Marcin Makowski: Kanapki z kawiorem, czyli jak nie mówić o służbie zdrowia
Ledwo studia skończyli, ledwo pracę zaczęli, a już im się dwie średnie krajowe marzą. Głodówki urządzają, a wystarczy na te ich instagramy zajrzeć. Panie! Luksusy, drogie auta, egzotyczne wuajaże. No i kanapki z kawiorem, jak u rosyjskich baronów paliwowych.
Gdyby na protest rezydentów patrzeć tylko z tej perspektywy, należałoby przyjąć, że lekarz powinien pracować żywiąc się pasją, a zarabiać nie w złotówkach, ale w poczuciu powołania. Z drugiej strony, nazwijmy ją umownie KOD-ersko-opozycyjną, wygląda ona jednak tak, jakby nagle rząd obniżył świadczenia, głodujący rezydenci byli spadkobiercami KOR-u, przez osiem lat żyli jak pączki w maśle, a wszyscy jak jeden mąż pod względem poglądów i motywacji byli apolitycznymi trusiami.
Obie skrajności - z definicji - odciągają nas od istoty sporu, któremu na imię ”systemowa niewydolność publicznej opieki zdrowotnej”. Siłą rzeczy nie ma ona ani barw politycznych, ponieważ skapitulował przed nią każdy dotychczasowy rząd, ani wąskiego grona zainteresowanych, który pozwoliłby reszcie społeczeństwa gremialnie wzruszyć ramionami. Protest rezydentów, choć można dyskutować nad jego postulatami, formą oraz czasem, w którym został zorganizowany, w rzeczywistości dotyczy tego samego wózka, na którym wszyscy - choć na różnych miejscach - jedziemy. Dlatego warto pewne sprawy uporządkować.
Kawiorowi nędznicy
Zacznijmy od przedstawienia protestu w mediach publicznych oraz wśród części zwolenników prawicy w mediach społecznościowych. Najpierw z niedowierzaniem, następnie z rozbawieniem a na końcu z obrzydzeniem obserwowałem, jak łatwo i bezwzględnie udało się zastosować wobec młodych medyków strategię czarnej propagandy. Wychodząc z założenia, że żyjemy w czasach rewolucyjnych, a każda grupa społeczna, która czegoś się od rządu domaga staje się automatycznie jego wrogiem, postanowiono najpierw zdemaskować, następnie skompromitować, a później zniszczyć tych, którzy rozpoczęli głodówkę, a następnie wyszli na ulice polskich miast.
Portal TVP.info donosił o ”kontrowersjach wobec protestujących”, którzy niby nie mają za co żyć, ale jak wyszperali uczynni anonimowi internauci, chwalą się na fejsbukach zdjęciami kanapek z kawiorem. Mało tego, pozują na tle drogich samochodów i generalnie rozbijają się po świecie jak jakaś magnateria. Wystarczyło przejrzeć Twittera, aby oczom ukazał się prawdziwy wyścig trolli, którzy wzajemnie licytowali się na zaoranie. Ktoś zauważył, że jedna z głodujących chodzi w ”drogich klapkach Crocksach”, inna natomiast ma ”botki za 200 zł”. Inny rezydent już protestuje, a dopiero tydzień przepracował. Wyglądało to wszystko jak z ducha prl-owskie nastawianie mas pracujących w kontrze do inteligentów. Co z tego, że później okazywało się, że kawior to w rzeczywistości pasta z oliwek? Ba, sam kawior natomiast - można kupić w popularnych marketach już za 10 zł. Kto rozróżni, czy to tańsza wersja z łososia, czy z jesiotra? I co to ma do postulatu zwiększenia nakładów na służbę zdrowia?
Osobiście najbardziej ujęło mnie jednak medialne zlinczowanie jednej z rezydentek, której wytknięto drogie auto (pozowała na tle cudzego Mustanga) oraz wyjazdy w egzotyczne regiony, takie jak Tanzania czy pogranicza Iraku i Afganistanu. Ujęło dlatego, że gdy okazało się, że była tam ona na misjach medycznych, ratując życie ludzi, którzy często byli ofiarą lokalnych konfliktów zbrojnych - nagle trolle nabrały wody w usta. Może ktoś się przy tym nauczy, że propaganda stanowi broń obosieczną. Wiedzieć o tym powinny przede wszystkim media publiczne, które do tej personalnej nagonki aktywnie się przyłączyły. To wstyd dla zawodu dziennikarza, ponieważ zamiast merytorycznego sporu i polemiki, posłużono się paszkwilami, mobilizując społeczeństwo do zbiorowego hejtu wobec kolejnej grupy wykonującej zawód zaufania publicznego. Ten sam mechanizm może być kiedyś wykorzystany wobec nas - Koledzy i Koleżanki z mediów. Warto o tym pamiętać. Tak samo jak o skali absurdu, do którego można sprowadzić swoją krytykę. Niektórzy internauci doszukali się bowiem wśród protestująych bratanka gen. Marka Dukaczewskiego - byłego szefa WSI. Gdy ktoś, zauważył, że ten ma inne nazwisko, znana na prawicowym Twitterze Irena Szafrańska odparla: "To jest możliwe. W służbach często nazwiska się nie zgadzają. Dla zmylenia śladów". Czyli wszystko jasne - robota służb. Ehhh, ludzi drodzy.
Apolityczne trusie
Tak samo jak nad próbami nieudolnego kompromitowania protestujących rezydentów, nie mogę przejść do porządku dziennego jeśli chodzi o idealizowanie celów ich protestu. Choć Porozumienie Rezydentów zostało utworzone u schyłku rządów Platformy Obywatelskiej, siłą rzeczy na usta ciśnie się przy tym pytanie: skoro było tak źle, dlaczego przez osiem lat nie protestowano? Szczególnie mając przez pewien czas za premier byłą minister zdrowia i lekarkę - Ewę Kopacz? Wtedy pensja rezydenta pozwalała przeżyć, a teraz nie? Faktem jest, że choć nadal powoli, rząd Zjednoczonej Prawicy w odróżnieniu od poprzedników faktycznie podnosi nakłady na opiekę zdrowotną. Rezydenci nie mogą wychodzić z założenia, że nagle jakakolwiek władza zgodzi się na dwukrotnie podniesienie ich wynagrodzenia - a właśnie z tego powodu, tj. rozłożenia podwyżek w czasie - zerwano rozmowy z premier Beatą Szydło i powrócono do strajku głodowego. Równocześnie w zażenowaniu powinni zamilczeć opozycyjni adwokaci rezydentów. Bartosz Arłukowicz, który nagle załamuje ręce nad niskimi wynagrodzeniami w ministerstwie, którym sam przez lata kierował? Wolne żarty.
Zastanawiać może również równie radykalna forma protestu, która powinna być ograniczona jedynie do obrony imponderabiliów. Szanuję zawód lekarza, sam zapewne nie wytrzymałbym charakterystycznego dla niego obciążenia psychicznego. Rozumiem również, że jego młodzi adepci i adeptki wypisują na sztandarach zwiększenie PBK wydawanego na zdrowie do 6,8 proc., a więc walczą o coś więcej, niż swoje pensje. To jednak one zostały wysunięte na plan pierwszy. Dlatego nie mogą się dziwić, że do ich wynagrodzenia wiele osób sprowadzi sedno sporu. Rezydentura to w końcu okres przejściowy, który stanowi formę obowiązkowego zdobycia specjalizacji, czyli de facto, kontynuację studiów. Czy to od razu upoważnia do otrzymywania wysokiego przecież wynagrodzenia? Temat pod dyskusję.
Rezydenci nie powinni również udawać specjalnie zdziwionych, gdy pomimo zapewnień o swojej apolityczności, ktoś podobne zarzuty jednak wysunie. Nie przez przypadek starają się do ich walki przyłączyć wszelkie popłuczyny po KOD-zie, wielu z inicjatorów akcji działa w partii Razem, albo w mediach społecznościowych popiera Nowoczesną. Frasyniuk, Kijowski, Lubnauer, Szczerba oraz cała plejada aktorów, którzy z protestowania na każdy temat mogą uczynić swój drugi zawód, podpina się pod ich walkę. Zamiast im stanowczo podziękować, raczej z życzliwością młodzi lekarze przyjmują zdjęcia z Krystyną Jandą czy inne ”płynące z całej Polski wyrazy poparcia”. Powiedzmy to sobie szczerze - w swojej masie nie jesteście i nie byliście apolityczni. Nie sprawia to jednak, że nie macie racji.
Racja stanu
W tym miejscu dochodzimy do nieuchronnej konkluzji. Skoro jedno szczują na protestujących, a sami zainteresowani do (skądinąd słusznej) walki o wynagrodzenia, podpinają inne cele i pozują na ofiary, którymi nie zawsze są - czy w takiej sytuacji jesteśmy skazani na wybór stron? Czy jak w logice wojny domowej, każdy, który się waha, to z miejsca wróg? Prawda, w tym jak i innych przypadkach, nie jest po jednej, po drugiej stronie, ani nawet pośrodku, ale tam, gdzie jest. Śmiem twierdzić, że jeśli stać nas jako społeczeństwo na odrobinę zdrowego rozsądku i spojrzenia na temat bez emocji, dojdziemy do tego samego wniosku.
Służba zdrowia domaga się gruntownej reformy. Jej celem musi być poprawa jakości pracy lekarzy, której efektem będzie zwiększenia komfortu ich pracy, a ostatecznie - więcej uwagi poświęconej na pojedynczego pacjenta. Nie da się tego zrobić od razu, nie pomogą przy tym dramatyczne gesty, trzeba będzie się również z otwartą przyłbicą unurzać w polityce. Jeśli jednak da się ostatecznie do opisanego ideału przybliżyć - będzie to kwestia racji stanu. Każdy prędzej czy później trafi pod skalpel, albo będzie musiał pójść do lekarza. I w interesie nas wszystkich jest jego jak najlepsze wykształcenie oraz sprzęt, którym będzie dysponował. Dlatego zamiast podpuszczać się jedni na drugich, pisać o kanapkach z kawiorem i innych pierdołach, zastanówmy się jak reanimować polskie szpitale. W tej chwili robimy to w najgorszy z możliwych sposobów.
Marcin Makowski dla WP Opinie