ŚwiatMagia Macrona już nie działa. Fatalny początek "jowiszowej" prezydentury

Magia Macrona już nie działa. Fatalny początek "jowiszowej" prezydentury

Trzy miesiące temu, Emmanuel Macron z ogromną przewagą wygrał prezydenturę i był wielką nadzieją europejskiego politycznego centrum. Dziś bije rekordy niepopularności i jest oskarżany o autorytarne zapędy. A to może być dopiero początek jego problemów.

Magia Macrona już nie działa. Fatalny początek "jowiszowej" prezydentury
Źródło zdjęć: © PAP/EPA
Oskar Górzyński

16.08.2017 | aktual.: 16.08.2017 16:24

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Sto dni po tym, jak 66 procent Francuzów poparło go w walce o fotel prezydenta Francji po macronomanii nie ma już śladu. Według badania ośrodka IPSOS, dziś Macrona popiera jedynie 36 procent Francuzów. To rekord, bo tak niskiego poziomu poparcia na tak wczesnym etapie prezydentury nie miał jeszcze żaden prezydent Francji. Większym poparciem cieszy się nawet Donald Trump.

- Urzędy miejskie we Francji ostatnio informowały, że oficjalne zdjęcie prezydenta nie mieści się w standardowe ramki i trzeba je wymienić na większe. To dobrze obrazuje prezydenturę Macrona: to jest osoba, która wychodzi poza tradycyjne ramy kultury i tradycji politycznych we Francji - mówi WP dr Łukasz Jurczyszyn, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. - Zdobywając wraz ze swoją nową, całkowicie nieznaną partią większość w parlamencie, dokonał rewolucji i odniósł w tym względzie wielki sukces. Macron spełnia obietnicę wyborczą i jest aktywnym prezydentem, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i wewnętrznej - opisuje.

Król-Słońce, Prezydent-Jowisz

Co więc poszło nie tak? Być może najbardziej Francuzów zszokowała przemiana Macrona-kandydata w Macrona-prezydenta. Zdobywając pełnię władzy w kraju, z przystępnego, przyjaznego i młodego przywódcy oddolnego ruchu politycznych debiutantów, w bardzo krótkim czasie stał się bezkompromisowym, niedostępnym i wyniosłym władcą rządzącym żelazną ręką. Kiedy jego plan cięć w budżecie armii skrytykował najwyższy rangą francuski wojskowy gen. de Villiers, Macron wymusił jego rezygnację i zbeształ go przed jego żołnierzami, ogłaszając, że "to on jest szefem". Kiedy wobec jego ministrów z partii MoDem pojawiły się oskarżenia o defraudacje unijnych pieniędzy, od razu ich wymienił. Działacze jego ruchu zaczęli krytykować go za sprzeniewierzenie się ideałom ruchu, który założył. Komentatorzy oraz media, które dotąd mu sprzyjały, zaczęły porównywać go do Machiavellego, faraona czy Napoleona. On sam porównał się do boga Jowisza, który przełamuje ciszę tylko wówczas, kiedy wydaje rozkazy.

- Macron obrał "jowiszowy" styl prezydentury, trochę w stylu republikańskiego monarchy. To bardzo spersonalizowana i scentralizowana władza. Wyczyścił najwyższe stanowiska w administracji i zastąpił ich ludźmi podobnymi do siebie, ma ścisłą kontrolę nad ministrami i stał się niedostępny dla prasy, dla której wcześniej był bardzo otwarty i której był właściwie ulubieńcem - mówi dr Jurczyszyn. - Jak widać, ten styl się może się Francuzom nie podobać, bo nie jest on postacią pokroju Mitteranda czy De Gaulle'a - dodaje.

Ale nie jest to jedyny problem. Być może jeszcze większym jest fakt, że Macron... spełnia swoje obietnice. A przynajmniej zamierza to zrobić. Chodzi przede wszystkim o jego plan reform gospodarczych, mających uelastycznić rynek pracy, obciąć wydatki budżetu państwa i uczynić Francję bardziej konkurencyjną. To zmiany konieczne - ale i bolesne. Z tym problemem od dawna mierzą się kolejni prezydenci - i niemal za każdym razem kończy się to masowymi protestami oraz wielkimi kosztami politycznymi. Tak było z mentorem i poprzednikiem Macrona, Francois Hollandem, który swoją kadencję kończył z poparciem społecznym bliskim zeru.

Cenę zapłacą Polacy?

Macron nie chce powtórzyć losu Hollande'a. Choć reformę kodeksu prawa pracy wprowadzi za pomocą dekretu, to w sprawie jej kształtu prowadzi negocjacje ze związkami zawodowymi. Ale nawet jeśli dojdą do porozumienia, Macron - podobnie, jak inni prezydenci przed nim - i tak będzie musiał zmierzyć się z gniewem ulicy. Protesty przeciwko zmianom już zapowiada najbardziej radykalny związek zawodowy CGT oraz lider skrajnie lewicowego ruchu "Niezłomna Francja" Jean-Luc Melenchon.

Ale reformy Macrona mogą dotknąć nie tylko francuskich pracowników; rykoszetem mogą oberwać inne kraje - przede wszystkim Polska. W tym samym czasie, w którym wykuwa się kształt reformy, francuski prezydent prowadzi ofensywę dyplomatyczną w innej sprawie. Macron chce przeforsować unijną dyrektywę o pracownikach delegowanych. Projekt ma zrównać płace pracowników wysłanych do pracy zagranicą (np. kierowców) z lokalnymi pracownikami. Dyrektywa może bardzo dotkliwie uderzyć w uboższe kraje UE, w tym przede wszystkim Polskę i w dużym stopniu wyeliminować konkurencję dla francuskich pracowników.

- To jest sprzeczne z wyznawanym przez niego liberalizmem gospodarczym oraz jego troską o pogłębianie integracji europejskiej. Ale wielu specjalistów uważa, że Macron chce w ten sposób zmniejszyć bolesność części swoich reform kosztem zmniejszenia konkurencyjności innych gospodarek - mówi Jurczyszyn. - Problem w tym, że Macron w ten sposób stawia wąski interes Francji nad interes całej Unii Europejskiej. Tylko że to krótkowzroczna perspektywa, bo w zglobalizownaym świecie skorzystają z tego firmy z Chin i innych państw spoza UE - dodaje.

Komentarze (442)