Makowski: "Sylwestrowy pseudolockdown. Tak nie pisze się prawa" [OPINIA]
Niby apel, ale jednak rozporządzenie. Niby sugestia, ale w praktyce można dostać mandat. Kto zadecyduje? Policjant. Wszystko na wątpliwych prawnie podstawach - jakby państwo bało się samego siebie. Sylwestrowe ograniczenie w przemieszczaniu się choć epidemicznie uzasadnione, pod każdym innym względem zakrawają na kpinę.
Konia z rzędem temu, kto rozumie coś z galimatiasu komunikacyjno-prawnego, który zapanował wokół obostrzeń związanych z przemieszczaniem się w sylwestra. W ciągu ostatniego tygodnia ze strony premiera, ministrów, służb mundurowych i prawników słyszeliśmy już chyba wszystkie możliwe wersje wydarzeń: od Narodowej Kwarantanny, przez godzinę policyjną i zakaz przemieszczania się, po apel o zostanie w domach i sugestię, aby od 19 do 6 rano nigdzie nie wychodzić. No chyba, że w celach "zawodowych, służbowych, do wykonywania działalności gospodarczej lub zaspokojenia niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego". Przynajmniej tak głosi rozporządzenie Rady Ministrów z 21 grudnia, które zakazuje aktywności w innych sytuacjach.
Tylko kto ma rozstrzygnąć, czym jest, a czym nie jest, "zaspokojenie niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego"? Czy gdy wyjdę do sklepu po szampana o 21 albo po jedzenie dla psa, to będzie rzecz niezbędna, a może nadmiarowa? "O wyniku interwencji będzie decydował policyjny patrol i to policyjny patrol będzie ocenił, czy te działania są zgodne z przepisem czy nie. A przede wszystkim policja tego dnia, jak zawsze w sylwestra, a może teraz szczególnie, będzie kontrolowała trzeźwość kierowców, będzie także reagowała na spożywanie alkoholu w miejscach publicznych, tak jak co roku" - stwierdził Paweł Szefernaker, wiceminister w MSWiA.
Jakiego rodzaju i wysokości może to być mandat? Tutaj też zdania są podzielone - jednego dnia minister zdrowia Adam Niedzielski straszy w Radiu ZET, że mówimy nawet o karach administracyjnych i sanepidowskich w wysokości do 30 tys. złotych, drugiego rzecznik rządu Piotr Müller uspokaja w TVN24 twierdząc, że "jakiś mandat jest możliwy do otrzymania zgodnie z obowiązującymi przepisami", doprecyzowując, że nie musi to być 30 tys., ponieważ istnieje zasada proporcjonalności. Dlatego - wracając do punktu wyjścia - od policjanta i jego humoru będzie zależeć, czy otrzymamy pouczenie czy mandat, i w jakiej wysokości. To pisanie prawa na kolanie.
Żeby była jasność, nie chodzi tutaj o czepianie się i szukanie na siłę kruczków prawnych w obchodzeniu "godziny policyjnej", bo w interesie nas wszystkich jest zachowanie umiaru i jak najszybsze poradzenie sobie z koronawirusem. Urządzając masowe zabawy, huczne prywatki i przemieszczając się po całej Polsce - odsuwamy w czasie perspektywę powrotu do normalności. Obywatel ma jednak prawo, a rząd obowiązek, uzasadnić swoje działania, robiąc to w sposób nie pozostawiający wątpliwości. A tych jest bez liku.
Choćby sam fakt ograniczenia przemieszczania się za pomocą rozporządzenia podważa wielu prawników i konstytucjonalistów. Na ich obawy, premier Morawiecki odpowiada: "Wiosną były wdrożone podobne ograniczenia i nikt nie miał wątpliwości, że one powinny być przestrzegane. To nie tylko apel do zdrowego rozsądku, to apel, by przypomnieć sobie, jak wszyscy przestrzegaliśmy przepisów i jak szybko dzięki temu mogliśmy osiągnąć niezłe rezultaty". Tylko czy my wszystko musimy opierać w Polsce na apelach, zdrowym rozsądku i argumentach w stylu: "wcześniej działało i nikt się nie oburzał"?
Idźmy dalej. - To jest taki apel do sumień ludzi, którzy jutro będą uczestniczyli w przywitaniu Nowego Roku (…). Jeżeli ktoś mandatu nie przyjmie, wiadomo, że może być wniosek skierowany do sądu i te kary mogą być zastosowane, ale nie muszą. To wszystko zależy od konkretnego przypadku - tłumaczył z kolei w programie WP "Tłit" Michał Wójcik, minister w KPRM. Czy można bardziej rozwodnić własne stanowisko?
Zakaz przemieszczania się w sylwestra. Minister: "To jest taki apel do sumień"
Niestety dzisiaj pokutuje brak wprowadzenia jednego z trzech stanów nadzwyczajnych, który nie pozostawiałby żadnych wątpliwości prawnych przy stosowaniu godziny policyjnej, która obowiązuje w wielu państwach Europy, z Niemcami na czele.
Jeśli państwo będzie tworzyło prawo, które jest wątpliwe od strony konstytucyjnej i jednocześnie samo będzie zmiękczało jego wymiar, otrzymamy sytuację, w której obywatele mogą chcieć manifestacyjnie to prawo łamać. O ile wiemy, że od naszej dyscypliny będzie zależało jak szybko uporamy się z koronawirusem, o tyle państwo nie może działać wyłącznie w oparciu o dobrą wolę obywateli. Państwo musi tworzyć klarowne prawo i musi je egzekwować. Nie mniej, nie więcej.
Marcin Makowski dla Wiadomości WP