Marcin Makowski: W sprawie Wołynia nie możemy się bać mówić prawdy prosto w twarz
Wołyń to ciągle niezabliźniona rana, która sprawia, że relacje polsko-ukraińskie chociaż deklaratywnie i politycznie poprawne, co jakiś czas rozbijają się o mur obojętności ze strony naszych wschodnich sąsiadów. Tym bardziej polski rząd musi dbać o prawdę historyczną i przypominać kto był wtedy katem, a kto ofiarą. Absencja wielu czołowych polityków PiS-u, premier oraz prezydenta na obchodach rocznicowych w tym nie pomaga. W sprawie Wołynia musimy być konsekwentni i zjednoczeni.
11.07.2017 | aktual.: 11.07.2017 15:27
We wtorek 11 lipca, na pamiątkę ”krwawej niedzieli” z 1943 r., kiedy ukraińskie organizacje militarne oraz cywile wymordowali tysiące Polaków, atakując a często równając z ziemią około 150 miejscowości, na Skwerze Wołyńskim w Warszawie odbyły się państwowe uroczystości upamiętniające zbrodnię wołyńską. Po uchwaleniu przez Sejm w zeszłym roku ”Narodowego Dnia Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP” - były to pierwsze oficjalne obchody tego wydarzenia. Tym ważniejsze było odpowiednie rangą uczczenie bestialsko zamordowanych rodaków, pamięć o których jest świętym obowiązkiem Polski. Takim samym jak walka o prawdę historyczną, niestety po dziś dzień zniekształconą przez wielu polityków oraz historyków ukraińskich. Warto przypomnieć odwołanie pokazu filmu ”Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego w Kijowie, ze względu na ”kwestie bezpieczeństwa” czy stale pojawiające się publikacje, które gloryfikują działalność OUN-B oraz UPA. W 2003 roku również w Kijowie, lokalni historycy oraz działacze społeczni zadeklarowali podczas konferencji, która odbyła się 17 lutego, że "podstawowymi winowajcami ukraińsko-polskiej wojny w tym czasie był przedwojenny rząd totalitarnej Polski, który stosował etniczne czystki przeciwko Ukraińcom i na zwolnionych ziemiach prowadził politykę kolonizacyjną”.
Choć prezydent Petro Poroszenko podczas szczytu NATO w Warszawie złożył 9 lipca kwiaty pod stołecznym Pomnikiem Rzezi Wołyńskiej, nie odbiło się to szerokim echem wśród społeczeństwa, a pomniki pomordowanych Polaków na Ukrainie nadal są dewastowane. Ukraina natomiast dyplomatycznie pomimo usilnych starań nie widzi Polski w roli pośrednika w nagocjacjach z Zachodem czy Rosją. Gdy przychodzi do twardej polityki, za swojego suflera obiera bowiem Francję albo Niemcy (vide. format normandzki w sprawie negocjacji zawieszenia broni w rejonie Donbasu). Dlatego właśnie niezwykle ważne jest, aby kulturalnie i stanowczo przypominać sąsiadom, że sojusz polityczny nie może się odbywać w cieniu hipokryzji co do naszej wspólnej i nieprzepracowanej przeszłości. Takim sygnałem byłoby niewątpliwie odpowiednie uczczenie rocznicy ”krwawej niedzieli”, niestety zabrakło na niej zarówno prezydenta Andrzeja Dudy przebywającego na urlopie, premier Beaty Szydło oraz marszałków Sejmu i Senatu. Pojawił się za to Jarosław Kaczyński, Joachim Brudziński czy Antoni Macierewicz, który zapowiedział wmurowanie tablicy z nazwami wołyńskich miejscowości, które zostały zrównane z ziemią albo zaciekle się broniły przed ukraińską agresją w latach 1943-1945. Znaczący gest, ale przy wyraźnej absencji reszty rządu, krytykowanej wyraźnie przez ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, sprowadzony na drugi plan.
Jak napisał Krzysztof Bosak, obecny na uroczystościach 11 lipca: ”Wielkie i piękne słowa kontrastują z nieobecnością w niedzielę i dziś. Te listy to wyrzuty sumienia”. Trudno się z jego słowami nie zgodzić, tym bardziej, że rząd Prawa i Sprawiedliwości nieustannie podkreśla swoje przywiązanie do historii i faktycznie na tym polu ma wiele zasług. Dlaczego w przypadku obchodów rocznicy ludobójstwa wołyńskiego zabrakło tej konsekwencji? Czy obawiano się zbytniego podkreślenia jej rangi, aby nie zaostrzać reakcji strony ukraińskiej? Chyba najwyższa pora urealnić nasze postępowanie na odcinku polityki wschodniej, owszem, wspierając Ukrainę w jej dążeniach do NATO i Unii Europejskiej, ale równocześnie stanowczo wymagając odcięcia się od banderyzmu i agresywnej antypolskiej retoryki wielu legalnie działających na terenie Ukrainy środowisk. Tego wymaga nie tylko polska racja stanu, ale przede wszystkim zwykła uczciwość wobec ludzi, których zamordowano w bestialski sposób tylko dlatego, że byli Polakami.
Marcin Makowski dla WP Opinie