Misiewicza życie po życiu. Był symbolem kadr PiS, czym zajmuje się teraz?

Bartłomiej Misiewicz, ze swoją arogancją, pewnością, że wszystko może i wszystko mu się upiecze, stał się symbolem kadr PiS. Został w końcu oskarżony o nadużycie władzy. Ale właśnie mija rok, odkąd akt oskarżenia czeka w sądzie i nie ma nawet terminu rozpoczęcia procesu - pisze Violetta Krasnowska w tygodniku "Polityka".

Antoni Macierewicz i Bartłomiej Misiewicz
Antoni Macierewicz i Bartłomiej Misiewicz
Źródło zdjęć: © PAP | Pawe� Supernak

19.06.2022 | aktual.: 20.06.2022 06:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Nawet nie chce mu się przyjeżdżać na swój proces, który toczy się przed Sądem Rejonowym dla m.st. Warszawy. Chodzi o reklamowanie w internecie wódki Misiewiczówka – jeden z jego pomysłów na biznes po polityce. Był właścicielem spółki, ale chyba wolał się urzędnikom ze swoim nazwiskiem nie rzucać w oczy. Określenie Misiewicze – od jego nazwiska właśnie – na ludzi, którzy robią kariery tylko dzięki przynależności do PiS, mocno osadziło się w społeczeństwie. Z wnioskami do urzędów o koncesję na handel alkoholem czy do zakładania firmowego rachunku Misiewicz wysyłał swoich prezesów. Ale później jednak sam ruszył ze swoją wódką na podbój internetu, zachęcając do kupna. Pewnie nie spodziewał się, że wciąż przyciąga uwagę i budzi negatywne emocje. Ktoś wysłał do Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych mail o treści: "Szanowni Państwo, Sugeruję zainteresowanie niejakim Misiewiczem. Tak, to ten sam Niestety nie daje o sobie zapomnieć. Znowu mu się wydaje, że jest ponad prawem, co u niego nie dziwi, bo zrobił to już 178 razy w przeszłości. Ale reklamowanie (!!!!!?????) swojej wódki na odkrytym profilu dostępnym dla wszystkich bez weryfikacji wydaje się przestępstwem". Organy musiały zareagować. Za reklamę alkoholu jest odpowiedzialność karna – grzywna od 10 tys. do 500 tys. zł. Kilka dni po złożeniu zawiadomienia do prokuratury przez agencję – 23 czerwca 2020 r. – spółka zawiesiła działalność.

I teraz jej prezesi jako świadkowie stają przed sądem, tłumacząc się z tego, co w spółce robili. Prokurent spółki – prawnik Zbigniew Kruger ze znanej kancelarii Kruger i Wspólnicy – musi przyjeżdżać z Poznania, żeby wyjaśniać swoją rolę w przedsięwzięciu. Miał, jak zeznał, uzyskać koncesję Ministerstwa Rozwoju na handel hurtowy alkoholem, co wykonał. Ale główny "bohater" – oskarżony Misiewicz – w sądzie się nie pojawia. Przychodzi tylko jego obrońca, adwokat z Łodzi. Na początku procesu oświadczył, że jego klient pracuje za granicą i że wnosi o rozpoznanie sprawy pod jego nieobecność. Na rozprawie 16 maja sąd przesłuchał ostatniego świadka – prezesa spółki (z zawodu elektromechanika), który zaczął od tego, że nie pamięta dokładnie, kiedy pełnił tę funkcję. Po nim sąd chciał już zamknąć przewód sądowy, ale obrońca Misiewicza wystąpił o jeszcze jedną rozprawę "celem stawiennictwa oskarżonego i złożenia wyjaśnień". Jego nieobecność tłumaczył tym, że "nie było pewności, że dziś stawi się świadek, a oskarżony przebywa za granicą, a każdy jego przyjazd wiąże się z kosztami i czasem, z tego względu oskarżony nie stawił się w dniu dzisiejszym". Poprosił o termin w sierpniu. Sędzia nie miał tyle cierpliwości, wyznaczył rozprawę na 6 lipca. Do sądu z prośbą o poinformowanie o treści wyroku zgłosiła się stołeczna policja. "Celem podjęcia stosownych decyzji w sprawie dalszego postępowania przy pozwoleniu na broń palną". Wynika z tego, że Bartłomiej Misiewicz ma pozwolenie na broń. Kolejny atrybut władzy?

Akta

Bo atrybutem władzy, w którym Misiewicz się rozsmakował w MON, było wydawanie poleceń podległym mu ludziom. Bez oglądania się na prawo czy procedury. Ci, którzy jego polecenia wykonywali, musieli potem spowiadać się z tego w śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w wydawaniu pieniędzy Polskiej Grupy Zbrojeniowej, powoływania się na wpływy i czerpania z tego korzyści. Zawiadomienie o uzasadnionym podejrzeniu przestępstwa złożył 16 listopada 2017 r. szef CBA. 29 grudnia 2017 r. prokuratura wszczęła śledztwo. Początkowo tylko "w sprawie".

Z czasem się rozrosło. Akta liczą dziś 57 tomów opisujących m.in. kto, ile i w jaki sposób wyprowadzał pieniądze z PGZ. Po wygranych przez PiS wyborach ten największy koncern zbrojeniowy w Europie (ponad 50 spółek zależnych, w 32 kolejnych udziały i 5 mld zł przychodu) przeszedł pod nadzór ministra obrony Antoniego Macierewicza. Prezesem został jego dawny przyboczny Arkadiusz Siwko (szef gabinetu Macierewicza, gdy ten na początku lat 90. kierował MSW). Wiceprezesem zaś pełnomocnik Macierewicza w wielu jego procesach, adwokat Andrzej Lew Mirski.

Drugim wiceprezesem został 47-letni Radosław O. (absolwent technikum mechanicznego), szef klubu "Gazety Polskiej" w Łomiankach. To człowiek bez biznesowej historii, prowadzący z żoną aptekę Aronia, gdzie wcześniej pracował Misiewicz. Panowie znają się od lat. Radosław O. był w 2015 r. szefem kampanii wyborczej do Sejmu Misiewicza, wówczas szerzej nieznanego, ale ważnego już działacza PiS. W 2007 r., mając 17 lat, zgłosił się do biura Macierewicza i został jego asystentem. Wstąpił do PiS, w 2010 r. był już szefem biura parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej, piął się w strukturach, pełniąc różne funkcje, by w 2014 r., w wieku 24 lat, z nominacji Kaczyńskiego zostać członkiem Rady Politycznej PiS. Ale w wyborach przegrał – 1992 głosy nie wystarczyły, by został posłem. Wtedy Macierewicz zrobił go szefem swojego gabinetu politycznego i rzecznikiem prasowym, gdy sam został ministrem obrony narodowej. A Radosławowi O. powiedział, że w PGZ potrzebuje zaufanej osoby. "Ja wcześniej nie miałem żadnego doświadczenia w pracy w branży zbrojeniowej, nigdy w takiej branży nie pracowałem. Pomimo tego, że ja nie miałem doświadczenia w pracy w takiej branży, zdecydowałem się zająć to stanowisko, zrobiłem to na prośbę ministra Macierewicza" – zeznawał O. Dostał pod nadzór Biuro Administracji, Finansów, Biuro Domen Lotniczych i Rakietowych i Departament Marketingu.

Przykrywka

Według zeznań ludzi z PGZ Misiewicz stał się częstym gościem w centrali w Warszawie. Zwykle szedł prosto do gabinetu Radosława O. Przysyłał też CV ludzi do zatrudnienia. Jedna z pracownic zapamiętała nazwisko Piotra Walentynowicza, wnuka Anny Walentynowicz, który tą drogą dostał pracę w spółce podległej PGZ. Ale potem skarżył się, że z Wybrzeża musiał wyjechać do pracy do Warszawy, bo "na miejscu znalazła się praca dla wszystkich, tylko nie dla mnie".

PGZ było traktowane jak dojna krowa. Z MON przyszło np. polecenie, by PGZ wykupiło lożę vipowską na Stadionie Narodowym – niby dla kombatantów. Koszt: 40 tys. zł. Korzystano z niej tylko podczas imprez sportowych i koncertów, nie służyła spółce.

Ale to były drobiazgi, bo prawdziwą konfiturą były pieniądze na marketing. Choćby budowa stoiska na targi uzbrojenia w Ostródzie. PGZ chciało jak najtaniej, za 250 tys. zł, wykorzystując stare elementy. Radosław O. powiedział dyrektorowi wykonawczemu, że ma to zrobić firma El Padre. "On nie tłumaczył dlaczego. Powiedział tylko, że ta firma ma zrobić i tyle. Wolałbym, żeby nie zarząd się tym zajmował, ale trudno" – zeznał dyrektor. Przeprowadzono nawet postępowanie przetargowe. Wygrała je spółka Expo Mazury, ale i tak faktycznym wykonawcą była spółka El Padre – ustalą potem śledczy. I to do niej trafiła na końcu – poprzez firmę Expo Mazury, która stała się tylko pośrednikiem – większość pieniędzy z PGZ. 27 maja 2016 r. PGZ zrobiło przelew dla Expo Mazury na 2 mln zł, a Expo Mazury jeszcze tego samego dnia przelało El Padre 1,8 mln zł. Takich przepływów było trzy. W sumie koszt budowy stoiska wzrósł do 3 mln zł, a pracownica z marketingu, która przeciwko temu protestowała, wyleciała z firmy.

Ten sam mechanizm zastosowano przy koncercie "Głos Wolności" z okazji 70. rocznicy powstania KOR, którego organizację Macierewicz i Misiewicz zlecili PGZ, mimo że zgodnie ze statutem spółka nie może sponsorować takich wydarzeń kulturalnych.

W sprawie organizacji koncertu odbywały się narady z przedstawicielami MON i PGZ. Całość koordynował Misiewicz. Na jednym z tych spotkań – z zeznań wynika, że był przy tym minister Macierewicz – Misiewicz poinformował uczestników, że wykonawcą uroczystości, która ma się odbyć 6 czerwca 2016 r. na placu Piłsudskiego, będzie Stowarzyszenie "Dla Dobra Rzeczpospolitej – Propter Bonum Reipublicae". Z danych KRS wynika, że zostało zarejestrowane kilka miesięcy wcześniej i w sumie nic nie wiadomo o jego aktywności. Nie ma strony internetowej ani numeru telefonu do kontaktu. Zresztą samego prezesa stowarzyszenia Piotra Balcerowskiego też nikt z PGZ nie widział. Wszędzie występował, także w naradach w ministerstwie, tylko Grzegorz Kuć jako organizator koncertu. To prezes firmy eventowej Ten Team z wszystkimi pełnomocnictwami od stowarzyszenia. Kto go zaprosił na naradę do MON? – spytał później prokurator. Kuć nie pamiętał.

Stowarzyszenie o patriotycznej nazwie było tylko przykrywką, a pieniądze szły – przechodząc przez konto stowarzyszenia – do spółki Ten Team. I to jej prezes pisał program i zrobił kosztorys najpierw na ponad 2 mln zł brutto, który potem na żądanie prezesa PGZ zmniejszył do 1 mln brutto. Trzygodzinny event ostatecznie nie odbył się na placu dla tysięcy widzów, tylko z powodu pogody w pobliskim hotelu Victoria, co powiększyło koszty o 37 tys. zł. Była premier Beata Szydło, był Antoni Macierewicz, który wręczał odznaczenia, Piotr Duda z Solidarności. Na koniec w "Koncercie Niepokornych" wystąpił Jan Pietrzak i Leszek Czajkowski, nazywany bardem prawicy. Gażę każdej gwiazdy wyceniono w kosztorysie na 20 tys. zł.

PGZ starało się ukryć tak duży wydatek na koncert. Wystawca faktur Grzegorz Kuć zeznał, że 20 czerwca zadzwonił do niego Robert K. z marketingu PGZ, informując, że płatność pójdzie, ale trzeba zmienić tytuł faktury i wpisać "szkolenia". Dostał też zapewnienie, że żadnych szkoleń nie będzie. I tak poszło przelewem prawie pół miliona złotych brutto na stowarzyszenie. Następnego dnia pieniądze te, pomniejszone o prawie 100 tys. zł, trafiły do spółki Ten Team. Inna faktura była niby za wystawę multimedialną. Niby, bo to była fikcja, co przyznał sam Grzegorz Kuć podczas przesłuchania. Powiększono zdjęcia z koncertu i porozstawiano w Kielcach. "Te zdjęcia stały tam jeden dzień. Żadnych przystanków multimedialnych tam nie było" – przyznał. Zdaniem biegłej w sumie przelano na konto stowarzyszenia prawie 1,3 mln zł na podstawie dokumentów, które poświadczały nieprawdę.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY SIĘ PRZENIEŚĆ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka tygodnika "Polityka"
Okładka tygodnika "Polityka"© Polityka

Aferę z fikcyjnymi fakturami wychwyciła kontrola CBA, która trwała w PGZ od września 2016 do lipca 2017 r. Wykryto, że tych opłaconych szkoleń z public relations za prawie pół miliona nie było. Prezes PGZ Alfred Siwko od razu zażądał od stowarzyszenia, żeby przysłało harmonogram szkoleń albo zwróciło pieniądze. "Od tego czasu byłem nagabywany przez Bartłomieja Misiewicza i departamenty MON, a także przez ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, dlaczego ja każę stowarzyszeniu zwrócić pieniądze i że resort jest z tego bardzo niezadowolony". Prezes Siwko odbył w tej sprawie z ministrem Macierewiczem dwie rozmowy, przekonując, że nie zapłaci, bo szkoleń nie było. Bez skutku. "Minister sprawiał wrażenie, że jest absolutnie przekonany, że te szkolenia się odbyły" – zeznał. Skończyło się na tym, że Macierewicz zażądał od niego dymisji. "Pan Bartłomiej Misiewicz nie zamierzał rezygnować, więc ja odszedłem z PGZ" – zeznał Siwko.

Upadek

Ale i nad Misiewiczem zaczęły się zbierać ciemne chmury. Pierwszą burzę medialną wywołało jego wejście we wrześniu 2016 r. do rady nadzorczej PGZ. Specjalnie dla niego zmieniono statut, usuwając wymóg wyższego wykształcenia. Zaraz potem pojawił się artykuł, w którym zarzucono mu korupcję polityczną. W Bełchatowie miał przeciągać na stronę PiS radnych PO, oferując im pracę w państwowej firmie. Podniósł się polityczny rwetes. Żeby nie być wizerunkowym obciążeniem rządu, do czasu wyjaśnienia sprawy Macierewicz, ponoć na prośbę samego Misiewicza, zawiesił go w funkcjach w MON. Został też odwołany z rady nadzorczej PGZ. W grudniu 2016 r. prokuratura stwierdziła, że korupcji politycznej nie było. Misiewicz wrócił do MON, ale zła passa trwała. W styczniu 2017 r. "Fakt" opisał, jak podczas służbowej delegacji rzecznik MON zabawił się w białostockim klubie. Podjechał rządową limuzyną, uczestnikom imprezy proponował pracę w ministerstwie, nagabywał studentki, był tam w towarzystwie ochroniarza.

Niedługo potem przestał kierować gabinetem politycznym Macierewicza. Ale przeskoczył do PGZ na nowo utworzone stanowisko pełnomocnika zarządu ds. komunikacji. A informacja o 50-tysięcznej pensji, jaką miał dostawać, podniosła jeszcze temperaturę. Zareagował sam Kaczyński, zawiesił Misiewicza, powołał partyjną komisję, by przyjrzała mu się bliżej. Zarząd PGZ rozwiązał z nim umowę. Wkrótce komisja "negatywnie oceniła kandydaturę Misiewicza do pełnienia ważnych funkcji w administracji publicznej". Został usunięty z PiS. Tak ostrą reakcję tłumaczono potem polityczną rozgrywką Kaczyńskiego, który chciał pokazać Macierewiczowi jego miejsce w szeregu.

Zarzuty

28 stycznia 2019 r. o 6 rano agenci CBA weszli do domu Bartłomieja Misiewicza i pięciu innych osób związanych z MON lub PGZ. Misiewicz usłyszał zarzut przekroczenia uprawnień poprzez wskazanie zarządowi PGZ konieczności zawarcia umowy ze stowarzyszeniem "Dla Dobra Rzeczypospolitej – Propter Bonum Reipublicae" na organizację koncertu i poniesienia kosztów tej imprezy. Oraz że polecił szybkie wypłacenie pieniędzy, co doprowadziło do zawarcia umowy pozorowanej na szkolenia. Wszyscy uczestniczący na różnych etapach w tej operacji wyprowadzania pieniędzy dostali zarzuty. Za sfałszowanie dokumentu finansowego, podrobienie podpisu, zatwierdzenie wniosku o wypłatę. Radosław O. usłyszał zarzut wyrządzenia szkody majątkowej wielkich rozmiarów PGZ (kara do 10 lat więzienia) poprzez zatwierdzenie umów na koncert bez sprawdzenia i weryfikacji, czy dokonano rozpoznania na rynku cen usług. A następnie przedłożył wniosek o zawarcie umowy ze stowarzyszeniem na posiedzeniu zarządu. Prokuratura zajęła mu też dom w Łomiankach jako "zabezpieczenie środka kompensacyjnego w postaci obowiązku naprawienia szkody PGZ w kwocie 560 tys. zł". Mieszkania ma też zajęte dyrektor wykonawczy. Bartłomiej Misiewicz według oświadczenia nie ma majątku, więc nie było czego zajmować.

28 stycznia 2019 r. dokonano nie tylko zatrzymań osób. CBA weszło także do kilkunastu spółek w całej Polsce po dokumenty konkretnych transakcji. Okazało się bowiem, że Misiewicza i ludzi, z którymi blisko współpracował, rozpracowywano szczegółowo przez co najmniej rok, z wykorzystaniem techniki operacyjnej. Akcja specjalna wobec Misiewicza otrzymała kryptonim "Aragon". I "Ksenon" wobec Mariusza Antoniego K. – innego młodego działacza wyrzuconego z PiS. K. prowadził firmę konsultingową. Panowie nawiązali współpracę, co wyszło przy okazji badania podejrzeń powoływania się przez nich na wpływy w instytucjach państwowych. A takie podejrzenia pojawiły się w przypadku umowy, jaką zawarł Mariusz Antoni K. z firmą Ptak Warsaw Expo, która chciała, by MON został patronem honorowym planowanej przez nią "Narodowej Wystawy Militarnej". Jeden z pracowników firmy zeznał, że K. na spotkaniach z zarządem "przedstawił się jako osoba posiadająca rozległe kontakty, które mógłby wykorzystać do zwrócenia uwagi na projekt wystawy". Ustalono, że Bartłomiej Misiewicz, już po odejściu z polityki, kontaktował się w tej sprawie z MON. Firma zapłaciła Mariuszowi K. ponad 92 tys. zł, z których prawie 57 tys. zł Mariusz K. przelał Bartłomiejowi Misiewiczowi. Do objęcia patronatu nie doszło, wystawa się nie odbyła.

Okazało się także, że prawie 100 tys. zł wpłacił Misiewiczowi deweloper szukający możliwości dotarcia do łódzkiej konserwator zabytków i generalnie pomocy w interesach w Łodzi. I Misiewicz spotkał się w tej sprawie ze Zbigniewem Rauem, wówczas wojewodą łódzkim, a także z radnymi. Również e-piarowa firma Cat@net, opisywana przez "Newsweek" jako farma trolli, od listopada 2017 do kwietnia 2018 r. przelała Misiewiczowi ponad 110 tys. zł. Wątki dotyczące powoływania się na wpływy w instytucjach państwowych w celu załatwienia określonych spraw w zamian za korzyści majątkowe zostały wyłączone do odrębnego postępowania, które ciągle się toczy.

CBA zrobiła dokładną analizę transakcji na rachunku firmowym Bartłomieja Misiewicza: od firmy Mariusza Antoniego K. i innych firm łączna kwota wpływów wynosiła 884 tys. 974 zł. A w sumie w latach 2015–18 jego wszystkie wpływy z wynagrodzeniem włącznie sięgnęły prawie 1,5 mln zł. Z czego w gotówce (co nie pozwala wskazać źródła) wpłacono 231 tys. 500 zł.

Na wolności

Bartłomiej Misiewicz przesiedział w areszcie pół roku. Potem prokuratura zgodziła się na zamianę aresztu na 100 tys. zł poręczenia majątkowego. 27 czerwca 2019 r. wyszedł na wolność z obowiązkiem meldowania się na komisariacie raz w tygodniu. W styczniu 2020 r. uchylono mu zakaz opuszczania kraju, oddano paszport i pozwolono chodzić na komisariat raz na dwa tygodnie. A 1 marca 2021 r. uchylono w ogóle policyjny dozór.

30 czerwca 2021 r. do Sądu Okręgowego w Warszawie prokuratura skierowała akt oskarżenia. I od tej pory nic się nie dzieje. Nie ma wyznaczonego terminu rozpoczęcia procesu ani wybranego sędziego.

Tymczasem Misiewicz zmienił image, w wywiadzie z Anitą Czupryn w "Polska The Times" zapowiadał enigmatycznie wielkie przedsięwzięcia biznesowe, ale próba handlu wódką się nie powiodła. Po czym wyjechał z kraju.

Niedawno odnalazł się w Wiedniu. Został tam zatrzymany przez policję za prowadzenie samochodu pod wpływem alkoholu, co ustaliło tvn24.pl. Zwrócił na siebie uwagę policjantów, gdy jadąc nad ranem autem na polskich numerach, przejechał linię ciągłą na drodze. Alkomat pokazał 1,5 promila. Policjanci zanotowali, że miał "bełkotliwą mowę" i "zaczerwienione, podkrążone oczy". Wyliczył im, że wypił trzy drinki wódki z colą, cztery duże piwa i kilka kieliszków wina. Po czym miał powiedzieć: "Tak, wiem, że dzisiaj trochę za dużo wypiłem. Ale nie przypuszczałem, że tyle za dużo. To nie jest mój dzień".

Violetta Krasnowska, "Polityka"

Dziennikarka specjalizująca się w tematyce sądowo-kryminalnej i problematyce praworządności w Polsce. Laureatka nagrody głównej II edycji Ogólnopolskiego Konkursu dla Dziennikarzy Publicystów Prawnych organizowanego przez Okręgową Izbę Radców Prawnych, Izbę Notarialną oraz "Dziennik Gazeta Prawna" (2004), a także Nagrody Wolności Słowa przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich (2006). Dwukrotnie nominowana do nagrody Grand Press (w 2012 r. w kategorii dziennikarstwo-specjalistyczne i w 2019 r. w kategorii reportaż prasowy). Autorka książki "Będziesz siedzieć" o polskim systemie niesprawiedliwości (2020).

Komentarze (294)