Mateusz Morawiecki obiecał zarybienie Odry. Jest riposta wędkarza
Po zatruciu Odry jedno z najlepszych łowisk, znana nawet za granicą baza wędkarzy Przy Jazie, zawiesiła działalność. - Po 12 latach ciężkiej pracy, wyrzeczeń, budowania wspaniałego miejsca, pozostaje zamknąć to wszystko. Ja i setki podobnych wędkarzy jesteśmy załamani. Lokalne biznesy będą zdychać razem z tymi rybami - mówi właściciel w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Wypłynąłem na rzekę i włączyłem echosondę. Normalnie widziałbym na ekranie leżące przy dnie metrowe sumy, nad którymi pływają ławice leszczy. Do tego sandacze, szczupaki. Tu przyjeżdżali wędkarze zza granicy, z odległych zakątków Polski, aby spróbować złapać życiowy okaz. To już koniec, ryby wymiotło prawie do zera - opowiada Piotr, wędkarz z 30-letnim stażem, właściciel znanej w branży wypożyczalni łodzi Przy Jazie w Widuchowej, wsi położonej nad Odrą w woj. zachodniopomorskim.
Miał zarezerwowane pobyty wędkarzy z Czech i Niemiec, ale właśnie zawiesił działalność gospodarczą. Nie ma wątpliwości, że po katastrofie z zatruciem Odry, na ryby wybierze się najwcześniej za kilka lat. Wprawdzie premier Mateusz Morawiecki w niedzielę zapewnił, że rząd "wkrótce przeznaczy odpowiednie środki na zarybianie, żeby Odra się odrodziła", ale wędkarze ciskają najcięższe przekleństwa. Twierdzenia polityków, że piękna przyroda Odry się odbuduje, tylko ich rozsierdzają.
- Możliwe, że już nigdy nie będzie tego, co tu było - żali się rozmówca. Wylicza, że sandacz, aby dorosnąć do 80 cm (z takich okazów słynęło łowisko) potrzebuje około ośmiu lat. Leszcz do osiągnięcia wagi 3 kg potrzebuje 13 lat, kilogramowy lin potrzebuje sześciu lat wzrostu. Ponad metrowe sumy, jakie w Odrze znajdowano martwe, musiały żyć około 20-30 lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Opustoszały okoliczne sklepy wędkarskie. Nie da się powtórzyć przekleństw, jakie padają pod adresem Polaków ze strony niemieckich przewodników wypraw wędkarskich. Zmarnowano pracę ludzi, którzy latami zarybiali rzekę. Wstyd i żal - podsumowuje właściciel ośrodka. Wspomina, że feralnej nocy, gdy zanieczyszczenia dotarły do Widuchowej, w rzece jakby się zagotowało. Ryby wyskakiwały nad taflę niczym poparzone od wody. Potem nastała złowroga cisza. Dziś śmierdzi padliną.
Pod koniec lipca wędkarze jako pierwsi alarmowali o martwych rybach i możliwym zatruciu wód Odry. Doniesienia dotyczyły martwych ryb pod Oławą w woj. dolnośląskim. Zanim inspekcja ochrony środowiska i państwowe Wody Polskie zabrały się do wyjaśniania sprawy, skażenie objęło 500-kilometrowy odcinek rzeki. Pierwsze śnięte ryby wypłynęły w okolicach Szczecina - podał 16 sierpnia wojewoda zachodniopomorski.
Koniec sezonu. Odra śmierdzi padliną
Katastrofa właśnie dotyka przedsiębiorców żyjących z turystyki. Wprowadzono zakaz wchodzenia do rzeki. Sanepid zamknął pięć kąpielisk w okolicach Szczecina. - Ogłoszony "zakaz korzystania z Odry" sprawił, że klienci po prostu pouciekali. Odwoływane są rezerwacje w ośrodkach agroturystycznych, nie ma klientów na wypożyczanie kajaków czy żaglówek, nie ma chętnych do wypoczywania w ośrodkach nad wodą, skoro nie można korzystać z wody - twierdzi Hanna Mojsiuk, prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie cytowana w apelu PIG do rządu.
Obawy potwierdza Agnieszka Madej, właścicielka pensjonatu położonego nad Odrą (woj. zachodniopomorskie). - Region słynął z kuchni opartej na daniach z ryb. Nikt już nie tknie tutejszej zupy na szczupakach. Mieszkam tu 18 lat i nikt w okolicy nie pamięta podobnej katastrofy. Lokalna agroturystyka musi się przestawić na inne atrakcje niż rzeka. Szok. Oby powstał jakiś program wsparcia. Nie wiemy, co będzie - mówi Agnieszka Madej.
Zwierza się, że sama próbuje nie okazywać zdenerwowania przed gośćmi, którzy zapłacili za spokój podczas urlopu. Kilka dni ostatnich spędziła na wyszukiwaniu dla swoich wczasowiczów alternatywnych atrakcji. Wysłała ich nad odległe o 10 km jezioro, bo rzeka śmierdzi. Na razie nie odwołali pobytu.
Odra. Nowy wątek katastrofy. Pomidory były podlewane wodą z rzeki
- Nikt nie bada kolejnego wątku katastrofy. Ogródki warzywne podlewaliśmy wodą z Odry, zanim dowiedzieliśmy się o jej zatruciu. Podobnie robili rolnicy z gospodarstw w dolnym biegu rzeki. Kto zagwarantuje, że ta żywność jest bezpieczna? - pyta Agnieszka Madej.
W podobnym tonie wypowiada się para emerytów prowadzących pensjonat nad Odrą w woj. lubuskim. - Tragedia. My już raczej nie dożyjemy czasów, że Odra wróci do normalnego stanu. Przykre, bo człowiek planował, że wynajem pokoi to będzie ubezpieczenie na starość - mówi Teresa. Prosi o wypowiedź męża, który brał udział w wyciąganiu ton śniętych ryb. Ten łamiącym się głosem dodaje: - Serce się kraje, co zostało tu zrobione. Pozostaje radzić turystom, aby jeździli rowerem do Niemiec. Szkoda mi słów - podsumowuje.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski