PublicystykaMatura 2020. Kacprzak: "Rządzący oblewają swój egzamin dojrzałości" [OPINIA]

Matura 2020. Kacprzak: "Rządzący oblewają swój egzamin dojrzałości" [OPINIA]

Skoro wybory prezydenckie 2020 mogą odbyć się korespondencyjnie, dlaczego matura 2020 nie może być korespondencyjna? Listonosz może przynieść arkusz, uczeń go wypełni, wrzuci do skrzynki pocztowej i po problemie.

Matura 2020. Kacprzak: "Rządzący oblewają swój egzamin dojrzałości" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © Gallo Images | Łukasz Kaczanowski, Polska Press
Marek Kacprzak

24.04.2020 16:05

Maturzyści już wiedzą, że swój egzamin dojrzałości zaczną pisać 8 czerwca 2020 roku. Minister przestał ich trzymać w niepewności i ogłosił wreszcie konkretny termin. Jednocześnie pokazał, że ci, którzy za przeprowadzenie tego egzaminu odpowiadają, swój test na dojrzałość decyzyjną całkowicie oblewają. Rząd funduje uczelniom wyższym, przyszłym pracodawcom i samym maturzystom w dużej mierze rocznik stracony i nieprzeegzaminowany. Pojęcie znane z YouTube'a, że "matura to bzdura", nabierze po tej pandemii całkiem nowego i niestety realnego znaczenia. Nikt na poważnie wyników tej matury brał nie będzie.

Matura 2020. Matura to bzdura

Minister edukacji, zaczynając odpowiedź na każde pytanie od słów "bo koronawirus..." udowadnia, że mimo trwającej już drugi miesiąc epidemii ciągle nikt nie opracował jasnego planu awaryjnego. Nie pojawił się żaden konstruktywny pomysł, jak z tej sytuacji wyjść obronną ręką. Nikt nie pochylił się nad tym, by zająć się maturzystami na poważnie. Ministerstwo złożyło broń i odpuściło maturę 2020, ratując jedynie z formy egzaminu to, co dało się uratować. Kładąc jednocześnie na szali i sam egzamin, i maturzystów.

To prawda, polskie egzaminy od wielu lat niewiele mówiły nam o tych, którzy je zdawali. Mówiły najwyżej co nieco o tym, kto i jak potrafi przygotować się do wypełniania testów. O wiedzy, inteligencji, krytycznym czy konstruktywnym myśleniu egzaminowanych wiedzieliśmy niewiele.

Lecz tegoroczne matury powiedzą o młodych ludziach jeszcze mniej. Może co najwyżej, kto z nich jest bardziej odporny na stres i w ogóle nie odpuścił jego zdawania. Skoro nie będzie egzaminów ustnych, to trudno będzie stwierdzić, kto jakie kompetencje posiada, chociażby w posługiwaniu się językiem ojczystym. Teraz wypełnienie arkusza stało się celem samym w sobie.

Matura 2020. Test z przetrwania

Zresztą sam egzamin pisemny też będzie raczej testem z przetrwania, niż testem z kompetencji i wiedzy. Do tej pory nie wiadomo, gdzie odbędą się egzaminy - bo przecież najpierw trzeba poszukać sal, w których da się posadzić maturzystów w jeszcze większych odległościach niż do tej pory. Przyszli egzaminowani nie wiedzą, czy powinni teraz przystąpić do specjalnych ćwiczeń siedzenia i czytania w maseczkach - czy jednak będą mogli być egzaminowani bez nich.

Na pozór te dylematy wydają się błahe, ale skoro nikt nie daje jasnych odpowiedzi, a do tej pory wszystkie decyzje były ogłaszane na ostatnią chwilę, to każdy scenariusz należy brać pod uwagę. Jak i to, że jeszcze wiele może się zmienić.

Zwłaszcza, że wcale nie wiemy, jak do 8 czerwca 2020 roku będzie rozwijała się w Polsce epidemia. Nikt nie da teraz gwarancji, że najgorsze będzie już wtedy za nami. Kto zatem zaświadczy, że i forma egzaminu się jeszcze nie zmieni? Skoro wybory prezydenckie mogą odbyć się korespondencyjnie, dlaczego matura nie może być korespondencyjna? Listonosz może przynieść arkusz, uczeń go wypełni, wrzuci do skrzynki i po problemie. Że może ściągać? A co to ma za znaczenie, skoro wcale nie chodzi tym razem o sprawdzenie wiedzy, a o to, by na kolejnej konferencji powiedzieć: "Matury 2020 udało się przeprowadzić".

Matura 2020. Pora na prawdziwą reformę

Rzecz jasna mało kto spodziewał się scenariusza, w którym maturzyści po dwunastu latach nauki zakończą formalną edukację siedząc w domu przed laptopem. Mają dzięki temu dużo czasu, żeby opisywać w sieci wszystko, co ten czas obnażył w polskim systemie szkolnym. Na własnej skórze doświadczają, jak ostatnie lata reform zostały zmarnowane na nieistotne sprawy.

Polska szkoła, która utknęła w XX wieku, nie może nagle się przestawić na wiek XXI. Kilka tygodni desperackich prób zdalnego nauczania pokazały wszystkie nierówności w poziomie samych nauczycieli, ich podejściu do zawodu, kompetencji pedagogicznych i cyfrowych. Nikt nam już nie powie, że szkoła wyrównuje szanse. Bo ten rok jeszcze bardziej zwiększył podziały między tymi, którzy poza tradycyjną szkołą nie mają innych możliwości - a tymi, którzy mają szanse na zajęcia dodatkowe, najczęściej pozaszkolne, które są bardziej profesjonalne i bliższe współczesnym realiom.

Cyberprzemoc, której doświadczyli niepewni cyfrowo nauczyciele, pozwalając zamienić e-zajęcia w "patolekcje", to coś więcej niż zwykłe wygłupy. To dramatyczny obraz tego, jak wielu uczniów żyje poza jakimkolwiek wsparciem we współczesnym cyfrowym świecie, do którego wielu pedagogów w ogóle do tej pory nie zajrzało. Pora na prawdziwą reformę. Taką, po której znów nauczyciel będzie nauczycielem, uczeń uczniem, a egzamin egzaminem - a nie urzędniczą formalnością.

Marek Kacprzak dla WP Opinie.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)