Między Zełenskim a Putinem. Izrael ma problem z rosyjską inwazją na Ukrainę [WYWIAD]
- Izrael chce jak najszybszego końca wojny, a jednocześnie nie chce sobie spalić mostów i zrywać relacji z Rosją. Premier Naftali Bennett jest w bardzo trudnej sytuacji, zwłaszcza że Putin może chcieć go wykorzystać do własnych celów przeciwko Ukrainie - mówi Wirtualnej Polsce dr Karolina Zielińska z Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalistka od polityki zewnętrznej i wewnętrznej Izraela. Ekspertka zwraca też uwagę na błąd prezydenta Zełenskiego popełniony w Knesecie.
Wirtualna Polska: "Izrael musi dokonać wyboru, czy popiera Ukrainę, czy Rosję" - powiedział prezydent Wołodymyr Zełenski w czasie wystąpienia w Knesecie. Jak stwierdził: mediować można między państwami, a nie między dobrem a złem. Jak to przemówienie zostało odebrane w Izraelu?
Dr Karolina Zielińska: Izraelskie media - od początku wojny nastawione proukraińsko - zauważają, że wystąpienia prezydenta Zełenskiego przed parlamentami poszczególnych państw są nieraz krytyczne wobec postawy tychże krajów w obliczu wojny. Zełenski często uderza w tony, mające zmobilizować drugą stronę do działania. Tak też było w przypadku wystąpienia w Knesecie. Na pewno w Izraelu jest sporo zrozumienia dla tego, co mówi i o co apeluje prezydent Ukrainy.
Ale nie brakowało też zastrzeżeń…
"Rosjanie posługują się terminologią partii nazistowskiej, chcą wszystko zniszczyć. Naziści nazwali to ‘ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej’. Teraz na Kremlu otwarcie mówią o ostatecznym rozwiązaniu kwestii ukraińskiej" - powiedział prezydent Ukrainy, nawiązując do II wojny światowej.
Te bardzo liczne w przemówieniu nawiązania do historii drugiej wojny światowej - zdaniem wielu polityków i mediów w Izraelu - były pewnym nadużyciem i były nieadekwatne. Dla Żydów Holokaust był jednym, unikalnym wydarzeniem, które jest absolutnie niepowtarzalne i innych wydarzeń historycznych nie można do tego porównywać ani opisywać w tych samych kategoriach.
"Podziwiam prezydenta Ukrainy i wspieram naród ukraiński sercem i czynem, ale straszliwej historii Holokaustu nie da się napisać na nowo" - ocenił izraelski minister komunikacji Yoaz Hendel. Przyznał, że chociaż "wojna jest straszna, porównanie do okropności Holokaustu i Ostatecznego Rozwiązania jest oburzające". Jeszcze ostrzej zareagował poseł Likudu, były minister energii, który stwierdził, że choć nie powinno się krytykować człowieka w tak trudnej sytuacji, to słowa Zełenskiego "w normalnych czasach uznane by były za graniczące z negowaniem Holokaustu".
Dokładnie, to są dobre przykłady tych ostrych reakcji. Jednocześnie ta najbardziej proukraińska strona opinii publicznej w Izraelu położyła na tych kontrowersyjnych fragmentach przemówienia zasłonę milczenia, ograniczając się do wyrazów poparcia dla Ukrainy i wezwań, by Izrael zrobił więcej.
Zełeński mimowolnie sam sobie nie zaszkodził? Popełnił błąd?
Wydaje mi się, że faktycznie, biorąc pod uwagę specyficzną wrażliwość adresatów, to nie była skuteczna komunikacja polityczna. Być może mógł użyć innych analogii. Nawiązać do wojen, które Izrael toczył, gdy był już niepodległym państwem - na przykład do wojny Jom Kippur, kiedy to Izrael stanął na krawędzi zniszczenia. Wtedy to wystąpienie nie miałoby tak dużego ładunku kontrowersyjnego. Zełenski nawiązaniem do Holokaustu niestety odwrócił uwagę od głównego punktu swojego przesłania, czyli apelu o zwiększenie izraelskiego zaangażowania i tego, co mógłby zrobić Izrael, żeby wesprzeć Ukrainę w czasie wojny.
Prezydent Zełenski jest zawiedziony postawą Izraela?
W swoim wystąpieniu w Knesecie zasugerował, że mediacje prowadzone przez Izrael nie spełniają oczekiwań strony ukraińskiej, a wręcz, jak pan wspomniał, zakwestionował je jako mediowanie "między dobrem a złem". Pytanie, na ile w tej chwili mediacje czy to prowadzone przez Izrael, Turcję czy Francję, mogą być skuteczne. Faktem jest też, że tak naprawdę bardzo mało wiemy o izraelskich mediacjach. Ukraińcy prosili o nie kilkukrotnie, jeszcze w zeszłym roku. Izraelczycy nie byli do tego entuzjastycznie nastawieni, choć w swoich kontaktach ze stroną rosyjską podnosili temat. Po wybuchu wojny do roli mediatora miał nakłonić premiera Izraela kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Premier Naftali Bennett się zgodził, a więc najwyraźniej dostrzegł w związku z tym pewną szansę.
Od początku inwazji Rosji na Ukrainę premier Izraela - zdaniem wielu - kreuje się na mediatora i obrońcę pokoju. Jednak niektórzy uważają jego mediacje za bezowocne i doszukują się w nich politycznej kalkulacji.
Według dostępnych informacji premier Bennett przyjął na siebie rolę "listonosza". Informuje jedną i drugą stronę, nie proponuje własnych rozwiązań. Jednocześnie jako pierwszy zachodni przywódca, którego Władimir Putin przyjął w Moskwie po natarciu na Ukrainę, miał z nim bezpośredni kontakt. Bennett poznał więc stan psychiczny i fizyczny Putina w momencie, gdy cały świat zastanawiał się, jaki ten stan jest. Ciężko poza tym oceniać skuteczność samych mediacji, doniesienia medialne są w tym zakresie sprzeczne. Tymczasem mediowanie może także Bennettowi służyć jako sposób na odsuwanie od Izraela zarzutów, że odmawiając pomocy wojskowej, nie wspiera wystarczająco Ukrainy.
Putin w tych spotkaniach na pewno widział swój cel.
Putin może chcieć premiera Bennetta wykorzystać - podobnie jak innych mediatorów - żeby odwracać uwagę, sprawiać wrażenie, że chce negocjować, podczas gdy nie ma zamiaru zatrzymać eskalacji wojny w Ukrainie. W takim scenariuszu do Bennetta może też przykleić się łatka "pomagiera" Putina. Premier Izraela musi być tego świadomy.
Prezydent Zełenski oczekuje od Izraela jasnego opowiedzenia się po jednej ze stron i zdecydowanego wsparcia Ukrainy. Czy jest na to szansa?
Izrael nie chce ryzykować zerwania kanałów komunikacji z Rosją. Te kontakty są im potrzebne m.in. ze względu na to, co się dzieje w Syrii. Dlatego Izrael nie chce wspierać Ukrainy militarnie. Wpływ ma na to też fakt, że Izrael nie jest członkiem UE i NATO, nie może więc liczyć na zabezpieczenia wynikające z członkostwa w tych organizacjach. Izrael owszem, potępia inwazję i mówi o złamaniu prawa międzynarodowego przez Rosję, ale nie chce przekroczyć "czerwonej linii", co mogłoby zantagonizować państwo izraelskie z Federacją Rosyjską. To wynika z całego spektrum izraelskich interesów, przede wszystkim w regionie, obecności rosyjskiej armii w Syrii i na Morzu Śródziemnym, wpływu Rosji na region między innymi w kontekście rewizjonizmu irańskiego, przy zmniejszającym się zaangażowaniu amerykańskim. Duże obawy budzi wynikające z wojny zagrożenie kryzysem żywnościowym na Bliskim Wschodzie. To się może skończyć kolejną pożogą. Są też inne aspekty, które Izrael bierze pod uwagę. W Rosji jest kilkaset tysięcy Żydów, na Ukrainie 200 tysięcy, wielu rosyjskojęzycznych Izraelczyków ma rodziny w tych państwach. Krótko mówiąc: Izrael chce jak najszybszego końca wojny, a jednocześnie nie chce sobie spalić mostów.
Tak się w ogóle da?
Na pewno Izrael ponosi coraz większe koszty wizerunkowe związane z tym, że nie wspiera Ukrainy militarnie. Choć Izrael śle do Ukrainy pomoc humanitarną, a współpraca gospodarcza z Rosją i swoboda oligarchów jest powoli i po cichu ograniczana, to taka postawa odbierana jest jako niejednoznaczna. Dla Izraela to ryzyko, ponieważ może wpływać negatywnie m.in. na relacje z USA. Im dłużej ta wojna będzie trwała, tym trudniej będzie Izraelowi zachować dotychczasową pozycję.
Rozmawiał Michał Wróblewski
Kontakt z autorem: michal.wroblewski@grupawp.pl