Mocna odpowiedź Obamy na rosyjski cyberatak. "To nowa rzeczywistość"
Odpowiedź administracji Obamy na cybernetyczne działania rosyjskich służb otwiera całkiem nowy rozdział w stosunkach międzynarodowych i podejścia do cyberwojny. Działania te mogą też wykoleić zapowiadany "reset" w relacjach Waszyngtonu z Moskwą.
Wydalenie 35 rosyjskich dyplomatów, zamknięcie dwóch ośrodków należących do rosyjskiej ambasady i używanych przez rosyjskie służby, konfiskata majątku FSB i GRU, personalne sankcje dla oficerów GRU oraz prywatnych firm uczestniczących w atakach hakerskich, a do tego zapowiedź dalszych ukrytych działań - w taki sposób odchodząca administracja prezydenta Obamy odpowiedziała na działania rosyjskiego wywiadu mające na celu ingerencję w amerykańskie wybory.
Działania prezydenta, choć podjęte tuż przed jego odejściem, są bezprecedensowe. Jak wskazują eksperci, po raz pierwszy w tak forsowny i jasny sposób akty cyberagresji zostały nazwane, ukarane, a sprawstwo przypisane aktorom państwowym.
- Amerykanie pokazali, że w ramach odpowiedzi na cyberataki można uruchomić cały wachlarz różnorodnych działań na różnych obszarach polityki. To bardzo ciekawa rzecz, którą powinny stosować w takich sytuacjach wszystkie państwa, także Polska - mówi Joanna Świątkowskiej, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa Instytutu Kościuszki. - Ten krok to znak, że cyberbezpieczeństwo nareszcie stało się problemem na poważnie podejmowanym na najwyższych szczeblach polityki.
Podobnego zdania jest dr Łukasz Olejnik konsultant bezpieczeństwa i prywatności oraz badacz na University College London. Zdaniem specjalisty, to początek "nowej rzeczywistości geopolitycznej", w której cyberoperacje stają się narzędziem do wpływania na procesy polityczne w innych krajach. Wskazuje też, że odpowiedź USA stanowi także przełom w atrybucji, czyli ustaleniu sprawcy cyberataków. Amerykańskie służby wywiadowcze opublikowały raport, który w jasny sposób wskazuje, że za włamaniami na serwery stały rosyjskie służby specjalne: wywiad wojskowy - GRU i cywilny (FSB) - a także prywatne firmy zajmujące się cyberbezpieczeństwem, które pomogły służbom w ich operacji. W raporcie nie ma co prawda bezpośrednich dowodów na ich udział, lecz, jak tłumaczy WP Olejnik, nie stanowi to zaskoczenia.
- Nie wyobrażam sobie, by ujawniono wszystkie dowody na atrybucję, zwłaszcza, że część z nich mogła zostać pozyskana metodami konwencjonalnymi. Silny jest jednak przede wszystkim komunikat: nie wydaje się takiego wszystkimi kanałami, jeśli nie ma się pewności, co do jego treści - mówi ekspert.
Problem z identyfikacją sprawców to tradycyjnie najbardziej problematyczny aspekt cyberwojny. Jak tłumaczy Świątkowska, uzyskanie bezsprzecznych, technicznych dowodów na udział aktorów państwowych jest w zasadzie niemożliwy.
- Istnieje po prostu zbyt wiele możliwości zacierania śladów i podszywania się pod graczy. Ale nie powinno to stanowić przeszkody dla działań politycznych - mówi członkini zespołu ds. cyberbezpieczeństwa w BBN. Jak dodaje, choć reakcja USA była potrzebna, przychodzi zdecydowanie zbyt późno.
- Już od 2011 roku USA oficjalnie ostrzegały, że każdy atak cybernetyczny spotka się ze zdecydowaną odpowiedzią, nawet z użyciem środków kinetycznych. Tymczasem od tego czasu zdarzyło się całe mnóstwo poważnych incydentów, na które USA oficjalnie nie odpowiedziały. Te ostatnie zaś uderzały w fundamenty funkcjonowania państwa i proces demokratycznych wyborów - podkreśla. Jej zdaniem, reakcja powinna uwzględniać dwa kryteria: być proporcjonalna do agresji, by nie prowadzić do eskalacji, lecz również być na tyle forsowna, by odstraszać wrogów.
Wydaje się, że odpowiedź Waszyngtonu może spełniać te kryteria. Wydalenie 35 rosyjskich szpiegów, a także nałożenie sankcji na rosyjskie służby i zamknięcie używanych przez nich ośrodków to znaczący cios w zdolności rosyjskiego wywiadu. Zarazem jednak nie tak drastyczny, by mógł prowadzić do znaczącej eskalacji.
Mimo to, moment odpowiedzi ze strony administracji Obamy jest kłopotliwy; tym bardziej, że działania zostały podjęte zaledwie trzy tygodnie przed przekazaniem władzy nowej ekipie. Zaostrzenie zimnowojennego konfliktu stawia w trudnej sytuacji zarówno Rosję, jak i nadchodzącą administrację Trumpa. Obie strony wielokrotnie sugerowały, że będą dążyć do odwilży we wzajemnych stosunkach.
Zaskakujący gambit Putina
Początkowa reakcja Rosji na krok Waszyngtonu była niezwykle emocjonalna i gorzka. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa napisała na Facebooku, że gabinet Obamy to "nie administracja, lecz grupa nieudaczników, wściekłych i płytkich". Z kolei premier Dmitrij Miedwiediew stwierdził na swoim Twitterze, że rządząca ekipa odchodzi "kończy swoją kadencję w antyrosyjskiej agonii", dodając na skrót "RIP" (niech odpoczywa w pokoju). Jak zauważa Adam Reichardt, redaktor naczelny pisma "New Eastern Europe" słowa te mogą świadczyć o tym, że Rosjanie nie spodziewali się takiej reakcji Obamy. Ale też tego, że nie mogą doczekać się końca kadencji znienawidzonego i pogardzanego prezydenta.
Jednak oficjalna reakcja Moskwy była zdecydowanie odmienna - i zaskakująca. Standardem w takich sytuacjach jest zastosowanie się do zasady wzajemności. Tymczasem owszem, początkowo szef MSZ Siergiej Ławrow zarekomendował odwołanie 35 amerykańskich dyplomatów z placówek w Moskwie i Sankt-Petersburgu. Ku zaskoczeniu wielu, zaledwie godzinę później rosyjski prezydent Władimir Putin oznajmił, że "nie zniży się do poziomu Obamy" i nie przychyli się do prośby szefa dyplomacji. To może też wskazywać, że Moskwa nie chce zaogniać sytuacji, by tym samym nie zaprzepaścić szansy na zbliżenie z administracją Trumpa. A co za tym idzie - zniesienia sankcji i legitymizacji rosyjskich zdobyczy na Krymie. "Asymetryczna odpowiedź Putina na sankcje Obamy to inwestycja w nadchodzącą prezydenturę Trumpa" - ocenił ten ruch znany rosyjski politolog Dmitri Trienin.
- W mojej ocenie Rosjanie chcą przeczekać ten okres pozostały do inauguracji nowego prezydenta, by zobaczyć, jaki kurs przyjmie w swojej polityce - mówi Świątkowska.
Tymczasem, jak zauważa ekspertka, kroki podjęte przez Obamę komplikują sytuację prezydenta-elekta. Trump jak dotąd negował - wbrew niemal jednogłośnej opinii ekspertów i polityków w USA - udział Rosji w atakach na amerykański proces wyborczy i dawał jasno do zrozumienia, że będzie dążył do ocieplenia stosunków z Moskwą. W czwartek, na wieści o sankcjach zareagował z niecharakterystyczną dla siebie rezerwą. W wydanym komunikacie ogłosił tylko, że choć uważa, że "najwyższy czas przejść do ważniejszych i lepszych" tematów, to w przyszłym tygodniu spotka się z liderami społeczności wywiadowczej by przedyskutować sprawę.