Majmurek: Tonący Niemiec się chwyta
Zawód magika i polityka łączy jedno: w obu profesjach trzeba wiedzieć, jak odwrócić uwagę. Magik cały swój spektakl konstruuje tak, by odwrócić uwagę widza od miejsca, gdzie faktycznie dokonuje się "magia", trik, na którym opiera się dany numer. Polityk, by skutecznie prowadzić polityczną walkę na co dzień i w kampanii wyborczej, musi nauczyć się skutecznie odwracać uwagę od niewygodnych dla siebie tematów, tak by przenieść polityczny spór na wygodny dla siebie obszar.
23.07.2022 | aktual.: 23.07.2022 22:36
Jeśli spojrzymy na współczesną polską politykę, bez trudu zauważymy jak rządząca partia szuka magicznego numeru, pozwalającego jej odwrócić uwagę od kilku piętrzących się kryzysów, z jakimi zmaga się dziś państwo i społeczeństwo. Liderzy obozu władzy próbują różnych sztuczek: sprawdzają, jak elektorat zareaguje na straszenie osobami transpłciowymi, powtarzają starą piosenkę "Wróci Tusk, a z Tuskiem bieda", wreszcie po raz kolejny uderzają w antyniemieckie tony.
Jak w czasach walki z "rewanżystami Bonn"
Ten ostatni motyw wraca w ostatnich tygodniach z obsesyjną wręcz regularnością. Antyniemieckie tyrady stanowią stały punkt wystąpień objeżdżającego Polskę Kaczyńskiego.
"Niemcy z nami się nie rozliczyły. […] Nie tylko chodzi o reparacje, ale też o rozliczenie moralne. Puszczono to wszystko, co się działo, w zapomnienie" – mówił prezes PiS w Grójcu. Zarzucił opozycji, że wobec Niemiec ulega "syndromowi sztokholmskiemu". PiS oczywiście nie ulega, więc już wkrótce – jak zapowiedział Kaczyński – wystąpi oficjalnie do Niemiec o zapłatę reparacji wojennych. Jako wielki sukces swojego rządu, prezes PiS wymienił nie tylko asertywną wobec Berlina politykę zagraniczną, ale też to, że "Polacy nie jeżdżą już na szparagi do Niemiec".
Kilka dni później temat reparacji Kaczyński kontynuował w Płocku. "Kiedy złożymy oficjalną notę [wobec Niemiec]? Tego w tej chwili państwu nie powiem, ale trzeba się spieszyć, bo czas jest sprzyjający. Akurat to jest dobry moment, żeby tę sprawę postawić. Chcemy to zrobić, trzeba też zmienić świadomość zachodniej Europy" – mówił. Także w Płocku Kaczyński zaatakował postulaty wejścia Polski do sfery euro jako "służące obcym interesom". Wiadomo bowiem komu "tak naprawdę" służy euro: "Euro miało być przeciwko Niemcom, […] ale dokładnie się to odwróciło i w tej chwili jest to po prostu wyłącznie w interesie Niemiec i kilku innych krajów, a przeciwko interesom wszystkich innych".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kaczyńskiemu w antyniemieckich filipikach basują kolejni politycy rządzącego obozu. Temat Niemiec i szparagów podjął w ostatni poniedziałek premier Morawiecki: "Masowe wyjazdy za chlebem na szparagi do Niemiec muszą się skończyć. Niech sobie sami zbierają szparagi albo niech do nas przyjeżdżają je zbierać". Temat reparacji podjął z kolei poseł Krzysztof Sobolewski. Pytany w Telewizji Republika o ewentualną pomoc Niemcom, którym grożą niedobory gazu i kryzys energetyczny, polityk odpowiedział, że jeśli Niemcy poproszą, Polska może pomóc, jeśli tylko Berlin spełni "kamienie milowe", na czele z wypłatą Polsce reparacji wojennych. Poseł co prawda zaznaczył, że trochę żartuje, ale często bywa tak, że w formie żartu najłatwiej powiedzieć to, co tak naprawdę myślimy.
Wcześniej w jeszcze bardziej toporny sposób na temat gazowej pomocy dla Niemiec "żartował" europoseł Joachim Brudziński, który w trakcie dyskusji o pomocy, jakiej moglibyśmy udzielić Niemcom zacytował wpis swojego znajomego: "Dzisiaj Niemcy próbują od Polski wymusić dzielenie się z nimi gazem, bo oni się z nami dzielili swoim gazem podczas drugiej wojny światowej".
Do tego dochodzą tradycyjne ataki na Donalda Tuska jako polityka faktycznie niemieckiego, a przynajmniej służącego interesom Niemiec. Ich próbkę możemy znaleźć na okładce ostatniego numeru tygodnika "Gazeta Polska", gdzie widzimy Tuska wznoszącego do góry prawą pięść oraz wielki napis stylizowaną na gotyk czcionką "Gott mit uns".
Jak możemy przeczytać mniejszym drukiem w zapowiedzi okładkowego materiału: "Słowa Donalda Tuska: »Wierzysz w Boga, nie głosujesz na PiS«, to odpowiednik pruskiego »Gott mit uns«, obecnego na klamrach niemieckich pasów. Padły, gdy polski rząd wspiera Ukrainę w walce pod innym starym hasłem: »W imię Boga za naszą i waszą wolność«. Patriarcha Cyryl i Tusk głoszą, że najwyższe dobro nie jest po stronie tych, co niosą sztandar wolności, ale po stronie tyranii."
Ktoś, kto informacje o polsko-niemieckich stosunkach chciałby czerpać z wypowiedzi polityków rządzącej partii i bliskich im mediów, mógłby odnieść wrażenie, że relacje polsko-niemieckie znajdują się dziś niemalże na stopie wojennej, że Niemcy nie są naszym najważniejszym gospodarczym i jednym z najbliższych politycznych partnerów, ale mocarstwem wrogim Polsce. Od czasów, gdy propaganda PRL za Gomułki walczyła z "rewanżystami z Bonn" nie mieliśmy rządu, który tak systematycznie starałby się zniechęcić Polaków do Niemiec i straszył imperialnymi ambicjami Berlina.
O co im właściwie chodzi?
Wszystkie przykłady, jakie przytoczyłem pochodzą z ostatniego tygodnia, albo dwóch. Antyniemiecka kampania PiS trwa tymczasem nieprzerwanie od przejęcia władzy przez partię w 2015 roku, a nawet dłużej. Choć przez lata skupiała się ona na postaci Angeli Merkel, to zmiana kanclerza w Berlinie nie tylko jej nie zatrzymała, ale wręcz zintensyfikowała. Prezes Kaczyński konsekwentnie atakuje program Olafa Scholza, zakładający pogłębianie politycznej integracji Unii Europejskiej, jako plany budowy "IV Rzeszy".
Kaczyński przekonuje swoich zwolenników, że bardziej zjednoczona Europa będzie faktycznie oznaczać władzę Niemiec nad kontynentem, a przynajmniej nad naszym regionem. Można spodziewać się, że ta narracja tylko się wzmocni po publikacji przez Scholza na łamach "Frankfurter Allgemeine Zeitung" w zeszłą niedzielę długiego, programowego manifestu, w którym niemiecki kanclerz wzywa Europę, by stała się świadomym podmiotem światowej polityki i zerwała z paraliżującą jej politykę zagraniczną zasadą jednomyślności.
Ciągle wracających w propagandzie PiS z ostatnich siedmiu lat pretensji wobec Niemiec jest więcej. PiS ma za złe Niemcom ich politykę energetyczną, ciepłe stosunki z Putinem, ignorowanie zagrożenia ze Wschodu, zaniedbywanie zobowiązań sojuszniczych w NATO, choćby przez niedostateczne wydatki na obronę, brak moralnego rozliczenia z nazizmem i II wojną światową oraz niewypłacenie Polsce reparacji, wreszcie wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Polski pod przykrywką sporu o praworządność. Według propagandy PiS za sporem nie stoi bowiem tak naprawdę Komisja Europejska, tylko Berlin, któremu nie chodzi o żadną praworządność, ale o ochronę niemieckich interesów w Polsce.
Część tych zarzutów nie jest pozbawiona racjonalnego jądra. Polityka energetyczna Niemiec, podobnie jak ich polityka wschodnia, faktycznie były nieracjonalne, krótkowzroczne, egoistycznie, ignorowały słuszne obawy państw z naszego regionu. Wiele z oskarżeń PiS pod adresem Berlina jest jednak w najlepszym wypadku oparta na półprawdach, w najgorszym po prostu nieprawdziwa.
Przykłady? Wbrew temu, co twierdzi propaganda PiS, Niemcy nigdy nie byli "jastrzębiami" w kwestii praworządności w Polsce – najbardziej zdecydowane stanowisko zajmowały mniejsze państwa północno-zachodniej Europy. Niemcy, zwłaszcza w czasach Merkel, przyjęli umiarkowane stanowisko, zalecali cierpliwość, namawiali do szukania politycznego porozumienia. Tę politykę kontynuuje obecna szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen – kiedyś ministra w rządach Merkel – co jest źródłem jej konfliktu z częścią Komisji i większością w Parlamencie Europejskim.
Co jednak najważniejsze, trudno - zbierając wszystkie antyniemieckie żale artykułowane przez PiS - zrekonstruować jakiś racjonalny program niemieckiej polityki. Choć PiS ciągle mówi o Niemczech, zupełnie nie wiadomo, czego by tak naprawdę chciał od Berlina, jaka konkretna zmiana niemieckiej polityki byłaby dla obecnego polskiego rządu pożądana, jaka stanowiłaby plan minimum. Tym bardziej nie sposób powiedzieć, przy pomocy jakich środków PiS chciałby skłonić Niemców do zmiany ich polityki.
Przez lata wydawało się, że problemem dla PiS są rządy Merkel. Gdy jednak Merkel zastąpił Scholz, okazało się, że jego program europejski jest dla Nowogrodzkiej jeszcze bardziej problematyczny. PiS ma z jednej strony pretensje, że Niemcy odgrywają zbyt dużą rolę w Europie, z drugiej to Morawiecki zablokował kandydaturę Holendra Fransa Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej – mimo tego, że frakcja Holendra, socjaldemokraci, wygrali wybory do Parlamentu Europejskiego – i doprowadził do objęcia tego stanowiska przez Niemkę. Z wyraźną nadzieją, że von der Leyen będzie powstrzymywać Komisję w jej sporze z Polską o praworządność – pozycja Niemiec w Europie nie przeszkadzałaby PiS, gdyby Niemcy użyli jej do tego, by zagwarantować Kaczyńskiemu wolną rękę w Polsce.
PiS ma za złe Niemcom o to, że dążą do głębszej integracji Europy, gdyby jednak Niemcy zaczęły dystansować się od europejskiego projektu i upominać się o swój interes narodowy, na przykład domagając się zmniejszenia europejskiego budżetu, PiS też miałby pretensje. Partia Kaczyńskiego przez lata atakowała Niemców, że nie wydają dość pieniędzy na obronę w ramach NATO, gdy jednak Scholz dokonał w tej sprawie zwrotu, Kaczyński zaczął straszyć, że Niemcy zbroją się "nie wiadomo przeciw komu" – w domyśle, możliwe, że przeciw nam. Można się spodziewać, że gdyby Niemcy faktycznie przyjechali do Polski zbierać szparagi, to jakiś polityk PiS zaatakowałby ich za zabieranie pracy Polakom.
Nawet w kwestii reperacji trudno powiedzieć, czy PiS realnie chce doprowadzić do tego, by Niemcy wypłacili nam pieniądze. Można przypuszczać, że sama partia nie traktuje tego jako realnego scenariusza. Temat reparacji jest grzany maksymalnie na użytek polskiej opinii publicznej przez kilka tygodni, potem zamiera na wiele miesięcy, żadne konkretne kroki nie są podejmowane, po czym wraca, gdy PiS potrzebuje odwrócić uwagę od innego tematu.
Tym razem może nie "zażreć"
Wszystkie antyniemieckie tyrady rządowego obozu są bowiem podporządkowane polityce wewnętrznej. Gdy PiS wali w Berlin, nie chodzi mu o to, by coś konkretnego na odcinku zachodnim osiągnąć, ale by wyrażać antyniemiecki resentyment i mobilizować wokół niego swój elektorat.
Czy ta polityka zadziała w perspektywie następnych wyborów? Socjolog Przemysław Sadura, prowadzący niedawno pogłębione badania elektoratów, mówi w wywiadach, że Kaczyński może mieć dobrą intuicję, sięgając po temat niemiecki teraz. Focusy pokazują, że niestabilna sytuacja międzynarodowa, z wojną w Ukrainie na czele, rozbudziła antyniemieckie lęki zwłaszcza wśród starszego elektoratu.
Pytanie, jak długo przetrwają te nastroje. Wojna powszednieje, jeśli na froncie nie dojdzie do dramatycznego przesilenia w jedną lub drugą stronę będziemy coraz bardziej tracić zainteresowanie sytuacją za naszą wschodnią granicą. Z kolei drożyzna, a zwłaszcza możliwy w sezonie jesienno-zimowym kryzys grzewczy, będą stawały się coraz bardziej dotkliwe i przesłonią wszystkie inne problemy.
W tej sytuacji niezborne, wzajemnie sprzeczne, nieprzynoszące efektów wieczne pretensje Kaczyńskiego i jego ludzi pod adresem zachodniego sąsiada mogą wyborców zwyczajnie przestać obchodzić. Tonący chwyta się jak wiemy nawet brzytwy, ale dość desperackie chwytanie się antyniemieckiego tematu może tym razem nie doprowadzić PiS do bezpiecznego brzegu.