HistoriaMity polskiej wojny obronnej 1939 roku

Mity polskiej wojny obronnej 1939 roku

Cenzura w PRL nie chciała pokazywać, jak niewielki teren zajęły wojska niemieckie przed 17 września. Mogłoby się okazać, że o upadku Rzeczypospolitej Polskiej nie zadecydował niemiecki Wehrmacht, a Armia Czerwona. W żadnej chyba książce nie ma przedstawionego stanu Wojska Polskiego w przededniu sowieckiej agresji. Wojna z III Rzeszą miała być wojną koalicyjną: z pomocą mieli przyjść nam sojusznicy: Brytyjczycy i Francuzi. I tu pojawia się kolejny mit: o tym, że zostaliśmy przez nich zdradzeni. Tymczasem prawda jest dużo bardziej złożona. Francuzi mieli ruszyć "wielką ofensywą" 15 dnia mobilizacji - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.PL.

Mity polskiej wojny obronnej 1939 roku
Źródło zdjęć: © NAC

Wojna 1939 roku była tragedią narodową. Przede wszystkim jednak - wielkim rozczarowaniem Polaków. W 1918 roku powstała Rzeczpospolita, państwo wymarzone, wymodlone i wywalczone przez Polaków. Państwo, które w przeciągu 20 lat odniosło niesamowity sukces. Państwo, którego znaczenie międzynarodowe było bardzo duże, i państwo, którego armia była jedną z najsilniejszych w Europie. W dodatku włodarze Rzeczypospolitej chwalili się swoim sukcesem. Wszyscy Polacy byli dumni ze swojej ojczyzny.

I wówczas nadszedł rok 1939. Rzeczpospolita runęła w gruzy w przeciągu miesiąca. Wszystkim wydawało się, że zostali przez polskie rządy oszukani. Olbrzymie pretensje mieli nie tylko obywatele Rzeczypospolitej - zarówno cywile, jak i żołnierze - ale także sojusznicy Polski. Dopiero wiosną 1940 roku okazało się, że równie żałośnie jak II Rzeczpospolita swoje istnienie zakończyły niemal wszystkie państwa europejskie, niektóre dużo potężniejsze od Polski. Jednak przez owe kilka miesięcy bardzo surowo oceniano wydarzenia września 1939 roku. Oceny te miały przede wszystkim charakter emocjonalny i - choć niewiele w nich było prawdy - mity narodzone na przełomie 1939 i 1940 roku do dziś uważane są za rzeczywistość.

Twórcy historii: biura, urzędy, zarządy

Co gorsza, bardzo wiele złego zawdzięczamy sami sobie. Po klęsce Wojska Polskiego utworzono na wychodźstwie we Francji nowy rząd. Jego premier - generał Władysław Sikorski - niemal natychmiast zaczął szukać winnych. Stworzył w tym celu "Biuro Rejstracyjne". Generał Józef Zając - który przez Biuro nie został skrzywdzony - wspominał jego działalność następująco: "W wyjątkowych sytuacjach, np. w rewolucjach, odpowiedzialność jest specjalnie ustalana przez sądy rewolucyjne, które działają w sposób doraźny, zbierając doraźnie i często tendencyjnie materiał oskarżenia, przeprowadzając szybko rozprawy i wydając wyroki. Do takich organów należała niewątpliwie czerezwyczajka bolszewicka i gestapo hitlerowskie. [...] Biuro Rejestracyjne w niejednym wypadku posługiwało się przy zbieraniu materiałów podobnymi metodami. Poza tym trzeba stwierdzić, że "nasze" Biuro Rejestracyjne nie ograniczało się do zbierania danych i rejestracji faktów, lecz także zbierało się do formułowania zarzutów pod adresem różnych osób
zaangażowanych w przygotowaniach i prowadzeniu działań wojennych we wrześniu 1939 r. Nie słyszałem nigdy o tym, aby Biuro to zajmowało się ustalaniem zasług różnych osób i organów."

Działanie Biura Rejestracyjnego doprowadziło do powstania większości mitów, z którymi borykamy się do dziś. Jednym z istotniejszych był ten o słabości Wojska Polskiego. Tymczasem nigdy w 1000-letniej historii Polski nie mieliśmy armii równie licznej, a co więcej nowocześnie wyposażonej. Dysponowaliśmy blisko 800 czołgami, a więc byliśmy siódmą pod względem ilości czołgów armią świata. Wiedząc jednocześnie, że nasi sąsiedzi mają tych czołgów jeszcze więcej, byliśmy prekursorami obrony przeciwpancernej. Mieliśmy również silną obronę przeciwlotniczą i sprawne lotnictwo, a nowoczesne samoloty bojowe eksportowaliśmy do wielu państw europejskich.

Wbrew powszechnemu mitowi, kawalerii we wrześniu 1939 r. używali również Niemcy. Na zdjęciu: kawaleria SS we wrześniu 1939 r. fot. Bundesarchiv

Skoro więc Wojsko Polskie było tak dobre, to czemu uległo? Cóż, po prostu wrogowie byli liczniejsi. Sam niemiecki Wehrmacht miał nad Polskimi Siłami Zbrojnymi podwójną przewagę. Przewaga Armii Czerwonej była podobna - pod pewnymi względami jeszcze większa. Tyle tylko, że o udziale Rosjan w agresji na Polskę nie pisało się zbyt wiele. Ci, którzy po 17 września walczyli z sowiecką agresją, trafili do niewoli i znaczna ich cześć została wymordowana w zbrodni katyńskiej - nie pozostawili oni po sobie wielu relacji ani wspomnień. A po zakończeniu wojny, gdy więźniowie łagrów mogli wrócić do Polski, władzę w niej sprawowali sprowadzeni ze Związku Sowieckiego komuniści. O sojuszu Niemców i Rosjan nie można było pisać. Pilnowała tego instytucja zwana Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk - peerelowska cenzura.

Brzemię przeszłości

Dla komunistów w Polsce kampania 1939 roku miała bardzo wielkie znaczenie. Wedle zasad marksizmu i leninizmu było to najważniejsze wydarzenie na polskiej drodze do komunizmu. Wynikało to z zasad determinizmu historycznego, wedle których państwo ewoluuje od społeczeństwa niewolniczego, poprzez burżuazyjne, aż po socjalizm i komunizm. Żeby więc mogła narodzić się Polska komunistyczna, musiała upaść Polska burżuazyjna. Kampania 1939 roku jest więc kamieniem węgielnym socjalistycznej Polski. Kapitalistyczna II Rzeczpospolita musiała upaść, żeby powstała Polska Rzeczypospolita Ludowa.

Z tego powodu nikt w Polsce nie miał prawa badać przebiegu wydarzeń 1939 roku bez ideologicznego nadzoru komunistów. Nadzoru realizowanego w różny sposób: wspomnienia kombatantów były kontrolowane przez cenzurę, a oficjalnymi instytucjami zajmującymi się 1939 rokiem były Główny Zarząd Polityczny "ludowego" WP, Wojskowy Instytut Historyczny im. Wandy Wasilewskiej, Wojskowa Akademia Polityczna im. Feliksa Dzierżyńskiego. Zresztą ograniczenie badań było jeszcze bardziej proste: dostęp do archiwów wojskowych uzyskiwało się dopiero po uzyskaniu specjalnego pozwolenia.

Co prawda PRL upadł w 1989 roku, ale 45 lat komunistycznej propagandy i indoktrynacji nieodwracalnie wpłynęło na Polaków. Co więcej, w pierwszych latach po "transformacji ustrojowej 1989 roku" w podręcznikach szkolnych powtarzano mity stworzone w czasach PRL. O ile łatwo było dodać rozdzialiki dotyczące sowieckiej agresji na Polskę, to subtelniejsze wpływy cenzury - z których niewielu zdawało sobie sprawę - pozostawały niezmienione. Na przykład przez wiele lat zakazywano pokazywania postępów Wehrmachtu na mapie całej Polski, czyniono to na mapie jej zachodniej połowy (dopiero od niedawna atlasy historyczne uwolniły się od tego spadku po peerelowskiej cenzurze). Niektóre "zapisy" propagandy trwają siłą inercji do dziś: nazwisko polskiego wodza naczelnego w 1939 - Edwarda Śmigłego-Rydza - wciąż zapisuje się odwrotnie - "Rydz-Śmigły".

W ten sposób utrwalił się obraz burżuazyjnej, sanacyjnej, zacofanej II Rzeczypospolitej i jej zapyziałego wojska, uzbrojonego w przestarzałą broń. Co gorsza, Polacy bardzo niechętnym okiem patrzą na wszelkie próby zmiany tego stanu rzeczy. Trudno jest przyznać, że było się oszukiwanym przez tak wiele lat, a wiedza nabyta w szkole - i w telewizji - jest mało warta. Nawet młodsze pokolenie nie jest wolne od tych uczuć: swoją wiedzę o "zgniłej sanacji" i "ułanach szarżujących na czołgi" wynieśli z rodzinnych domów. Czyżby rodzice ich oszukali? Albo jeszcze gorzej: czyżby rodzice dali się zwieść komunistycznym kłamstwom?

Bohaterskie epizody

Jednak oprócz wykreowania czarnej legendy września - mitów o "zgniliźnie moralnej II Rzeczpospolitej", "słabości Wojska Polskiego", "głupocie" generałów, Armii Czerwonej "wyzwalającej zachodnią Białoruś i Ukrainę" - bardzo dokładnie zbadano wiele epizodów wrześniowych walk. Wielkie emocje wzbudza zawsze dyskusja o tym, gdzie padły pierwsze strzały wojny - w Gdańsku? w Wieluniu? w Tczewie? Albo o tym, ilu żołnierzy poległo na Westerplatte? Albo o tym, jak bardzo brutalni byli niemieccy żołnierze? Chyba każde miasto w Polsce - a nawet niektóre wsie - mają "swoją" monografię września 1939 roku. W powszechnym przekonaniu Polacy - zarówno żołnierze, jak i cywile - zachowywali się w 1939 roku bohatersko, prezentując odwagę i hart ducha. Bardzo chętnie (i słusznie) chwalimy się taką postawą.

Paradoksalnie to właśnie jest chyba najgorszym skutkiem wszelkich zawirowań politycznych wokół 1939 roku: niechęć badaczy do zajmowania się kampanią polską jako całością. Spośród dziesiątków tysięcy materiałów napisanych o 1939 roku przeważającą większość stanowią opisy poszczególnych bitew i starć. Na palcach jednej ręki można policzyć udane próby opisu całej wojny. Większość książek pt. "Kampania wrześniowa 1939 roku" to zbiór opisów poszczególnych bitew, zupełnie nie łączących się w całość. Tak jak wspomniane mapy, na których nie można było pokazać niemieckich postępów w 1939 roku razem z sowieckimi.

Przyczyna jest bardzo podobna: cenzura w PRL nie chciała pokazywać, jak niewielki teren zajęły wojska niemieckie przed 17 września. Mogłoby się okazać, że o upadku Rzeczypospolitej Polskiej nie zadecydował niemiecki Wehrmacht, a Armia Czerwona. W żadnej chyba książce nie ma przedstawionego stanu Wojska Polskiego w przededniu sowieckiej agresji. I chociaż dziś wiemy, ilu obrońców poległo na Westerplatte - i z czyich rąk - to wciąż trudno jest znaleźć informacje, ilu polskich żołnierzy wciąż walczyło, gdy Armia Czerwona wbiła Rzeczypospolitej nóż w plecy.

Mity większe i mniejsze

Stąd też przyzwyczajeni jesteśmy do takiej wizji września 1939 roku, w której Wojsko Polskie po nieudanej obronie granic zaczęło pospiesznie uciekać na wschód, a "jedyny zryw ofensywny" - bitwa nad Bzurą - zakończyła się klęską, co zadecydowało o polskiej przegranej. Tymczasem obrona pozycji nadgranicznych była zadaniem jedynie tymczasowym i - chociaż trwała krócej, niż spodziewali się Polacy - nie przyniosła Niemcom sukcesu. Zakładali oni bowiem, że Wojsko Polskie zostanie zniszczone w wielkiej bitwie granicznej i nie będzie potrzeby prowadzenia dalszych działań wojennych. Udany odwrót Polaków był dla nich zaskoczeniem. Bitwa nad Bzurą była działaniem, które miało ten odwrót ułatwić. I ułatwiło. Niemcy zamiast ruszyć w pościg, zawrócili nad Bzurę. Wieczorem 16 września 1939 roku w Polskim Sztabie Głównym dowództwo było przekonane, że odwrót się udał, a polska armia uniknęła najgorszego. Następnego dnia Polaków zaatakowała Armia Czerwona.

Żołnierze Wehrmachtu i Armii Czerwonej, 20 września 1939 r. fot. Bundesarchiv

Jak dalej potoczyłaby się wojna bez sowieckiej agresji, nie wiadomo. Nikt w polskim dowództwie nie zakładał nawet przez chwilę, że Polska jest w stanie sama pokonać Niemców. Wojna z III Rzeszą miała być wojną koalicyjną: z pomocą mieli przyjść nam sojusznicy: Brytyjczycy i Francuzi. I tu pojawia się kolejny mit: o tym, że zostaliśmy przez nich zdradzeni. Tymczasem prawda jest dużo bardziej złożona. Francuzi mieli ruszyć "wielką ofensywą" 15 dnia mobilizacji. Ze względu na początkowe porażki Polaków, ruszyli... tydzień wcześniej, choć o wiele mniejszymi siłami. Olbrzymie ulewy, które w drugiej dekadzie września szalały nad zachodnią Europą, opóźniły wspomnianą "wielką ofensywę". Pogoda poprawiła się 20 września, wówczas opór w Polsce został złamany przez wspólne działanie Wehrmachtu i Armii Czerwonej. W tej sytuacji politycznej lepiej było poczekać, aż do Francji dotrą wojska brytyjskie, więc Francuzi wstrzymali swoją ofensywę. Na swoją zgubę.

Dziś napisanie prawdziwej historii kampanii 1939 roku wymagałoby zweryfikowania fundamentów naszej wiedzy. Na taką rewolucję jest chyba jeszcze zbyt wcześnie, jest to też bardzo trudne zadanie. Ale przyjdzie czas i na to. Najpierw trzeba wyjaśnić - modnym obecnie słowem jest "zdekonstruować" - mniejsze mity. Na przykład ten, jak bardzo bohatersko zachowywał się na Westerplatte major Henryk Sucharski. Albo inny, podobny, o kapitanie Władysławie Raginisie dowodzącym pod Wizną. Napisanie prawdziwej historii września 1939 roku jest o wiele cięższym zadaniem.

W gruncie rzeczy historycy nie wiedzą nawet, jak nazwać wydarzenia zapoczątkowane 1 września 1939 roku. Nazwa "wojna obronna Polski" była narzucona przez cenzurę i nikt dziś jej nie używa ("wojna obronna" kończyła byt burżuazyjnej II Rzeczypospolitej, a "Polska Ludowa" narodziła się w wyniku "wojny wyzwoleńczej narodu polskiego", zapoczątkowanej 5 października 1939 roku przez "postępowe siły robotników, chłopów i inteligencji pracującej"). "Kampania wrześniowa" również ma przeciwników - takiego określenia używali bowiem Niemcy, dla podkreślenia tego, jak krótko trwała, a i w PRL była całkiem mile widziana: nie trzeba było zadawać pytań, z kim Polacy walczyli w październiku. Termin "kampania wrześniowo-październikowa" jest nieco zbyt pretensjonalny. Najbardziej neutralne wydaje się określenie "kampania 1939 roku". Warto o tym pamiętać, bo wydarzenia sprzed 75 lat wciąż wzbudzają bardzo gorące uczucia.

dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)