Makowski: Każdej władzy trzeba patrzeć na ręce, ale "Taśmy Kaczyńskiego" raczej PiS-u nie zatopią [OPINIA]
Oto są: słynne taśmy z Jarosławem Kaczyńskim w roli głównej, po których miał się skończyć mit "ascetycznego prezesa", a z nim rozpocząć upadek PiS-u. Co otrzymaliśmy naprawdę? Warte wyjaśnienia zaangażowanie państwowego banku w prywatny interes partyjnej spółki Srebrna. I próbę wypłacenia wynagrodzenia komuś, kto czuje się oszukany i poszedł z taśmami do mediów.
Polityczna Warszawa huczała w poniedziałek od plotek związanych z tekstem mającym zdemaskować Jarosława Kaczyńskiego. Publikację artykułu zapowiedziała "Gazeta Wyborcza", a środowiska opozycyjne odpowiednio podnosiły poprzeczkę. Jak aluzyjnie przyznał na Twitterze Tomasz Lis - sytuację po publikacji będzie można porównać do "wyniesienia sztandaru PZPR", które odbyło się również 29 stycznia. A PiS - jego zdaniem pod względem systemu sprawowania władzy przypominające komunistów - niespełna 30 lat później miał podzielić ten sam los.
"Narcystyczna i faraoniczna wizja"
Czy treść tekstu i stenogramów rozmów pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim, jego ciotecznym bratem Grzegorzem Tomaszewskim a austriackim deweloperem Geraldem Birgfellnerem dźwiga ciężar gatunkowy, który na nich pokładano? Czy ma siłę "bomby atomowej", która zmiecie obecny układ - zwany przez wicenaczelnego "Wyborczej" "układem zamkniętym"?
Wydaje mi się, że pod względem społeczno-obyczajowym (a ten był bodaj najbardziej szkodliwy dla polityków PO podsłuchanych u "Sowy i Przyjaciół") - nie. Choć po raz pierwszy przeciętny Kowalski ma szansę zajrzeć za kulisy funkcjonowania owianego nimbem tajemniczości życia partyjno-politycznego prezesa, nie są to półprywatne i frywolne dyskusje przy winie. Nie ma w nich, mówiąc brutalnie, "mięsa". Wulgaryzmów, grubiańskich żartów, łatwego do wyjaśnienia procederu przestępczego czy łamania prawa.
Jest natomiast, czego nie bagatelizuję, długa dyskusja formalno-finansowa dotycząca możliwości budowy bliźniaczych wieżowców (projekt ten zostaje nazwany przez Jarosława Kurskiego w felietonie "narcystyczną i faraoniczną wizją") na działce należącej do Prawa i Sprawiedliwości spółki Srebrna.
To próba stworzenia solidnych podwalin finansowych dla działalności partii, nieudana zresztą w wymiarze, o którym myśli Kaczyński od początku lat 90. Jego zdaniem bowiem, przynajmniej w obecnych warunkach, inwestycja jest blokowana przez związane z Platformą Obywatelską władze Warszawy, a da się ją zrealizować dopiero po wygranych wyborach samorządowych oraz parlamentarnych. Co, jak przyznaje sam Kaczyński, "będzie bardzo trudne".
Potencjalne kłopoty Krupińskiego
To, co na taśmach jest faktycznie interesujące, polega na oczywistym dla byłego premiera uzyskaniu wysokiego finansowego wsparcia w postaci kredytu od państwowego banku Pekao SA, zarządzanego przez człowieka Zbigniewa Ziobry - Michała Krupińskiego. Według tego, co słyszymy na taśmach, bank zgodził się na finansowanie inwestycji przygotowywanej dla Srebrnej przez firmy Birgfellnera na kwotę, która wg dokumentów w przypadku ruszenia z budową miałaby opiewać na 15,5 mln euro. Dodatkowo bank miał się zgodzić na udzielenie kredytu w wysokości 300 mln euro, o czym z kolei ma być mowa w dokumentach Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, który miał się również przenieść do nowowybudowanych wież, roboczo zwanych K-Towers.
Tutaj faktycznie sprawę powinien zbadać aparat państwowy, stawiając pytania o ewentualne nadużycie wpływów, charakter biznesowo-polityczny potencjalnego kredytu oraz jego podstawy prawne. Oczywiście inwestycja w drapacz chmur w centrum stolicy to właściwie pewny zysk, stąd o pozyskanie kredytu z tego i innego źródła nie musiało być trudno, jednak fakt, że dyskutowano o instytucji z kapitałem publicznym, każe spojrzeć władzy na ręce i zbadać jej intencje. Szczególnie w wątku, w którym wprost mówi się o doradztwie finansowym, jakiego Krupiński miał udzielać o. Tadeuszowi Rydzykowi.
Wydaje mi się jednak, że patrząc z szerszej perspektywy, głównego założenia towarzyszącego publikacji taśm osiągnąć się nie da. Nie jest to na obecny stan naszej wiedzy materiał jednoznacznie pogrążający Kaczyńskiego. Owszem, ukazuje go on w świetle osoby dobrze obeznanej w kulisach negocjacji, poruszającej się w cieniu tego, co wie o nim opinia publiczna, ale do wykreowania obrazu pławiącego się w luksusach miliardera ten tekst raczej nie posłuży. Kaczyński-biznesmen nie musiałby przecież pożyczać pieniędzy od przyjaciółki Janiny Goss na leczenie swojej matki. Nie żyłby też jak samotnik w niezbyt okazałej willi na Żoliborzu.
Jak zapłacić komuś, kto nie podpisał umowy?
Co ciekawe, również główna oś narracji taśm wydaje się co najmniej skomplikowana i ambiwalentna jeśli chodzi o ciężar win. Deweloper Gerald Birgfellner domaga się bowiem wypłacenia wynagrodzenia od spółki Srebrna za pracę, którą wykonał, w sytuacji, w której projekt jednak nie doszedł do skutku. Umowy, która by mu na to prawnie pozwalała, jednak nie podpisał. Stąd zarówno Jarosław Kaczyński, jak i Grzegorz Tomaszewski szukają kruczków prawnych, aby jednak pieniądze na jego konto przelać.
Chodzi o to, aby Austriak pozwał Srebrną, a ta podpisze z nim ugodę i na tej podstawie otrzyma on tytuł prawny do wypłacenia należności. - Jeżeli sąd uzna te roszczenia, będzie podstawa do zapłacenia za nie. Ja chcę zapłacić, ale nie mogę zmusić nikogo, aby zapłacił wbrew prawom i przepisom - słyszymy z ust Jarosława Kaczyńskiego. Od strony formalnej problem wygląda mniej więcej tak, jak w tym dialogu:
Grzegorz Tomaszewski: – No więc właśnie tu jest ten spór. No wedle naszego kodeksu spółek handlowych ani udziałowcy, ani akcjonariusze nie odpowiadają za zobowiązania spółki. Po to wybierają sobie rady nadzorcze czy też zarządy tych spółek, żeby one działały racjonalnie.
Jarosław Kaczyński: – W ogóle cały pomysł na spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością jest właśnie taki, no dlatego zmieniła światową gospodarkę.
Grzegorz Tomaszewski: – Bo przecież wy sami wiecie, że wy nie chcieliście, żeby Srebrna zapłaciła, tylko żeby dała chwilowo pożyczkę, że jak dostanie kredyt, to tę pożyczkę oddacie, ale ponieważ proces jest wstrzymany, to nie ma sensu brać pożyczki, bo nie pojawią się pieniądze.
Teraz niech władza się wytłumaczy
Z tego passusu wicenaczelny "Wyborczej" wyciąga następujący wniosek. Kaczyński "biegle porusza się w arkanach deweloperskiego biznesu. Przywykliśmy do jego politycznych frazesów i patriotycznego patosu. Tymczasem te same usta mówią o rachunkach, audytach, biegłych rewidentach, roszczeniach, radach nadzorczych, uchwałach, księgowaniu itd. Prezes Kaczyński sprawnie liczy procenty i udziały" - pisze Jarosław Kurski. Zastanawiam się, czy to ma być zarzut do doktora prawa, jakim jest Jarosław Kaczyński, że orientuje się w rynku kapitałowym i umowach?
"Słuchamy, jak boss Kaczyński próbuje – ku osłupieniu powiązanego z nim rodzinnie austriackiego biznesmena Geralda Birgfellnera – wykręcić się od zapłaty za wykonaną usługę, bo ’nie ma do tego formalnych podstaw’" - dodaje Kurski. Problem polega na tym, że jeśli wierzyć intencjom rozmówców, i jeśli niczego nie ukrywają, faktycznie podstaw do wpłaty wynagrodzenia za niezrealizowany projekt nie ma. A druga strona, czego robić nie powinna, naginając prawo tych podstaw szuka. Ma to być koronny dowód na instrumentalizację sądów w momencie, w którym "dobitnie wybrzmiewa koszmar batalii o niezależność Sądu Najwyższego".
Owszem, raz jeszcze podkreślam, że rozmowy potraktowane z aptekarską starannością powinny i muszą posłużyć odpowiednim organom państwa, aby przyjrzały się, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień i złamania prawa. To test na ich niezależność. Podkręcanie emocji, mówienie o końcu partii, momentami histeryczny ton narracji Jarosława Kurskiego - to wszystko sprawiło, że zamiast zaciekawienie, czytelnik czuje jednak lekkie rozczarowanie kalibrem sprawy.
A skoro jest ona trudna do wyjaśnienia, zawiła, a w narracji opozycji sprowadza się do tworzenia z Kaczyńskiego "bossa układu zamkniętego", to, proszę mi wybaczyć, przy dziesiątkach tekstów o kulisach operacji finansowych Srebrnej, nie jest to polityczna rewolucja kopernikańska. Przynajmniej nie teraz i nie po tej konkretnej taśmie. Reszta w rękach władz - teraz niech one się tłumaczą. Póki co, szkodzi im unikanie tematu i ogłoszone w panice w poniedziałek wieczorem wycofanie się z komentarzy w mediach, z którego embarga wycofał się jedynie lider Porozumienia, Jarosław Gowin. Jeśi nie ma się nic do ukrycia, nie powinno się chować, prawda?
Marcin Makowski dla WP Opinie