Minister energii płynie z prądem. Krzysztof Tchórzewski na rekonstrukcję czeka niczym karp na Wigilię
O ministrze Krzysztofie Tchórzewskim mówi się, że to rządowy "zderzak" Jarosława Kaczyńskiego. I że zawsze można go odwołać bez strat dla obozu władzy. Tyle że Tchórzewski trwa i – wygląda na to – "trwa mać". Bo media od dwóch lat rozpisują się o jego rychłej dymisji, a szef resortu energii mimo to wciąż pozostaje ważnym ministerialnym ogniwem.
Tchórzewskiemu "prąd odciąć" trudno. Na nic kolejne medialne doniesienia o jego problemach na zapleczu PiS. Minister energii wciąż pozostaje jednym z głównych kandydatów do rządowej rekonstrukcji, ale Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy – a przynajmniej tak to dziś wygląda – by jego stary polityczny druh został w rządzie.
Nawet opozycja nie zamierza podejmować prób jego odwołania. – Złożenie wniosku o wotum nieufności dla ministra będzie de facto jego obroną – przyznaje w rozmowie z WP były wiceminister Skarbu Państwa Zdzisław Gawlik, członek tzw. Gabinetu Cieni PO od spraw energii.
Chyba że – i tu już może zadziałać czysta rządowa pragmatyka – Polacy tak bardzo wkurzą się na szykowaną przez resort energii podwyżkę cen prądu, że sami ministra "wywiozą na taczkach". Czytaj: zbuntują się przeciwko PiS i setki złotych rocznie więcej za energię będzie dla nich pretekstem do zarzucenia poparcia dla partii rządzącej. To jednak i tak wydaje się być wariant skrajny.
Tchórzewski zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego w strategię obrony swojej osoby sprytnie wciąga samego premiera. Tym samym ratuje i twarz, i stołek.
Na razie.
Minister wciąga premiera
Kilka dni temu, wywiad dla branżowego portalu Biznes Alert. Minister energii niewywoływany do tablicy sam oświadcza: – Strategia energetyczna mojego resortu została skonsultowana z premierem RP.
Tchórzewski doskonale wie, co robi. Od wielu tygodni jego resort jest pod ostrzałem za plany znacznej podwyżki cen energii. I minister nie chce być tego uderzenia w portfele Polaków jedyną twarzą. Dlatego "używa" szefa rządu jako swoistą tarczę obronną. I zapewnia: wszystkie moje plany są konsultowane z Mateuszem Morawieckim.
Dodatkowo podkreśla, że jest "lojalnym członkiem rządu, jak cała ekipa". A lojalności Tchórzewskiemu akurat odmówić nie sposób.
Pecetowiec pecetowcowi nierówny
Z Jarosławem Kaczyńskim jest związany właściwie od początku politycznej kariery. Jest jego druhem jeszcze z czasów Porozumienia Centrum. A prezes PiS twarde pecetowskie zaplecze trzyma blisko siebie i kiedy nie musi, nie pozbywa się go z ważnych, administracyjnych funkcji.
Prezes jednak i swoich politycznych przyjaciół z dawnych czasów musi czasem "godzić", stawiając na jednego lub drugiego. Bo nie jest tak, że dawne środowisko PC – nawet kiedy poszczególni jego członkowie nadal są ściśle związani z obozem władzy – jest spójne i nieskonfliktowane.
Na początku tego roku doszło do starcia na szczycie. Ówczesny prezes Orlenu Wojciech Jasiński przegrał wtedy z Krzysztofem Tchórzewskim. A walka toczyła się o wpływy w jednej z najpotężniejszych państwowych spółek.
Jasiński był pewny swego – jeszcze rok wcześniej powołano go na 3-letnią kadencję prezesa Orlenu. Tchórzewski, po styczniowej rekonstrukcji rządu, gdy stery rządu przejmował Mateusz Morawiecki, wbrew medianym spekulacjom ocalił stanowisko ministra energii i formalnie stał się przełożonym szefa Orlenu. Obydwaj poczuli się więc niezwykle mocni, a przecież samiec alfa mógł być tylko jeden.
O walce frakcji w PiS mówiono już wtedy od kilku tygodni. Zwycięsko wyszedł z niej minister Tchórzewski, bo jako reprezentant skarbu państwa w Orlenie doprowadził do wymiany członków rady nadzorczej. Wstawił tam czwórkę swoich bliskich współpracowników.
Nowa rada Orlenu odwołała Jasińskiego, powołując na jego miejsce Daniela Obajtka, byłego wójta Pcimia, który zrobił ekspresową karierę w PiS.
Ale kilka miesięcy później sytuacja się zmieniła. Do gry wkroczył nowy premier i jego ludzie. Mateusz Morawiecki odebrał Tchórzewskiemu nadzór nad dwoma spółkami paliwowymi: Orlenem i Lotosem.
Między Morawieckim a Tchórzewskim konflikt tlił się od dłuższego czasu. Szef rządu od początku chciał mieć bezpośredni nadzór nad wszystkimi strategicznymi spółkami państwa, by bez przeszkód realizować swoje plany gospodarcze nakreślone po tym, jak objął stanowisko szefa rządu. Orlen i Lotos były jedną z osi sporu pomiędzy obozami w partii rządzącej.
I w sporze tym pierwszeństwo miał premier. Ale Morawiecki – i to już słyszymy dziś do polityków obozu władzy – miał problem z pozbyciem się Tchórzewskiego z rządu. Czy i tym razem tak będzie?
Podkładanie świni
Dziennik "Fakt" napisał kilka dni temu, że Tchórzewski jest jednym z głównych kandydatów do odwołania z rządu.
Tyle że tabloid – inne media także – typowały Tchórzewskiego do rekonstrukcji już wiele razy. Gdy pytamy o te ciągłe spekulacje jednego z kluczowych polityków z zaplecza prezesa PiS, ten odpowiada wprost: – Jarosław nawet i mógłby zrekonstruować Tchórzewskiego. Tyle że problem jest jeden: nie miał jak dotąd w zasięgu ręki dobrego, zaufanego i kompetentnego kandydata na zastępcę. Pozwolił więc Tchórzewskiemu trwać.
Inny polityk PiS zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: gdy faktycznie podwyżki cen energii zabolą Polaków, to niewielu pewnie będzie chciało przejmować tę "spuściznę" po Tchórzewskim.
Sam Tchórzewski – zwraca uwagę jeden z naszych rozmówców – w prywatnych rozmowach miał zwracać uwagę, że "ktoś podkłada mu świnię". I że przecieki do mediów o jego rzekomej dymisji pochodzą... z rządu.
– Nie wyprowadziałbym go z błędu w tych jego teoriach – uśmiecha się rozmówca WP.
Nasz informator zorientowany w rządowych grach na zapleczu widzi dwa rozwiązania, jak pozbyć się Tchórzewskiego, który z Morawieckim skonfliktowany jest permanentnie. – Gdy premier dostanie zielone światło z Nowogrodzkiej, najchętniej zastąpiłby Tchórzewskiego jakimś swoim "technokratą" z biznesu. Krzysztof jest kojarzony z Szydło, a takich Morawiecki nie lubi. Ewentualnie mógłby zlikwidować resort energii, rozdzielając jego kompetencje. Nie wykluczałbym takiego scenariusza – przekonuje nasz rozmówca.
Nie tylko podwyżki
– Jak pan ocenia działalność ministra Tchórzewskiego w resorcie? – pytamy Zdzisława Gawlika, członka Gabinetu Cieni PO od spraw energii.
– Zachowuje się jak prezes peerelowskiego "zjednoczenia", który w swoim królestwie dzieli i rządzi. Niekoniecznie mając na względzie twarde reguły gospodarki rynkowej. Zasady ekonomii i gospodarowania jawnie ignoruje – twierdzi nasz rozmówca.
Jak dodaje były wiceminister: – Najlepszym dowodem na tę tezę jest zachowanie się prezesa Jastrzębskiej Spółki Węglowej Daniela Ozona. On powiedział, że oczekiwania sprzed kilku tygodni wobec uczestnictwa w podwyższeniu kapitału Polimexu są działaniem wprost na szkodę i spółki, którą pan Ozon zarządza, i akcjonariuszy mniejszościowych. Jeśli spojrzymy na końcówkę 2016 r., to kilka spółek, w stosunku do których minister Tchórzewski sprawuje nadzór, zainwestowało w ten projekt ok. 300 mln zł. To przecież wprost działanie na szkodę. Ręczne sterowanie, powrót do gospodarki centralnie planowanej.
Gawlik opowiada: – Spółki energetyczne inwestują w górnictwo i budownictwo, inwestują w spółki mające budować samochód elektryczny, a jeśli spojrzy pan na wypowiedzi ministra dotyczące projektu jądrowego, to on mówił wcześniej, że ten projekt będzie realizowany z polskich pieniędzy. A teraz mówi, że sfinansują to Amerykanie. Więc to jest najlepszy przykład działania "od przypadku do przypadku". Tchórzewski mówi o jakichś rzekomo podjętych "nieformalnych decyzjach", a przecież zasady powinny być tu przejrzyste! On wydaje pieniądze, jak by spółki energetyczne były studnią bez dna. To się także przekłada na portfele każdego z nas. Proszę zauważyć, że spółki energetyczne nie realizują dziś terminowo projektów inwestycyjnych. Enea w Kozienicach, Jaworzno i Tauron, Opole, spalarnia termiczna śmieci w Rzeszowie... Wszędzie bajzel, opóźnienia.
Dla wyborców te problemy, o których mówią politycy opozycji – ważne przecież – wydają się być mimo wszystko abstrakcyjne. Inaczej jest ze spodziewaną podwyżką cen energii.
Co prawda sam Tchórzewski zapewnia, że "rekompensaty z tytuły wzrostu cen energii dostaną wszystkie gospodarstwa domowe, bez względu na dochód", to i tak specjaliści nie mają wątpliwości – działania ministra uderzą Polaków po kieszeniach. Mimo że sam minister zapewnia: "Prąd po wyborach nie zdrożeje o 40 proc. Te informacje są kłamstwem. Nowa taryfa wejdzie w życie w przyszłym roku i możliwa jest podwyżka rachunku, ale nie przekroczy ona 5 proc".
Rekompensaty za droższy prąd dla odbiorców indywidualnych mogą kosztować budżet nawet 2 mld zł rocznie. Według specjalistów, będą one wymagały notyfikacji Komisji Europejskiej – zarówno w przypadku transferu środków do spółek energetycznych, jak i większości odbiorców indywidualnych.
Krzysztof Gadowski, członek sejmowej Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa oraz wiceprzewodniczący Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energii, mówi WP: – W ministerstwie energii panuje jeden, wielki chaos. Tam nie ma strategii, nikt nad niczym nie panuje. Najpierw minister mówi o rekompensacie za podwyżki cen prądu dla najuboższych, potem dla wszystkich Polaków, a ja się pytam, panie ministrze, kto zrekompensuje podwyżki energii firmom? Małym, średnim, dużym? Kto zrekompensuje to samorządom? Przecież tę "rekompensatę" zapłacą wszyscy Polacy! Wzrost cen żywności już bije ludzi po kieszeniach. I co, PiS wprowadzi czterdziesty podatek? Sorry, rząd nie ma swoich pieniędzy.
Koszt utrzymania ministra Tchórzewskiego w rządzie – nomen omen – rośnie.
Chyba że Jarosław Kaczyński podaruje Polakom głowę szefa resortu energii w prezencie na Święta. Sama rózga w postaci podwyżki cen prądu wyborców – mówiąc eufemistycznie – z pewnością nie zadowoli.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl