Media - najnowsza broń Pentagonu w Iraku
Jak nigdy dotychczas w historii wojen operację "Iracka Wolność" ludzie na całym niemal świecie mogą
oglądać na żywo, przez 24 godziny na dobę, w zaciszu domowym na ekranach swoich telewizorów.
27.03.2003 11:16
Stało się to za sprawą śmiałego posunięcia Pentagonu, który umożliwił reporterom towarzyszenie posuwającym się w stronę Bagdadu oddziałom i bezpośrednie relacjonowanie przebiegu kampanii z czołgów, transporterów opancerzonych, śmigłowców i lotniskowców.
Ponad pięciuset korespondentów z USA i innych krajów przydzielono do poszczególnych jednostek (według amerykańskiego określenia władz wojskowych zostali w nich "embedded", co można przetłumaczyć jako "osadzeni"). W telewizji oglądamy ruchome obrazy z jadących przez pustynię czołgów, momenty atakowania ich przez nieprzyjaciela albo samolotów startujących do misji bombowych. Kamera towarzyszy żołnierzom przemykającym się ulicami miasta.
Reporterzy mogą nawet uczestniczyć w naradach taktycznych dowódców swoich oddziałów. Są umundurowani, ubrani w hełmy i kamizelki kuloodporne, jedzą z żołnierzami ich proste wojskowe posiłki. Wcześniej przeszli specjalne przeszkolenie jak zachowywać się na froncie.
Jest to zasadnicza zmiana w porównaniu z pierwszą wojną nad Zatoką Perską w 1991 roku, kiedy dziennikarze nie byli dopuszczeni na front i musieli polegać tylko na tym, co mówili im rzecznicy Pentagonu na konferencjach prasowych. Tylko niektórym udało się wtedy samodzielnie poruszać po terenie walk albo bombardowań z powietrza.
Restrykcje te były wynikiem złych doświadczeń z wojny wietnamskiej, kiedy korespondenci mieli dużą swobodę i korzystali z niej nie po myśli dowództwa. Relacje o amerykańskich niepowodzeniach, wielkich stratach własnych i ofiarach wśród ludności cywilnej wstrząsały opinią w kraju i przyczyniły się do spadku poparcia dla wojny, a w rezultacie do wycofania się USA z Wietnamu.
Ograniczenia wprowadzone podczas "Pustynnej Burzy" uzasadniono względami bezpieczeństwa wojsk - też całkiem zrozumiałymi na wojnie. Podobne restrykcje obowiązywały w czasie kampanii w Afganistanie jesienią 2001 r.. Było więc oczywiste, że Pentagon, uchylając tym razem kurtynę, sporo ryzykuje.
Dziennikarze nie mają bynajmniej pełnej swobody. Reguły gry przewidują, że lokalni dowódcy mogą nakładać czasowe embargo na uzyskane przez reporterów informacje. Ci ostatni nie mogą na przykład relacjonować planów przyszłych operacji, informować o lokalizacji i ruchach wojsk, i w ogóle ujawniać jakichkolwiek szczegółów mogących narazić na szwank bezpieczeństwo oddziału. Nie pokazują też zabitych żołnierzy.
Angielskie słowo "embedded" użyte jako oficjalne określenie przydzielenia dziennikarzy do jednostek wywołuje zabawne skojarzenia. Rdzeń "bed", oznaczający łóżko, stał się żerem dla rysowników-satyryków, pokazujących korespondentów w niedwuznacznej sytuacji z wojskowymi.
W sumie jednak reporterzy są szczęśliwi, że mogą wysyłać materiały, o jakich przedtem tylko marzyli. I o to właśnie - zdaniem obserwatorów - Pentagonowi chodziło: żeby zadowoleni dziennikarze, z których wielu nie popierało wojny z Irakiem, byli szczególnie przychylnie nastawieni do amerykańskich wojsk. I żeby korespondentów w razie czego mieć na oku.
Jeśli chodzi o reporterów z USA, to zastosowana metoda najwyraźniej skutkuje. Relacje z wojny w głównych amerykańskich sieciach telewizyjnych nadawane są w duchu patriotycznym, ich autorzy solidaryzują się z bohaterami, a pokazywanie żołnierzy z bliska "uczłowiecza" ich, wywołując u widza automatycznie odruch sympatii.
Naturalna, bo wynikająca z samego służbowego przydzielenia, kontrola dowódców nad "osadzonymi" w ich oddziałach korespondentami, jest zapewne przyczyną, dlaczego w amerykańskich relacjach telewizyjnych prawie nie ma cywilnych ofiar irackich. Obraz kampanii jest tam zupełnie inny niż w TV Al-Dżazira, a nawet w polskich "Wiadomościach", gdzie w dużo większym stopniu uwzględnia się arabski punkt widzenia.
Ale pokazanie wojny z bliska ma jeszcze inny cel. CNN i inne amerykańskie sieci oglądają także funkcjonariusze reżimu Saddama Husajna. Plastyczne, bezpośrednie obrazy potęgi armii USA mają im przekazać wyraźny sygnał: wszelki opór jest beznadziejny, lepiej się poddać albo zwrócić przeciw dyktatorowi.
Za twórcę koncepcji "osadzenia" dziennikarzy na froncie uchodzi powszechnie minister obrony Donald Rumsfeld, znany z nowatorskich, ale i ryzykownych pomysłów. Na razie zbiera zewsząd gratulacje. Ale wojna dopiero się zaczęła i nie przebiega według najbardziej optymistycznych przewidywań.(an)
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/pisane-ci-pisanie-6039096887997569a ) Skomentuj tę sprawę! Jak długo potrwa wojna? Czy Saddam Husajn zostanie usunięty? Kto go zastąpi? Czy rozbrojenie Iraku jest warte wielu ofiar wśród żołnierzy i ludności cywilnej.
Redakcja wiadomości WP zaprasza Cię do współredagowania naszego serwisu - prześlij nam Twój komentarz dotyczący powyższego tematu.