Lustracja czy flustracja?
Nie dajmy sobie wmówić, że najlepszą metodą walki z dziką lustracją, jaką ponoć dziś mamy, byłaby lustracja najdziksza. To pomysł nieprzyzwoity i oparty na nieznajomości prawa, choć forsują go politycy-prawnicy.
Dostaliśmy sporą dawkę przedwyborczej demagogii lustracyjnej. W poprzednim tygodniu większość osób produkujących się w mediach uwierzyła, że bez rewolucyjnego rozwiązania tego problemu, nad którym od lat biedzą się zmarginalizowani politycy, nic w Polsce nie ruszy: ani walka z bezrobociem, ani z korupcją, ani przywrócenie zaufania do polityków - no po prostu nic.
Cudowne lekarstwo na wszystkie kłopoty wymyśliła LPR, proponując, by umasowić lustrację i upowszechnić nazwiska wszystkich współpracowników PRL-owskich służb bezpieczeństwa. Nazwiska brałoby się, jak leci, z teczek wyprodukowanych kiedyś przez te służby, a dziś przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej. LPR chce opublikować całą zawartość teczek, żeby wszystko było jasne i już nikt nikomu nie groził ,dziką lustracją". A jak ktoś uzna, że to mogłoby go pokrzywdzić, będzie mógł poprosić prezesa IPN o utajnienie. Nie tak jak dziś, kiedy w specjalnej procedurze można coś ujawnić. Teraz wszystko ma być jawne, a w nadzwyczajnych okolicznościach można będzie tylko utajniać.
Nieprzyzwoitość tego pomysłu polega na zrównaniu ofiar PRL - przede wszystkim osób złamanych przez SB do współpracy parszywymi metodami - z ich prześladowcami faktycznie współpracującymi z aparatem komunistycznej władzy. Wzorem dla nas mają być Czechy, Słowacja, a zwłaszcza Niemcy, które wszystko ujawniły i proszę, żadnych problemów już nie mają. Tak pewnie myślą nasze partie parlamentarne (z wyjątkiem, o dziwo!, UP), które pomysł poparły. Choć ich motywacje są różne. Lewica ma schadenfreude: to nie jest jej problem (ma raczej zupełnie przeciwny) i z przyjemnością popatrzy, jak konkurenci obrzucają się esbeckim gnojem. A prawica jak zwykle zlękła się, że partia Giertycha ją przelicytuje. Zadziałała psychologia tłumu czy raczej motłochu politycznego.
Trudno jednak było zauważyć w krajach stawianych za wzór jakiś niesamowity postęp polityczny czy gospodarczy po rozliczeniu powszechnym. Natomiast wiele osób zostało tam oskarżonych fałszywie. 800 osób w Czechach wygrało proces o bezpodstawne umieszczenie na liście. U nas miałby nastąpić cud.
Zapach mumii
To jest zapowiedź, jak się nam przyjemnie i kulturalnie potoczy najbliższa kampania wyborcza do parlamentu. Powiało odświeżeniem. Śmieszne, że za takim rozliczaniem się z PRL stoją murem osoby unurzane w tamtym systemie. Jak Andrzej Lepper, który należał do PZPR i do dziś potrafi ją i tamten system publicznie zachwalać. Jak Maciej Giertych, który będąc członkiem Rady Konsultacyjnej, wspierał i legitymizował ,normalizacyjne" działania Wojciecha Jaruzelskiego po stanie wojennym. Tego przypomnienia bardzo nie lubi lider LPR, więc rodzina już straszy procesem ministra Krzysztofa Kozłowskiego, który jej to wytknął, krytykując pomysł powszechnej lustracji, a który w przeciwieństwie do niej jawnie walczył z PRL.
Nie jest jednak zabawne, że demagogię Giertycha wsparły partie, na których rządy jesteśmy skazani po tych wyborach - PO Rokity i PiS braci Kaczyńskich. To czyni prawdopodobnym uchwalenie takiej ustawy. Podobnie jak wypowiedź poważnego kandydata na prezydenta Zbigniewa Religi, który stwierdził w Radiu ZET, że każdy ma prawo zajrzeć do swej teczki, każdy ma prawo zajrzeć do teczki innego człowieka i takie postępowanie byłoby najlepsze. Choć dwa dni później pomysły Giertycha określił jako draństwo i świństwo.
Najsmutniejsze, że pomysł LPR niezręcznie podniósł do rangi godnego rozważenia sam przewodniczący IPN Leon Kieres. Taka ukryta polemika z Giertychem: najlepiej nie ujawniać automatycznie, lecz po weryfikacji wszystkich danych przez IPN, co jest już innym pomysłem niż LPR. - Jednak procesu ujawniania akt nie da się już zatrzymać - konstatuje profesor Kieres. Szkoda tylko, że nie tłumaczy dlaczego. Bo byłby to dobry kierunek zmian? Czy też dlatego, że wybory wygrają partie prawicowe popierające dziś pomysł LPR?
Prasa wzmaga chaos i szum informacyjny. ,Rzeczpospolita" publikuje na czołówce, że chcemy zajrzeć do teczek. Za powszechnym dostępem jest 43 procent Polaków. Jednocześnie 36 procent uważa, że teczki powinny być dostępne tylko dla poszkodowanych i historyków - ale czy te 36 procent i pozostali wiedzą, że już tak jest, gazeta nie podaje. Kierowany przez byłego sekretarza PZPR ,Wprost" apeluje w samobiczującym uniesieniu o powszechne ujawnienie teczek dziennikarskich, bo ,wolna Polska zasługuje na wolne media i wiarygodnych dziennikarzy". A co, nie mamy?
I tak ulegamy szantażowi LPR, że przeciw powszechnej lustracji protestują tylko ci, którzy mogą coś stracić na ujawnieniu teczek. Roman Giertych triumfuje. W poniedziałek ogłosił projekt. W środę zażądał teczek swoich przeciwników politycznych - wśród nich prezydenta Kwaśniewskiego, premierów Buzka i Belki, ministra Kozłowskiego - pod pretekstem, że mają zeznawać przed komisją do sprawy Orlenu. I tak zmanipulował komisję, że wniosek przeszedł. W piątek złożył projekt lustracji do laski. W sobotę mimo awantury przetrwał w komisji. W kolejny poniedziałek wezwał polityków, by się sami zautolustrowali.
Konstanty Miodowicz z PO w środę głosował za wnioskiem w sprawie teczek wrogów Giertycha. W czwartek się na niego obraził, bo poczuł się zmanipulowany. W sobotę głosował za pozostawieniem Giertycha w komisji, bo Jan Rokita wcześniej tylko żartował i zmienił zdanie. A teczkowy wniosek trafił już do IPN.
Rewolucyjna sprawiedliwość
Nie zamartwiam się nieczystymi intencjami i pokusą polityków grzebania w teczkach konkurentów, bo to akurat jest tak oczywista przyczyna, że zauważa ją każdy normalny człowiek. Najbardziej nieprzyzwoite jest coś innego - jak to możliwe, że nikogo z PO, PiS i arcykatolickiej LPR nie obchodzi, co się wyłania zza pomysłu upowszechniania teczek: groźba fałszywych oskarżeń, pomówień niewinnych osób czy nawet ofiar PRL, a na końcu ludzka krzywda? Choćby się to miało zdarzyć tylko jednej osobie, to czy warto w taki sposób ścigać miliony albo bez przesady - tysiące? Komuniści zawsze odpowiedzieliby, że tak. Mimo że pomysł LPR dotknie niejedną niewinną osobę, dziś gotowość poświęcenia jednostki w imię Historii i idei wyższej przychodzi z zupełnie innej strony.
Pomysł LPR jest zły, bo obecne prawo lustracyjne pozwala na powszechny dostęp do swojej teczki każdemu, kto był ofiarą PRL-owskich służb. Pozwala poszkodowanemu sprawdzić w dostępnych materiałach archiwalnych, kto na niego donosił i jaki funkcjonariusz prowadził tajnego współpracownika. Nie pozwala jedynie na dostęp każdego do teczki cudzej, ale przewiduje procedurę jej upubliczniania. Czy to jest mało?
Niestety, wiedza o tym nie jest powszechna i politycy na tym grają. Sądząc po dotychczasowym zainteresowaniu teczkami, Polacy jednak nieszczególnie odczuwają jej głód. Od początku udostępniania przez IPN teczek (czyli od lutego 2001 roku) do dziś z prośbą o uznanie za poszkodowanego - co jest warunkiem koniecznym, by zobaczyć teczkę - wystąpiło tylko 16,7 tysiąca osób. Dla połowy z nich nie odnaleziono żadnych dokumentów w zasobach IPN. Do końca 2004 roku udostępniono teczki 5617 osobom, a 861 odmówiono, uznając je za funkcjonariuszy lub tajnych współpracowników.
Jednocześnie dotychczasowe kłopoty z interpretacją ustawy lustracyjnej, a zwłaszcza z definicją ,współpracy" ze służbami PRL, najlepiej świadczą o tym, jak łatwo wyrządzić komuś krzywdę bez weryfikacji esbeckich źródeł. Trybunał Konstytucyjny parokrotnie w swoich wyrokach podkreślał, że musi być jednocześnie spełnione pięć warunków, by w zgodzie z konstytucją można było dane działanie uznać za współpracę: 1) kontakty z organami służb i przekazywanie im informacji, 2) świadoma współpraca, 3) tajna, zwłaszcza wobec osób inwigilowanych, 4) związana z operacyjnym zdobywaniem informacji przez służby, 5) konkretne działania, a nie ograniczenie się do samej deklaracji.
Już z tego widać, że tych pięciu warunków nie da się określić jedynie na podstawie teczek - na przykład punkt trzeci, czyli utajnienie współpracy wobec osób, na które się donosiło, można weryfikować również na podstawie innych źródeł. Także Sąd Najwyższy uznał, że współpracą nie było uchylanie się od dostarczania informacji ani współdziałanie pozorne, choćby formalnie dopełniono czynności i procedur oczekiwanych przez służby. W państwie prawa obowiązuje zasada, że wszelkie wątpliwości przemawiają na korzyść oskarżonego, i temu właśnie dają wyraz Trybunał Konstytucyjny czy Sąd Najwyższy. Prawnicy Giertych, Rokita i Kaczyńscy proponują nam zasadę odwrotną - udowodnij, że oskarżenia z teczek SB, które stawiają cię w wątpliwym świetle, są nieprawdziwe. Witajcie w IV RP, na zgliszczach czegokolwiek.
Błędy IPN
Jest w obecnym prawie lustracyjnym sporo rzeczy do poprawienia. Niestety, prezes IPN dopiero pod presją Giertycha zaczął podważać nieomylność esbeckich teczek czy rozważać konieczność zmian w ustawie o IPN. Okazało się, że każdy dziennikarz może dostać zgodę IPN na wgląd do teczki Małgorzaty Niezabitowskiej, co faktycznie oznacza możliwość jej upowszechniania w dowolnym redaktorskim wyborze. Ale nie może zajrzeć do teczki sama zainteresowana, choć do czasu prawomocnego wyroku Sądu Lustracyjnego nie można wykluczyć, że była ona ofiarą PRL. Poszkodowanym w rozumieniu ustawy o IPN jest osoba, która była inwigilowana. Jeśli ktoś był inwigilowany, ale potem został złamany i podjął współpracę, to już nie jest poszkodowany. A dostęp do teczki ma tylko poszkodowany, współpracownik nie. Wielu prawników uważa, że narusza to konstytucyjną równość praw, bo w każdej innej sprawie oskarżony ma dostęp do akt. Tyle że przy lustracji nie każdy może mieć sprawę i się bronić. Zagwarantowany proces lustracyjny ma tylko osoba
sprawująca funkcje publiczne. To najsłabsza strona prawa lustracyjnego, z którą IPN nie potrafił się uporać.
Okropną przysługę oddali lustracji ci przedstawiciele IPN, którzy propagowali pogląd absolutnej wiarygodności esbeckich źródeł przy dyskusji o teczce Niezabitowskiej. Dopiero teraz prezes IPN mówi o konieczności weryfikowania tych źródeł. W Krakowie i Lublinie politycy związani z PO i LPR, jako naukowcy i poszkodowani, mieli dostęp do wielu teczek swoich środowisk i zaczęli rozgłaszać, że tam straszne rzeczy są. I w tej sprawie reakcja szefa IPN była wymuszona. Tak powstaje dziś w Polsce klimat ,dzikiej lustracji", którą straszą Giertych i Rokita, choć to ich partyjni koledzy tę dzicz uprawiali. Straszą, by przekonać, żeby wszystko ujawniać - nie tylko wśród kolegów krakowskich i lubelskich. I jak tu nie wierzyć w spiskową teorię?
Program dla idiotów
Na szczęście zaczęły reagować autorytety. Arcybiskup lubelski Józef Życiński pomysł LPR uznał za niechrześcijański, mówiąc: - Nie wolno rzucać błotem na oślep, sugerując, że ktoś jest winny, a jeśli jest niewinny, to niech to udowodni. Tego typu metody znamy z PRL. Nawiązywanie do nich stanowiłoby pośmiertny triumf SB. Trójka przywódców podziemnej Solidarności z czasów stanu wojennego - Bogdan Lis, Władysław Frasyniuk i Zbigniew Bujak - potępiła projekt LPR w liście do prezesa IPN. Zachęciła go do zajęcia odważnego stanowiska i usprawnienia obecnego prawa lustracyjnego. Honor dziennikarzy ratował Jacek Żakowski.
To dobrze, bo już się wydawało, że wszyscy zwariowali. Lustracja czy dekomunizacja tak żywo dyskutowane na paru parteitagach w ostatni weekend to dziś problemy zastępcze. Mają odwrócić uwagę od indolencji polityków. Czy ktoś wie, co proponuje PiS, PO i LPR w sprawie bezrobocia, reform gospodarczych czy długofalowej polityki zagranicznej? Trudność ze znalezieniem sensownych propozycji jest dla polityków prawicy frustrująca. Nie mają też serca do szybkiego rozwiązania Sejmu, bo jak widać, nie tylko lewicy wygodnie się w nim wciąż siedzi. Z punktu widzenia prawicy przyspieszenie wyborów wyglądało w ostatnim tygodniu na wewnętrzny problem SLD - nie ciśnie, czeka, co Sojusz uchwali pod koniec stycznia. Wypadkowy program PiS, PO i LPR tworzy wzajemna licytacja bez poczucia przyzwoitości. I wbrew popularnemu hasłu reklamowemu jednego z supermarketów - jak najbardziej dla idiotów.
Wojciech Mazowiecki