"Mini Czarnobyle"? Seria niefortunnych wpadek rosyjskiego wojska
Od czwartku świat spekuluje, co tak naprawdę stało za nuklearną eksplozją pod Archangielskiem, która pochłonęła życie pięciu rosyjskich naukowców. Ale to tylko jedna z całej serii tajemniczych katastrof, które wstrząsnęły rosyjskim programem zbrojeń.
W natowskiej nomenklaturze, najnowsza rzekomo zdobycz rosyjskiej techniki, rakieta 9M730 Buriewiestnik - po polsku "burzyk" - jest oznaczona kryptonimem "Skyfall". O trafności tego kryptonimu mogli się przekonać w czwartek mieszkańcy Siewierodwinska w obwodzie archangielskim. To na nich, po eksplozji rakiety w pobliskim poligonie w Nionoksie, z nieba spadły radioaktywne substancje w ilościach dwudziestokrotnie przekraczających normę.
No, chyba że to nie była rakieta. Mimo że od eksplozji nad Morzem Białym minęło już pięć dni, okoliczności "nuklearnego incydentu" nie są do końca znane. Tym bardziej, że wytłumaczenia rosyjskich władz zmieniały się kilka razy.
Po pierwszych doniesieniach o radioaktywnym wybuchu, Kreml stwierdził, że do emisji promieniotwórczych substancji nie doszło, a eksplodował konwencjonalny silnik rakiety na paliwo ciekłe. Ale już w poniedziałek oficjalna wersja znów się zmieniła: Rosja przyznała, że do wybuchu doszło przy badaniach nad "izotopowymi źródłami zasilania” dla niezidentyfikowanego pocisku. Podano też liczbę ofiar: było nimi pięciu pracowników Rosatomu.
Buriewiestnik vel Skyfall był od początku typowany przez zewnętrznych komentatorów jako najbardziej prawdopodobne źródło eksplozji. O eksperymentalnym, hipersonicznym pocisku manewrującym o napędzie atomowym zrobiło się głośno po tym, jak w marcu ubiegłego roku zaprezentował go Władimir Putin, dodając, że przeprowadzono już pierwsze udane testy rakiety.
- Dotychczas nikt nas nie słuchał. Teraz posłuchacie - grzmiał Putin podczas konferencji.
Istnieje czy nie?
Od początku pocisk budził kontrowersje. Do dziś wielu ekspertów wątpi wręcz w jego istnienie. Podobny pomysł stworzenia nisko-latającej, ponaddźwiękowej rakiety o napędzie atomowym mieli już Amerykanie w latach 50. i 60. w ramach "projektu Pluto", ale ograniczenia technologiczne wydawały się nie do pokonania. Według inżynierów biorących udział w projekcie, nic się w tym względzie nie zmieniło.
Kontrowersje budziła też sama idea rakiety manewrującej napędzanej reaktorem atomowym była według ekspertów co najmniej ryzykowna.
"Pluto był szczególnie potwornym konceptem. Reaktor był nieosłoniony, emitował niebezpieczne poziomy promieniowania neutronowego oraz gamma. W czasie lotu wyrzucał z siebie materiał rozszczepialny" - opisywał go Stephen Schwartz, ekspert ds. broni atomowej.
Latający Czarnobyl
Mimo opowieści Putina o udanych testach Buriewiestnika, już w listopadzie ubiegłego roku okazało się, że przynajmniej jedna z prób zakończyła się z fiaskiem. Rakieta po zaledwie 20 kilometrach lotu spadła do Morza Barentsa. W poszukiwaniach nuklearnej rakiety udział brał okręt Sierebrianka, który pojawił się na miejscu zdarzenia również w czwartek.
M.in. z tego powodu nowa tajemnicza rakieta zyskała sobie przydomek "latającego Czarnobyla". Swoje skojarzenia z dramatem sowieckiej elektrowni miał natomiast Craig Mazin, twórca hitowego serialu HBO o katastrofie.
"33 lata po Czarnobylu, wciąż nie wyciągnięto wniosków z lekcji. To znowu się dzieje. Niewątpliwie nie na tą samą skalę... ale to samo jest opóźnienie w przyznaniu się do prawdy" - napisał filmowiec.
Nie wszyscy są jednak przekonani, że przyczyną wybuchu były badania nad "Skyfall". Matthew Bodner, amerykański dziennikarz specjalizujący się w sprawach przemysłu kosmicznego uważa, że eksplodować mógł reaktor badany do użycia w rosyjskich satelitach. Zaś sugestie o Buriewiestniku są celowo suflowane mediom, by podsycać zainteresowanie "mityczną" bronią Putina.
- Trudno się oprzeć wrażeniu, że Rosjanie robią to celowo. Nie wiemy, czy Buriewiestnik w ogóle istnieje. Zawsze wydawało mi się, że to fałszywy projekt mający przestraszyć lub skłonić Amerykanów do rozmów - ocenia Bodner. - Ale z racji tego że wiemy tyle, co nic, to ostatecznie wszystko zależy, od tego, z jakimi założeniami się przystąpi do analizy - mówi w rozmowie z WP.
Przeczytaj również: Putin zaprezentował hipersoniczny "Kindżał". Rosyjska mistyfikacja?
Czarna seria rosyjskich sił zbrojnych
Tajemnicza eksplozja na Morzu Białym nie jest pierwszą katastrofą związaną z rosyjskim arsenałem atomowym. W ubiegłym tygodniu dwukrotnie w ciągu kilku dni wybuchł potężny skład amunicji pod Aczyńskiem na Syberii. Choć wybuchy nie miały związku z bronią atomową - a raczej z niebezpiecznymi warunkami przechowywania materiałów wybuchowych - eksplozja była olbrzymia i wymusiła ewakuację ponad 100 tys. ludzi z okolicznych miejscowości.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Dużym echem odbiła się także inna katastrofa na Morzu Barentsa: pożar na nuklearnym okręcie podwodnym AS-31 Łoszarik. To jeden z nowszych rosyjskiej marynarki, należący do Głównego Zarządu Badań Głębokomorskich (GUGI), specjalnego wydziału zajmującego się opracowywaniem najnowszych technologii.
Okręt teoretycznie był przeznaczony do prowadzenia badań na głębokim morzu. 1 lipca, na pokładzie statku doszło do eksplozji i pożaru którego zginęło 14 członków załogi.
Przyczyną katastrofy miało być krótkie spięcie wywołane awarią baterii litowo-jonowej. Ale choć jednostka przetrwała, a jej reaktor atomowy został nienaruszony, wątpliwości budziła lista zabitych: znalazło się wśród nich aż siedmiu kapitanów 1. rangi (to odpowiednik polskiego komandora), a także trzech kapitanów 2. rangi, podpułkownik służby medycznej, dwóch kapitanów 3. rangi oraz kapitan-lejtnant. Przeżyło natomiast czterech członków załogi oraz cywil.
"Trudno uwierzyć, by zwykła załoga liczyła 7 kapitanów pierwszej rangi, w tym dwóch nagrodzonych orderem Bohatera Federacji Rosyjskiej, jeśli nie była to szczególnie wrażliwa misja lub próba" - pisał znany analityk wojskowy Michael Kofman.
Inni spekulowali, że mogło chodzić o próbę Posejdona, czyli nuklearnej torpedy-drona również ogłoszonego podczas marcowej konferencji przez Władimira Putina.
"Pożary wywoływane elektryką nie są niespotykane. Co więcej, ten problem trapi rosyjską marynarkę w większym stopniu niż na Zachodzie. Ale równie możliwe jest to, że rosyjski MON wyszedł z prostym wyjaśnieniem tego, co się zdarzyło, aby dać mediom prawdopodobną historię" - pisze Kofman. "Tymczasem my tak naprawdę nie wiemy, co naprawdę się zdarzyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę naturę i misję tego okrętu" - dodaje.
Przeczytaj: Pożar na "Łoszariku". Kreml mówi o przyczynach
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl