Makowski: Czy warto było szaleć tak? Impas w Parlamencie Europejskim [OPINIA]
Choć debat na temat Polski było w Parlamencie Europejskim bez liku, dawno nie widziałem takiego "obijania" polskiej delegacji. Premier Mateusz Morawiecki poleciał do Strasburga bronić wyroku TK o wyższości prawa krajowego nad unijnym i choć mówił innym, bardziej merytorycznym językiem niż w Sejmie, posiedzenie zamieniło się w kilkugodzinny roast Prawa i Sprawiedliwości. Impas został tylko pogłębiony.
- Nie rozpoznaję Polski, która przystępowała do Unii, a którą przyjmowałam jako mer Strasburga - powiedziała w Parlamencie Europejskim Fabienne Keller. To jedne z łagodniejszych słów, które padły tego dnia pod adresem Mateusza Morawieckiego. Premier z własnej inicjatywy przyleciał argumentować za stanowiskiem rządu ws. wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Przypomnijmy, wyroku, o którego wydanie również on sam wnioskował.
Oglądając całe posiedzenie PE, można było odnieść wrażenie, że w jego trakcie zarówno Morawiecki, polska delegacja, jak i TVP Info stracili wiarę, że cokolwiek uda się wywalczyć, zmienić czyjekolwiek zdanie, przekonać do słuszności racji Trybunału. Telewizja Publiczna przerwała nawet wystąpienia europarlamentarzystów, aby zapętlić przemowę premiera.
Czy efekt mógł być inny? Szczerze wątpię. Strasburg to nie Wiejska i tutaj większość nie znajduje się rękach Zjednoczonej Prawicy, choć nawet w polskim Sejmie rzadko obrywa ona tak ostro i tak bezpardonowo, jak z ust europarlamentarzystów, którzy wzywali do obcięcia środków z Funduszu Odbudowy oraz zastosowania art. 7.
Z rozmów z doradcami premiera, które prowadziłem w trakcie debaty, dało się wyczuć rezygnację. "To nie jest żadna dyskusja na argumenty, tylko na emocje i polityczne spiny" - usłyszałem. Mimo tego rząd liczy i stawia na bardziej pragmatyczną postawę Niemiec i Francji na szczycie Rady Europejskiej 21 i 22 października. W końcu kanclerz Angela Merkel wezwała niedawno do dialogu, a nie zamrażania pieniędzy.
Pytanie jednak brzmi: czy dzisiaj w Unii ktokolwiek widzi szansę na kompromis z polskim rządem? I czy PiS znajduje przestrzeń do ustępstw? Jarosław Kaczyński stwierdził niedawno w wywiadzie dla tygodnika "Sieci", że jedynym krokiem wstecz, jaki może wykonać Polska, jest zawieszenie działania Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, do czego wezwał Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Z przemówienia Mateusza Morawieckiego dobitnie wynikało jednak, że wyroku Trybunału, który stwierdza, że TSUE nie ma kompetencji do orzekania o krajowym wymiarze sprawiedliwości, nikt podważać nie będzie. To reduta, której PiS będzie bronić tak długo, jak to możliwe.
W tym celu premier zbudował wielowątkową i szczegółową narrację, w której opowiadał o ważniejszych wyzwaniach, przed którymi stoi Unia oraz o podwójnych standardach w kwestii praworządności. Sprawdziły się tym samym informacje WP odnośnie głównych punktów argumentacji delegacji rządowej.
- Integracja europejska to dla nas wybór cywilizacyjny i strategiczny. Tutaj jesteśmy, nigdzie się nie wybieramy. Polska nie weszła jednak do UE z pustymi rękoma - przekonywał Morawiecki, mówiąc o suwerenności, problemach ze zbytnią uległością Wspólnoty wobec Rosji, nieuczciwych rajach podatkowych, cytując podobne wyroki TSUE odnośnie prymatu prawa krajowego w innych państwach Unii. Przyznaję szczerze, że ten język brzmiał skrajnie odmiennie od ubiegłotygodniowego wystąpienia w Sejmie, podczas którego szef rządu na użytek własnego elektoratu grzmiał o "lewackiej ideologii" opanowującej Brukselę. Tylko co z tego?
W Strasburgu objawiła się inna, lepsza twarz Morawieckiego, ale nawet ona nie była w stanie zmienić ogólnego tonu dyskusji. Owszem, momentami emocjonalnej, populistycznej, opartej na ogromnych skrótach myślowych odnośnie sytuacji politycznej w naszym kraju, ale jednak w przytłaczający sposób przygnębiającej. Pomimo głosów obrony poczynań Zjednoczonej Prawicy, które padały z ust europosłów prawicowych, konserwatywnych i narodowych, większość przemówień była wybitnie krytyczna.
Momentami krytyczna w głupi sposób, rodem z mało ambitnych memów (europosłanka Terry Rientke pytała o to, czy premier Morawiecki otworzył butelkę szampana z Putinem po wyroku TK), ale nawet wydźwięk słów bardziej umiarkowanych polityków był jednoznacznie negatywny.
Zobacz także: KE ostrzega Polskę. Reakcja europosłanki PiS
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, której wybór przedstawiany był jako sukces zakulisowych rozmów Mateusza Morawieckiego, mówiła w sposób jednoznacznie ofensywny. - Ten wyrok ma bezpośredni wpływ na ochronę sądownictwa. Ten wyrok osłabia ochronę niezależności sądownictwa. (...) Bez niezależnych sądów obywatele mają mniejszą ochronę, a w konsekwencji ich prawa są zagrożone. (…) Ten wyrok przykłada siekierę do wartości europejskich - przekonywała, dodając, że Fundusz Odbudowy musi być powiązany z praworządnością.
Aby Polska mogła otrzymać te środki, musi spełnić trzy warunki: odtworzyć niezależność wymiaru sprawiedliwości, zlikwidować Izbę Dyscyplinarną oraz przywrócić do pracy bezprawnie zwolnionych sędziów. Premier w swojej odpowiedzi raz jeszcze podkreślił, że Polska to dumny i suwerenny naród, a słowa te kieruje do zgromadzonych w rocznicę śmierci ks. Jerzego Popiełuszki.
Dziwna to była konkluzja dyskusji, która zaprowadziła nas do jeszcze większego klinczu. Zamiast myśleć o cywilizacyjnych problemach Unii, polski rząd praktycznie samotnie musi gasić pożary na własnym podwórku. Czy o to chodziło?
Marcin Makowski dla WP Opinie