Mobilizacja kobiet, koszmar Kaczyńskiego [OPINIA]
Kiedy Jarosław Kaczyński mówił, że "kobieta w ciąży, kobieta rodząca ma też pełne prawo do życia", nie spodziewał się, że właśnie te słowa przyciągną uwagę opinii publicznej. I odwrócą ją od innych przekazów z sobotniej konferencji programowej PiS - pisze dla Wirtualnej Polski dr Barbara Brodzińska-Mirowska.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wypowiedź Kaczyńskiego uznaje się powszechnie za przykład co najmniej braku zrozumienia problemów kobiet. Jednak od samej wypowiedzi więcej znaczy pytanie, po co prezes PiS w ogóle odniósł się do tych problemów. Szczególnie, że miały one tak poważne skutki dla poparcia rządów jego partii.
Chociaż łatwo byłoby napisać, że Kaczyńskiemu przydarzył się lapsus, to w komunikacji Prawa i Sprawiedliwości rzadko dzieje się coś bez przyczyny.
Zaostrzenie prawa do przerywania ciąży przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, będące w istocie decyzją polityczną, jest problemem dla całego obozu Zjednoczonej Prawicy od 2020 roku. Problemem, który spowodował protesty w dużych miastach, ale także małych miasteczkach. Zmobilizował też - do stanięcia po stronie protestujących - kobiety, które były beneficjentkami polityki prorodzinnej rządu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niebywałe nagranie z Kaczyńskim. "Przejdzie do historii"
Co ważne, orzeczenie TK wywołało najpoważniejszy spadek poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości w ciągu ośmiu lat rządów.
PiS-owi nigdy już nie udało się powrócić do poziomu sprzed protestów.
Kaczyński nie miał wyjścia
Otwierając konwencję w Końskich, prezes Kaczyński kreślił wizję sporów o kształt Polski ze swojego punktu widzenia i dla swojego elektoratu. W kwestii praw kobiet miał co najmniej kilka możliwości.
Nie musiał w żaden sposób odnosić się do zaostrzenia prawa aborcyjnego.
Mógł zrobić unik, wskazując na Trybunał Konstytucyjny i wadliwą - jego zdaniem - ustawę.
Mógł odwrócić narrację i podkreślić to, co rząd zrobił dla ochrony życia.
W każdym z tych scenariuszy wiedział jednak, że argumenty w tej sprawie są po stronie opozycji, a jego wypowiedź może być co najwyżej obroną. Jarosław Kaczyński nie miał wyjścia i musiał coś powiedzieć - z uwagi na ryzyko wyborcze, jakie orzeczenie Trybunału wniosło do tej kampanii.
Przekazy PiS dotyczące kobiet są sprzeczne z tym, czego młodsze kobiety doświadczają, a te bardziej dojrzałe przeżywają wspólnie ze swoimi córkami albo wnuczkami.
Informacje o śmierci młodych kobiet paraliżują, a takie sytuacje zdarzają się przecież w całej Polsce. I to także w mniejszych miastach.
Iza pochodziła z Pszczyny, Dorota z Nowego Targu, Agnieszka z Częstochowy. Tymi tragediami żyją małe społeczności, dla których pełne nadziei kobiety i ich dramaty stały się nie tylko anonimową statystyką medyczną. Te historie mają inną twarz: sąsiadki, koleżanki z klasy, klientki.
To jest pierwszy moment, w którym rzeczywistość rozmija się z komunikacją partyjną. Proszę wybaczyć moje politologiczne wyrachowanie, ale taka bywa polityka - są to też tragedie, których PiS nie może łatwo przypisać opozycji.
Biorąc pod uwagę profesjonalne podejście Prawa i Sprawiedliwości do badań elektoratów, można się jedynie domyślać, że słowa Kaczyńskiego sygnalizują problem. Podczas gdy inwestycje w politykę społeczną i skupienie się wyłącznie na potrzebach swojego elektoratu miały przynieść PiS-owi zwycięstwo w wyborach, częściowa demobilizacja starszych kobiet z mniejszych miejscowości, może okazać się kluczowa dla obecnej władzy.
Młodych kobiet PiS już nie odzyska
Dlatego partia Jarosława Kaczyńskiego stoi przed sporym dylematem, co w tej sprawie można zrobić. Komunikacyjnie, nie realnie. Tym bardziej, że partie opozycyjne bardzo ofensywnie mówią do kobiet i o problemach kobiet. A ich propozycje są bardzo konkretne. Brak dostrzeżenia tego wyzwania przez Kaczyńskiego mogła zostać równie dobrze odebrana przez elektorat jako całkowity brak zainteresowania tematem lub po prostu przejaw samozadowolenia.
Dla rządów populistycznych dyskredytujący nie jest brak realnej skuteczności w rozwiązywaniu problemów, ale brak diagnozy społecznej. To fundament tych rządów wyrażony w słowach "dla nas decydujące znaczenie ma głos zwykłych Polaków". Jarosław Kaczyński nie miał wyjścia. Musiał w jakiś sposób odnieść się do kwestii kobiecych, aby zaakcentować, że przecież to "zdrowie i życie kobiet" jest - także - ważne.
Innymi słowy, PiS widzi problem i wie, że trzeba z tego jakoś wyjść. Być może dla części elektoratu jest to wystarczające, żeby uwierzyć, że prezes sam nie ulega imposybilizmowi.
W niedzielę 15 października głos elektoratu kobiecego będzie ważył sporo. Mobilizacja kobiet to oczko w głowie wszystkich partii. Tematów, poza aborcją, także nie brakuje: fatalny dostęp do ginekologów, łączenie ról rodzinnych i zawodowych, problem z dostępnością żłobków i przedszkoli, opieka nad dziećmi, w tym z dziećmi z niepełnosprawnościami lub starszymi rodzicami.
Młodego kobiecego elektoratu PiS już nie odzyska. Te dziewczyny żyją już zupełnie innym życiem niż ich mamy i babcie. Jednak kobiety dojrzałe częściej popierają PiS i chcą dla swoich córek innego życia niż miały one same.
Kaczyński przyznał swoją wypowiedzią, że PiS może stracić władzę, kiedy córki przekonają swoje mamy do własnej wizji świata.
Barbara Brodzińska-Mirowska dla Wirtualnej Polski
* Dr Barbara Brodzińska-Mirowska wykłada w Katedrze Komunikacji, Mediów i Dziennikarstwa UMK w Toruniu, jest autorką Podcast460