Rząd Tuska korzysta z rozwiązań PiS. Nie chce zmian
Jeszcze kilka miesięcy temu każdy minister posiadał w swoim resorcie jednego sekretarza stanu. Pod koniec swoich rządów PiS wprowadził zmianę - minister mógł mieć ich już do dyspozycji kilku. Choć obecnie osób pełniących tę funkcję jest mniej niż za czasów rządów Mateusza Morawieckiego, nie zapowiada się, by obecni rządzący chcieli cofnąć zmianę, którą jeszcze niedawno krytykowali.
Gdy w październiku ubiegłego roku wchodziły w życie zmiany dotyczące Rady Ministrów, politycy ówczesnej opozycji protestowali, nazywając je niekonstytucyjnymi. Obecnie jednak rząd korzysta z wprowadzonego przez PiS rozwiązania, mając po kilku sekretarzy stanu w poszczególnych ministerstwach.
Prof. Grzegorz Makowski z SGH stwierdził na łamach "Rzeczpospolitej", że celem wprowadzenia zmian przez PiS było "rozdawanie synekur" oraz "zaspakajanie potrzeb" członków partii. - Wiceminister otrzymuje nieco wyższe uposażenie, korzysta ze służbowej limuzyny. Jest też prestiż i krótsza ścieżka do kręgów rządowych - tłumaczył ekspert, dodając, że "z punktu widzenia sprawności państwa zmiana ta nie miała sensu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Sejm, jakiego dawno nie było. Te momenty przejdą do historii
Zmiany są niewielkie
Mimo wcześniejszej krytyki, obecny rząd korzysta z rozwiązania PiS, jednak na mniejszą skalę. Dla porównania, za czasów rządu Morawieckiego w resorcie edukacji zasiadało pięciu wiceministrów, obecne zaś czterech (Marek Gzik, Katarzyna Lubnauer, Joanna Mucha i Henryk Kiepura), przy czym resort ten został podzielony na Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
W innych resortach także zasiada obecnie po kilku sekretarzy stanu. Na przykład w Ministerstwie Obrony Narodowej i w Ministerstwie Aktywów Państwowych jest ich po trzech. Z kolei w Ministerstwie Sprawiedliwości funkcję tę sprawują Arkadiusz Myrcha i Krzysztof Śmiszek, a w Ministerstwie Cyfryzacji Paweł Olszewski i Michał Gramatyka.
Krytyka zmian
Jeszcze jesienią marszałek senatu Tomasz Grodzki krytykował zmianę proponowaną przez PiS. Twierdził, że jeden sekretarz stanu jest elementem polskiej tradycji i praktyki ustrojowej. Poseł, który znajduje się w rządzie, nie jest w stanie kontrolować Rady Ministrów. Ponadto - jak podkreślał - powinien funkcjonować wyraźny podział na posłów zajmujących się wyłącznie pracą w Sejmie oraz tych, którzy poświęcają się obowiązkom w ministerstwie.
- Jeżeli zerwiemy personalną więź między ministrami a parlamentem, członkowie rządu rzadziej będą przychodzić do Sejmu. (...) Sekretarzy stanu powinno być jednak tylu, ile ministerstw, czyli około dwudziestu. To wystarczy. Jeśli sekretarzy jest stu, można zacząć się zastanawiać, kto sprawuje funkcję kontrolną nad rządem - powiedział Hubert Izdebski z Uniwersytetu SWPS dla "Rzeczpospolitej".
- Rozumiem, że po ośmiu latach psucia i upartyjniania państwa przez PiS trudno wyjść z tych kolein. Ale dobrze by było, gdybyśmy się jednak zbliżali do dobrych standardów, a nie się od nich oddalali - dodał.
Źródło: "Rzeczpospolita"