Marcin Makowski: Amerykańskie "sankcje" wobec Dudy i Morawieckiego? "To miało być mocne, ale dyskretne upomnienie"
Sytuacja na linii Polska-USA robi się coraz bardziej napięta. Nieoficjalnie mówi się o blokadzie, którą władze USA nałożyły na spotkania pomiędzy polskim prezydentem i premierem a Donaldem Trumpem i jego zastępcą. Według naszych źródeł, informacje te miały nie ujrzeć światła dziennego.
06.03.2018 | aktual.: 07.03.2018 12:02
20 lutego pracownicy polskiej ambasady w Waszyngtonie sporządzili notatkę, z której wynika, że trzej ważni dyplomaci USA przedstawili rządowi swoiste ultimatum. Polega ono na wstrzymaniu ewentualnych spotkań pomiędzy politykami najwyższego szczebla, oraz klarownym zakomunikowaniu, że jeśli jakikolwiek obywatel Stanów Zjednoczonych będzie ścigany na podstawie ustawy o IPN, reakcja Waszyngtonu będzie bardzo poważna. Do notatki dotarł Onet.
Jak relacjonują dziennikarze, równocześnie obecni na spotkaniu Wess Mitchel (asystent sekretarza stanu ds. Europy oraz Euroazji), Thomas K. Yazdgerdi (pełnomocnik departamentu stanu ds. Holokaustu) oraz Molly Montgomery (doradczyni wiceprezydenta Mike'a Pence'a ds. Europy i Rosji), mieli przestrzegać naszych dyplomatów przed "rosnącymi nastrojami antypolskimi" w amerykańskim Kongresie, które mogą się przełożyć na niechęć do inwestycji militarnych w Polsce.
"Notatka miała nie trafić do mediów"
Jak twierdzi mój rozmówca z Waszyngtonu, który regularnie spotyka się z pracownikami Białego Domu, takie spotkanie faktycznie miało miejsca, a ultimatum administracji Donalda Trumpa było znane w kręgach amerykańskich komentatorów politycznych przynajmniej od kilku dni. - Nasze władze od dłuższego czasu różnymi kanałami przestrzegały Polskę, że ustawa o IPN w obecnym kształcie, pozwalająca karać więzieniem również obywateli innych państw, jest nie do zaakceptowania. Według mojej wiedzy, spotkanie z Mitchelem i ludźmi odpowiedzialnymi za kwestie europejskie oraz politykę historyczną, miało nie trafić do opinii publicznej. To był rodzaj ostrego, ale jednak poufnego upomnienia - uważa mój informator.
Jak dodaje, za przeciek mogła być odpowiedzialna strona polska. - Jest mało prawdopodobne, aby tak wrażliwe informacje przekazali polskim mediom ludzie z departamentu stanu. Najprawdopodobniej do przecieku doprowadził ktoś z polskich dyplomatów albo urzędnik w MSZ. Nie jest tajemnicą, że Jacek Czaputowicz od dłuższego czasu jest w swoim resorcie rozgrywany przez różne grupy interesów - przekonuje mój rozmówca.
"Sprawa jest na ostrzu noża"
Jak dodaje inny amerykański dyplomata, którego pytam o autentyczność notatki i powagę sytuacji, ”sprawa jest na ostrzu noża”. - Amerykanie chcieli przekazać ten komunikat polskim władzom, ale mleko się rozlało. W tej chwili można się spodziewać, że zarówno w departamencie stanu, jak i na konferencji prasowej w Białym Domu, ktoś poruszy kwestię domniemanych sankcji na polskiego premiera i prezydenta. Wtedy będą się musieli do nich ustosunkować sami urzędnicy i zaprzeczyć, co dodatkowo skomplikuje i tak trudną sytuację - mówi dyplomata w rozmowie z WP.
Sytuacje dodatkowo pogarsza zła opinia na temat sytuacji politycznej w Polsce, która panuje wśród wielu kongresmanów, szczególnie tych proweniencji demokratycznej. Podobne nastroje panowały podczas największej konferencji amerykańskich konserwatystów i republikanów Conservative Political Action Conference (CPAC), która odbyła się pomiędzy 21 a 24 lutego w Maryland. Jak mówił mi Matthew Tyrmand w rozmowie dla tygodnika ”Do Rzeczy”, niemal wszyscy działacze i politycy z którymi rozmawiał, pytali go o nowelizację ustawy o IPN oraz twierdzili wprost, że na konflikcie pomiędzy Polską a Izraelem, Stanu Zjednoczone zawsze postawią na Izrael. - Zgodnie z prawdą czy nie, poważni ludzie w amerykańskiej polityce spoglądają na obecny kryzys dyplomatyczny pomiędzy Polską a Izraelem z niepokojem. W końcu dotyczy to ich dwóch strategicznych sojuszników - jednego na wschodzie, który działa jak tama przeciwko Rosji, drugiego na Bliskim Wschodzie - który stabilizuje ten niespokojny region. Warszawa musi sobie zdać sprawę, że jeśli nie zmieni zapisów ustawy, a Waszyngton zostanie postawiony pod ścianą - ostatecznie wybierze Jerozolimę - przekonywał Tyrmand.
"My też musimy mieć swoje lobby"
Inny z moim rozmówców, polski polityk wysokiego szczebla, gdy słyszy o obecnej sytuacji nie kryje rozgoryczenia. - My mamy nieformalne sankcje wobec prezydenta i premiera, który nie są dopuszczani do najważniejszych polityków w USA, Izrael ma AIPAC - całe forum lobbystów na rzecz relacji amerykańsko-izraelskich, na którym przemawia śmietanka władzy ze Stanów - twierdzi rozgoryczony.
American Israel Public Affairs Committee odbywa się pomiędzy 4 a 6 marca w Waszyngtonie. Obecna na miejscu senator Anna Maria Anders twierdzi, że przynajmniej oficjalnie nie da się wyczuć niechęci strony izraelskiej wobec polskich dyplomatów. - Jestem na miejscu, atmosfera jest bardzo dobra. Póki co nikt oficjalnie nie wspomina o sankcjach, jest oczekiwanie na decyzję Trybunału Konstytucyjnego. Byłoby dobrze, gdyby Polska również miała podobne lobby w USA, w końcu mamy na miejscu tyle Polonii. Dlaczego nie? - mówi senator Anders w rozmowie z WP. Zarówno minister Krzysztof Szczerski z KPRP jak i wiceszef MSZ Bartosz Cichocki, zapreczyli sugestiom, jakoby Polska miałaby być obłożona oficjalnymi sankcjami ze strony USA.
Marcin Makowski dla WP Opinie