Majmurek: "Jarosława Kaczyńskiego trzy dekady bez żadnego trybu" (Opinia)
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Panie marszałku, ja bez żadnego trybu – ogłosił Jarosław Kaczyński wchodząc na sejmową mównicę. Formuła "bez żadnego trybu” chyba najlepiej opisuje filozofię władzy według prezesa PiS. Tak właśnie rządzi państwem, jako szeregowy poseł decydujący o wszystkim.
Ujawniona przez "Gazetę Wyborczą" sprawa niedoszłych "dwóch wież" na warszawskiej Woli dostarcza kolejnych przykładów, jak wygląda działanie "bez żadnego trybu".
Bez żadnego trybu w siedzibie partii Kaczyński spotyka się w austriackim biznesmenem i prezesem państwowego banku.
Bez żadnego trybu – jak pod sankcją odpowiedzialności karnej zeznaje Austriak (a publikuje to "Gazeta") – nakazuje Birgfellnerowi wręczyć w kopercie 100 tysięcy złotych byłemu już księdzu zasiadającemu w radzie kontrolującego Srebrną Instytutu Lecha Kaczyńskiego.
Bez żadnego trybu dzień po tym, gdy jego niedoszły kontrahent składa zeznania w prokuraturze, prezes PiS odwiedza Zbigniewa Ziobrę – prokuratora generalnego. A Ziobro, zgodnie z uchwaloną przez PiS reformą prokuratury ma wgląd we wszystkie toczące się śledztwa i "w uzasadnionym przypadku" może ujawnić je osobom trzecim.
Działanie "bez żadnego trybu" nie zaczęło się jednak w przypadku Jarosława Kaczyńskiego wczoraj. Ani nawet nie w 2015 roku. Schemat, jaki objawia się przy okazji sprawy "K-Towers", sięga do początków politycznej samodzielności Jarosława Kaczyńskiego – czasów Porozumienia Centrum.
Mówimy Jarosław, a myślimy partia
W swojej głośnej trylogii o politycznej historii III RP Robert Krasowski sformułował tezę, że Jarosławowi Kaczyńskiemu zawsze bardziej niż o władzę w państwie chodziło o kontrolę nad własną partią polityczną. Kaczyński wie bowiem, że władzę nad państwem w demokracji prędzej czy później musi się stracić, a władzę nad partią można – jeśli odpowiednio się nią zarządza – sprawować bez ograniczeń. A jeśli ma się za sobą całkowicie posłuszną partię, zawsze można ponownie wygrać wybory.
Diagnoza Krasowskiego jest celna, wymaga jednak uzupełnienia o dwa punkty. Po pierwsze, Kaczyński myśląc "partia" nie ma na myśli normalnego stronnictwa, charakterystycznego dla zachodniej polityki parlamentarnej. Kaczyński nie jest w stanie wyobrazić sobie funkcjonowania w partii innej, niż absolutnie wodzowska, w której posiada całkowitą kontrolę nad jej linią polityczną, finansami, listami wyborczymi itd.
W Porozumieniu Centrum nie do końca udało się zbudować taki model. Na silnie zatomizowanej scenie politycznej początku lat 90. partia nigdy nie zdobyła porównywalnego z PiS poparcia. W 1993 roku znalazła się poza parlamentem, popadła w długi. W 1997 doszło do tego, że choć samo PC startowało do Sejmu z list Akcji Wyborczej Solidarność, to skłócony z jej kierownictwem Kaczyński z list Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego.
W PiS Kaczyński zrobił wszystko, by nie dopuścić do takiej sytuacji. Od powstania partii w 2001 roku nie miał żadnego realnego konkurenta do władzy w partii. "Wycinał" wszystkie osoby kwestionujące jego nieomylność. W normalnych demokratycznych stronnictwach partia jest w stanie rozliczać i kontrolować lidera. Brytyjscy Torysi w 1990 roku byli w stanie usunąć Margaret Thatcher – mimo bezprecedensowego sukcesu trzech wygranych wyborów z rzędu – z kierownictwa partii i rządu, gdy uznali, że czas na zmiany.
Sytuacja, gdy PiS pociąga Kaczyńskiego do odpowiedzialności za nietrafione decyzje polityczne to od 2001 roku do dziś czysta fantastyka. Jego bezprecedensowa pozycja w PiS opiera się też na statusie partii – nie do końca działa więc „bez żadnego trybu” - ale taka dominacja lidera nad partią na pewno nie jest w demokracji liberalnej trybem normalnym.
Mówimy partia, a myślimy państwo
Po drugie, Kaczyński nigdy nie traktował partii jako narzędzia do zdobycia i utrzymania władzy w państwie – dążył raczej do tego, by to partia, a konkretnie on jako jej lider, zastąpiła państwo, jako główny polityczny ośrodek decyzyjny w kraju. Taką rolę próbowało odgrywać Porozumienie Centrum wobec rządu Olszewskiego – było jednak na to zbyt politycznie słabe, w Sejmie I kadencji partia ta dysponowała zaledwie 44 mandatami z 460.
W 2005 roku, już jako lider PiS, Kaczyński, wbrew dobremu, demokratycznemu obyczajowi politycznemu, nie stanął na czele rządu jako lider zwycięskiej partii, tylko powierzył tekę premiera Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Nikt nie miał jednak wątpliwości, kto podejmuje strategiczne decyzje. Gdy Marcinkiewicz stał się zbyt popularny, Kaczyński z dnia na dzień usunął go ze stanowiska.
Dziś, gdy PiS ma w Sejmie samodzielną większość, a pozycja Kaczyńskiego w partii jest jeszcze silniejsza niż w latach 2005-2007, relacja między kierownictwem partii i państwa działa już w ogóle bez żadnego trybu. Główny strategiczny ośrodek w państwie po raz pierwszy po roku 1989 znajduje się nie w Kancelarii Premiera, czy Prezydenta, ale w gabinecie prezesa rządzącej partii. Bez żadnego trybu i odpowiedzialności konstytucyjnej Kaczyński podejmuje kluczowe decyzje: zmienia premierów, ministrów, decyduje cofamy się, lub idziemy do przodu.
Media donoszą, że premier Mateusz Morawiecki był sceptyczny wobec ustawy o IPN, reformy sądów, czy kursu, jaki obiera TVP kierowana przez Jacka Kurskiego. Za każdym razem na żadne zmiany nie zgodził się Kaczyński. Mamy dziś do czynienia z niezdrową i nienormalną w demokracjach sytuacją, gdy premier administruje, ale realnie nie rządzi.
Wielkie uwłaszczenie Srebrnej
Jarosław Kaczyński zawsze też był przekonany, że ośrodek polityczny skupiony w partii, by móc sprawnie działać, potrzebuje biznesowego zaplecza, nawet jeśli bezpośrednio nie związanego z partią (czego dziś zabrania prawo). Spółka Srebrna przez lata pełniła taką funkcję wobec PC i PiS. Nawet w okresach, gdy Jarosław Kaczyński nie miał formalnie nic wspólnego ze spółką, wywierał na nią podobnie przemożny wpływ, jak na rządy, w których formalnie nie zasiadał.
Skąd w ogóle wzięła się Srebrna? Powstaje w 1995 roku. Założycielami są dwie osoby: Jarosław Kaczyński, Barbara Czabańska (żona dzisiejszego posła PiS i szefa Rady Mediów Narodowych, Krzysztofa), oraz jedna instytucja: Fundacja Prasowa Solidarności. To ona wnosi do Srebrnej kluczowe aktywa: biurowiec przy Alejach Jerozolimskich, dzisiejszą siedzibę PiS przy Nowogrodzkiej, oraz dawną fabrykę kotłów przy ulicy Srebrnej – miejsce, gdzie budowane miały być "K-Towers".
Fundację w 1990 roku zakładają Czabański z Kaczyńskim. Sposób, w jaki weszła w posiadanie nieruchomości – co opisała "Gazeta Wyborcza" - można uznać za przykład kapitalizmu politycznego lat 90. i – nawet jeśli zgodnych z prawem – to dziś mocno wątpliwych etycznie mechanizmów uwłaszczenia, w których wpływy polityczne przekładają się na dostęp do kapitału i tytuły do własności.
Fundacja ma w zamierzeniu wydawać prasę. W 1990 roku rząd Mazowieckiego likwiduje prasowego giganta RSW Książka-Prasa-Ruch. W ramach politycznego podziału wydawanych przez niego tytułów Fundacja Prasowa ma dostać popularną wtedy popołudniówkę – "Ekspres Wieczorny".
Fundacja nie ma jednak środków, by zapłacić za tytuł. Znajduje się jednak rozwiązanie. "Ekspres" miał biurowiec przy Alejach Jerozolimskich – dziś własność Srebrnej. Jak opisuje "Gazeta", Fundacja dzierżawi go, a następnie wynajmuje Bankowi Przemysłowo-Handlowemu z Krakowa.
Bankiem kieruje Janusz Quandt, związany ze środowiskami postkomunistycznej lewicy. BPH wynajmuje budynek na 13 lat i płaci z góry – Fundacja ma dzięki temu środki na "Ekspres".
Dlaczego BPH jest tak hojny? Czy ta decyzja miała biznesowy sens? Czy była szukaniem wpływów w środowisku post-solidarnościowym przez postkomunistyczną nomenklaturę? Te pytania pozostaną raczej bez odpowiedzi. Z pewnością takie zebranie kapitału na budowę medialnego zaplecza partii to nie jest działanie w normalnym trybie – nawet na dzikim zachodzie początków polskiego kapitalizmu.
W 1994 roku Fundacja bez przetargu nabywa grunty i powierzchnie biurowe na warszawskiej Woli. Jak twierdzi "Gazeta", za grosze. Wszystko dzięki umożliwiającej to ustawie o książeczkach mieszkaniowych przeprowadzonej w Sejmie I kadencji przez Adama Glapińskiego – ministra budownictwa w rządzie Bieleckiego i jednego z najbliższych ludzi z drużyny prezesa Kaczyńskiego. Dziś Glapiński kieruje z rekomendacji PiS Narodowym Bankiem Polskim.
Kuzyni i małżonkowie
Od początku związki Fundacji i Srebrnej ze środowiskiem politycznym Kaczyńskiego są bardzo ścisłe. Na czele "Ekspresu" staje Czabański. Pismo zmienia się tubę propagandową PC i lawinowo traci czytelników. Fundacja zmuszona jest go w końcu sprzedać zagranicznemu inwestorowi. W 1991 PC bierze na kampanię do parlamentu pieniądze z kont Fundacji.
Kaczyński i Czabański mają postawione zarzuty działalności na szkodę Fundacji. Sprawa upada, bo partia spłaca Fundację.
Fundacja Prasowa jest głównym udziałowcem Srebrnej. W 1997 roku przekształca się w Fundację Nowe Państwo (w 2010 roku zmienia nazwę na Instytut Lecha Kaczyńskiego) – wydaje ona tygodnik pod tym samym tytułem. Do dziś Srebrna jest aktywna na rynku mediów – posiada udziały w spółkach wydających portal "Niezależna.pl", oraz "Gazeta Polska Codziennie".
Srebrna działa przede wszystkim na rynku nieruchomości, ale nie zatrudnia z klucza kompetencji pożądanych w tej gałęzi biznesu. Daje za to pracę osobom politycznie potrzebnym Kaczyńskiemu, a chwilowo pozbawionym dającej dochody funkcji publicznej. Jak wylicza portal "Oko.press" pracowali w niej m.in.: Ludwik Dorn, Marek Suski, Krzysztof Tchórzewski (dziś minister energii), Mariusz Kamiński i obecny szef CBA Ernest Bejda. Ci dwaj ostatni wyjaśniają teraz, czy w sprawie "K-Towers" nie doszło do złamania prawa.
We władzach Srebrnej zasiadają z kolei od zawsze bliskie Kaczyńskiemu osoby. Dziś są to jego dwaj kierowcy (jeden w zarządzie, drugi w radzie nadzorczej), oraz Janina Goss – która w 2014 roku pożyczyła prezesowi PiS 200 tysięcy na leczenie chorej matki.
W zarządzie Srebrnej na przemian z żoną zasiadał też ujawniony jako tajny współpracownik służb PRL Kazimierz Kujda – jeśli akurat z rekomendacji PiS nie kierował Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska. Wtedy we władzach Srebrnej zastępowała go małżonka. W radzie nadzorczej spółki znajdziemy inne osoby rodzinnie powiązane z politykami PiS – żonę wiceprezesa partii Adama Lipińskiego, oraz kuzyna Jarosława Kaczyńskiego.
Panie prezesie, czy to jest ten słynny układ?
Jak w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" mówił na początku lutego Ludwik Dorn: "konglomerat fundacji i spółek przy Srebrnej był podtrzymywany na zasadzie familistycznej [...]. Tam był kuzyn prezesa pan Tomaszewski, famulusi i famuluski (w znaczeniu staropolskim – bardzo bliski i zaufany sługa w rodzinie) i ich rodziny. Transfer zaufania idzie po linii rodzinnej".
Zauważmy, że nawet realizację kluczowej dla przyszłości całego swojego obozu inwestycji Kaczyński powierza osobie wybranej na podstawie więzi rodzinnych – Birgfellner jest mężem córki kuzyna prezesa PiS, z którym utrzymywał on zawsze bardzo bliskie więzi.
Opinia publiczna może zadawać sobie pytanie, czy tak skonstruowany układ wokół Srebrnej od lat 90 nie pozwalał Kaczyńskiemu sterować spółką, formalnie nie zajmując w niej żadnego stanowiska?
Na podobnej zasadzie, na jakiej całkowita władza w PiS pozwala prezesowi faktycznie sterować rządzonym przez partię państwem. Całkowita kontrola Kaczyńskiego nad partią sprawia też, że PiS i Srebrna znajdują się w swoistej unii personalnej i mogą synergicznie działać na rzecz budowy potęgi politycznego środowiska Prezesa. Możliwe – jak przekonuje Jarosław Kaczyński i jego stronnicy – faktycznie nie łamiąc przy tym żadnych przepisów.
Gdyby udało się zbudować "dwie wieże", Kaczyński zyskałby jeszcze bardziej przemożny, osobisty wpływ na zaplecze prawicy. Uzależniłby od siebie - oczywiście nie jako przedstawiciel partii - "kupowane" pieniędzmi z "K-Tower" think tanki, pisma, środowiska zajmujące się pracą ideową i wychowawczą.
Zgromadziłby większą nieformalną władzę w kraju, niż ktokolwiek po roku 1989. Polityk, który przestrzegał przez całą swoją karierą przed rzekomo oplatającym Polskę "układem", domknąłby wtedy własny "układ".
Ten oparty na nieformalnych, rodzinno-towarzyskich więzach, partyjno-biznesowy konglomerat, realnie kontrolujący władzę polityczną. Nawet jeśli taki splot władzy nie łamałby prawa, z pewnością nie byłby zdrowy dla jakości życia demokratycznego w Polsce.