Marcin Makowski: Od kiedy wielodzietność to powód do wstydu?
"Dziecioroby", "patologia", "królikarnia" - to najdelikatniejsze określenia, które padły pod adresem pewnej rodziny z Małopolski. Powód? Andrzej Duda przyjechał do niej w odwiedziny, umieszczając na Twitterze zdjęcie z Zuzią - ich 16. dzieckiem.
Fotografia z kategorii: "elementarz politycznego PR-u". Prezydent trzyma na rękach dziewczynkę w białej sukience, a ta wyraźnie się do niego uśmiecha. "Zuzia Nelec. 16 dziecko we wspaniałej rodzinie Państwa Nelców z Przeciszowa w Małopolsce" - napisał Andrzej Duda. "Patologię chwalić! Patologii nie dostrzegać! #dobrazmiana" - napisała jedna z internautek w komentarzu, uściślając w dyskusji, że rodzice ”będą mieć w przyszłości fabrykę”, która zapracuje na ich utrzymanie.
"Kto te dzieci wychowa?"
Chcąc nie chcąc, dotknęliśmy tym samym delikatnego tematu wielodzietności. Stanu, który dla Polski Anno Domini 2018 musi pojawiać się częściej, jeśli w ogóle mamy myśleć o wyjściu z zapaści niżu demograficznego. Niestety w wielu środowiskach, wielodzietność nadal utożsamia się z biedą w domu i patologią w wychowaniu. W skrócie - piętnuje się i wyszydza. Podobne stereotypy uruchomiły się również w komentarzach po wizycie prezydenta w Małopolsce. Co mówią o naszym społeczeństwie i jego lękach?
"Czy rodzice 16-ściorga dzieci mają jakąkolwiek szansę porozmawiać przez te pół godziny z każdy z nich. Zrozumieć ich problemy, mądrze pomóc w odrobieniu lekcji, ogarniać te 6-7 etapów rozwoju/dorastania symultanicznie? A rodzice? Porozmawiają? Naprawdę warto to promować?" - zastanawiał się dziennikarz ”Polski The Times” Witold Głowacki. Pod jego postem, wiele głosów wsparcia. "Rozmnażają się jak króliki" - do tej tezy można sprowadzić większość z nich, okraszonych dodatkowymi docinkami na temat "żerowania na 500+" i pełnienia przez kobietę "funkcji rozpłodowych", które pozostawiają jej ciało "w tragicznym stanie".
"Cofnijmy się w czasie o kilkadziesiąt lat"
Zostawmy sentymenty na boku. Czy 16-cioro dzieci to faktycznie nie za dużo? Może rację mają ci, którzy uważają, że istnieje granica zdrowego rozsądku, i została ona właśnie przekroczona? Przyznam, że trudno mi sobie wyobrazić, jak skomplikowane musi być życie w podobnych warunkach. Nie mam pojęcia, czy rodzice faktycznie są w stanie poświęcić wystarczającą ilość czasu swoim pociechom. Skoro jednak mieszkanie wygląda na zadbane, Nelcowie na innych fotografiach na uśmiechniętych, nie mają żadnych problemów z utrzymaniem, a opieka społeczna nie zgłasza uwag - jakim prawem ich oceniamy?
Myślę, że to jest dzisiaj realny problem wielodzietności. Niemal z automatu kojarzy się ona wielu osobom jako siedlisko zaniedbań wychowawczych i bylejakości. W końcu jeszcze niedawno rodziny z trójką dzieci były pokazywane palcami, a czwórka czy piątka to dla wielu nadal rzecz nie do pomyślenia. Cofnijmy się jednak w czasie o kilkadziesiąt lat. W jakich warunkach wychowywali się nasi dziadkowie i rodzice? Czy stosunkowo częste nie były rodziny sześcio-, siedmio-, a nawet ośmiodzietne? Były. I jakoś korona nikomu z głowy nie spadła.
Wielodzietność niejedno ma imię
Moja mama pochodzi właśnie z jednej z nich. Ma siedmioro rodzeństwa, i według współczesnych standarów, jakiś inteligent z wielkiego miasta mógłby zapytać: a kto ich wychował? Ile poświęcił im czasu? Czy dobrze odrobił lekcje? Prześledził rozwój kognitywny i wszystkie etapy dojrzewania? Nawet nie chce mi się komentować podobnych bzdur. Oczywiście, możecie powiedzieć, że to przypadek jednostkowy i niczego nie udowadnia, ale nie znam bardziej zżytej, poukładanej i kochającej się rodziny. Dzieciństwo w gronie licznych kuzynów i kuzynek, to czas, którego nie oddałbym za żadne pieniądze.
To, w jaki sposób rodzeństwo opiekowało się swoją matką, a po jej śmierci ojcem, wymyka się logice poukładanego życia, nastawionego na karierę i "rozwój osobisty". Całonocne dyżury przez wiele lat, rotacyjny grafik jak w szpitalu, czuwanie dzień w dzień przy swoich rodzicach, oraz otaczanie ich szacunkiem w najtrudniejszych chwilach. I ci rodzice, wbrew temu, jak dzisiaj przedstawia się podobne rodziny, zawsze znaleźli czas, zainteresowanie i ciepło dla swoich dzieci.
”Nie znosiłam tego typu uwag”
Podobne wartości wyniosłem z domu, obserwując codzienność jednej z takich wielodzietnych rodzin. Z pewnością są i takie, w których nie poukładało się najlepiej - utopione we własnych problemach, dramatach, biedzie. Ale czy to reguła? Czy w klasycznych układach 2+1, zawsze wszyscy mają dla siebie czas, wspierają się i nie przekładają kariery nad bliskich? "Mnie też to wścieka. Jestem szczęśliwym, siódmym dzieckiem moich rodziców. Nie znosiłam tego typu uwag" - napisała Dominika Wielowieyska z "Gazety Wyborczej". Takich głosów, teoretycznie nieoczywistych, jest znacznie więcej. Ponieważ wielodzietność nie oznacza z góry "żerowania na socjalu", "dziecioróbstwa" czy "patologii". Ostatecznie to zawsze zależy po prostu od konkretnych ludzi, wysiłku który włożą w relacje i szacunku do drugiego człowieka.
Dlatego, podobnie jak Dominika Wielowieyska, choć być może z innej perspektywy, również wściekam się, gdy widzę poczucie wyższości przemądrzałych osób, które zamiast wspierać takie przypadki, uważają je za piętno. W zamian, często ci samo ludzie, za absolutnie normalny uważają "aborcyjny dream team", który twierdzi, że "aborcja jest okej". Jako coś oczywistego traktują związki patchworkowe, poliamorię, wychowywanie dzieci przez pary jednopłciowe, itd. To jest dla nich oznaka postępu, 16-cioro dzieci - stanowi regres. A może zamiast sięgać po utarte klisze, i jedni i drudzy - dajmy po prostu ludziom żyć tak, jak tego chcą. Bez dzieci albo z ich całą gromadą. Bez względu na wybór, jedno w społeczeństwie nie ulegnie zmianie. Rodziny - jak byśmy tego terminu nie definiowali - to jego fundament. Czy muszę tłumaczyć, że fundamentów nie warto podkopywać?
Marcin Makowski dla WP Opinie