, co polski premier chce osiągnąć odwiedzając Viktora Orbana, przedstawiciel ekipy Morawieckiego odpowiada prosto: - Deklarację, z której trudno będzie mu się wycofać.
Teoretycznie nie powinno być to trudne. Zarówno węgierski premier jak i inni przedstawiciele rządu w Budapeszcie wielokrotnie krytykowali postępowanie Brukseli wobec Polski i dawali do zrozumienia, że zablokują procedurę artykułu 7, prowadzącego do sankcji.
"Unia trzeba jasno wytłumaczyć, że nie warto nawet zaczynać tej procedury wobec Polski, bo nie ma szans by została ona wykonana. Węgry staną na jej drodze i będą przeszkodą, której nie da się obejść" - powiedział Orban podczas konferencji prasowej 19 grudnia.
A jednak w Warszawie wciąż panuje niepewność. - W przypadku Orbana zawsze są obawy - mówi WP jeden ze współpracowników polskiego premiera. Nic dziwnego. Szef rządu w Budapeszcie znany jest z pragmatycznego podejścia i niejednokrotnie zmieniał swoje stanowisko. Warszawę "zdradził" już przy okazji głosowania nad przedłużeniem kadencji Donalda Tuska. Czy teraz zrobi to ponownie?
Na Węgrzech przeważa opinia, że nie. Ale ma to mniej wspólnego z jego miłością do Polski i przyjaźnią z PiS, niż z jego własnym interesem. I może zrobić to raczej wcześniej niż później.
- Myślę, że Orban opowie się po stronie Polski. Fidesz już teraz lansuje przekaz o tym, że artykuł 7 to kara Brukseli za
politykę migracyjną. To oznacza, że już zaczął sprzedawać tę decyzję swoim wyborcom - mówi WP Szabolcs Panyi, dziennikarz portalu Index.hu. Jak zauważa, sytuacja w której znajdują się Węgry: kraju, od którego może ostatecznie wszystko zależeć, ustawia go w bardzo wpływowej pozycji, i czyni jego głos jako mocną kartą przetargową. Ale nie musi to działać na niekorzyść Polski.
- Jeśli Węgry zablokują sankcje przeciwko Polsce Orban będzie mógł pokazać, że ma realny wpływ na to, co się dzieje w Unii. Przede wszystkim zaś jeśli on teraz nie uratuje Kaczyńskiego, to potem nie będzie miał go kto uratować, jeśli znajdzie się w podobnych kłopotach - mówi dziennikarz.
Dodatkowo na korzyść polskiego rządu działa fakt, że na Węgrzech trwa kampania przed kwietniowymi wyborami. W kampanii dominuje bowiem wojenna retoryka. Panyi przewiduje, że "twarda" deklaracja Orbana padnie raczej wcześniej niż później. Wszystko ze względu na to, że zwlekanie może ostatenicze pozbawić Węgrów swojej przewagi. Choć Węgry są na razie jedynym państwem, które wprost mówi o blokowaniu unijnej procedury, to przedstawiciele Warszawy sugerują, że mogą liczyć też na poparcie innych krajów.
- To może być blef, ale co jeśli okaże się, że np. Wielka Brytania też opowie się po stronie Polski? Jeśli Orban nie ogłosi tego jako pierwszy, później jego poparcie straci swoją wartość. Problem teraz tylko w tym, co Polska może zaoferować Węgrom w zamian - podsumowuje.