Mateusz Piskorski: Krym bał się banderowców. My też powinniśmy się bać
Państwo ukraińskie zupełnie nie funkcjonuje. To państwo upadłe. Po tym jak Zachód, w tym Polska, wsparły na Ukrainie zwolenników Bandery, w kraju zapanował chaos. Putin wyciągnął tylko korzyści z puszki Pandory, którą otworzył Zachód - mówi Mateusz Piskorski, szef kontrowersyjnej grupy "niezależnych" obserwatorów referendum na Krymie.
Polski "obserwator" wychwala referendum na Krymie
Gość Kontrwywiadu RMF FM, którego skrytykował polski MSZ, odpowiada Radosławowi Sikorskiemu: "Jestem prywatnym człowiekiem, mogę jeździć gdzie chcę". Tłumaczy, że misję obserwatorów, której był szefem, finansowała "belgijska fundacja, która nie ma żadnych związków z Rosją" i że "za swoją działalność nie dostaje pieniędzy, tylko symboliczną dietę". - Tacy ludzie jak ja służą wznieceniu dyskusji, a nie ciągłemu powtarzaniu obiegowych opinii - tłumaczy.
Piskorski oskarża Zachód o to, że doprowadził do upadku Ukrainy. - Rosja wykorzystała tylko sytuację - tłumaczy. - Referendum było zgodne z prawem Republiki Krymu. Nie było drastycznych naruszeń standardów. Nie widziałem swastyk malowanych na domach tatarów krymskich. Lufy czołgów i karabinów rosyjskich w dzień referendum nie były widoczne - zauważa. - Społeczność Krymu od dawna miała sympatie prorosyjskie. Ludzie na Krymie boją się banderowców, my też powinniśmy się bać- dodaje.
Gość RMF FM tłumaczy też sławny "incydent w windzie" sfilmowany przez grupę dziennikarzy na Krymie. - Kiedy drzwi windy się otworzyły, zobaczyłem ludzi z bronią, ale wtedy nie wiedziałem, kim są. Dowiedziałem się dwa dni później. Ludzie w windzie to były oddziały nowo stworzonego krymskiego MSW - wyjaśnia.
- Rosyjskie media przedstawiają mnie, jako polskiego posła? To błąd agencji. To brak rzetelności mediów - tłumaczy.