Białoruski dyktator Alaksandr Łukaszenka zapowiedział utworzenie "milicji ludowej" we wsiach i miasteczkach. Chce dać broń setkom tysięcy ludzi, których straszy wrogami m.in. z Polski. Białorusini jednak nie boją się Polski i czekają w długich kolejkach po wizę, bo ich pensje maleją z tygodnia na tydzień. O aktualnej sytuacji w Białorusi rozmawiamy z Franakiem Wiaczorką, doradcą liderki białoruskiej opozycji Swiatłany Cichanouskiej.
Patryk Michalski, Wirtualna Polska: Ministerstwo Obrony Białorusi poinformowało, że siły zbrojne rozpoczęły zajęcia z gotowości bojowej i "szkolenia z działań dotyczących przechodzenia z czasu pokoju na czas wojny". Co białoruski reżim chce przez to osiągnąć?
Franak Wiaczorka, doradca liderki białoruskiej opozycji Swiatłany Cichanouskiej: Łukaszenka tylko pozoruje aktywność i niemal codziennie mówi o nowej wojennej inicjatywie, ale za tym nie idą żadne działania. Ostatnio słyszeliśmy o umacnianiu obrony terytorialnej, zamiarach podwojenia liczebności białoruskiej armii do osiemdziesięciu tysięcy żołnierzy, zaminowaniu pogranicza białorusko-ukraińskiego czy utworzeniu bojówek ludowych.
Łukaszenka mówi, że da Białorusinom broń do ręki?
Tak, zapowiedział utworzenie "milicji ludowej" we wsiach i miasteczkach. Mówił, że chce dać broń setkom tysięcy ludzi i wyszkolić ich do walki zbrojnej. Ta zapowiedź bardzo mnie śmieszy. Nie ma żadnych szans, żeby łukaszenkowski reżim dał Białorusinom broń. Wiadomo, gdzie by z nią ruszyli.
Kiedy służyłem w wojsku, to przez półtora roku strzelałem tylko raz, dostałem trzy naboje. Już wtedy reżim nie ufał nawet swojemu wojsku. Łukaszenka ciągle boi się swoich wojskowych i bliskiego otoczenia, a te pomysły to po prostu zabawa w żołnierzyki.
To po co te zapowiedzi?
Łukaszenka chce pokazać Putinowi, że jest jego wiernym, lojalnym psem. Podsyca ciągle wrażenie oblężenia, walki z zewnętrznymi wrogami, żeby ludzie bali się wojny. Powiedział, że kraj otoczony jest przez wrogów, czyli Polskę, Litwę, Łotwę i Ukrainę, i właśnie dlatego potrzebne są "ludowe bojówki". Odciąga przy tym ukraińskie wojsko ze wschodu, gdzie potrzebna jest mobilizacja. Robi to po to, by Ukraińcy skupiali swoje siły również przy granicy z Białorusią.
Tak samo jest z wojskiem, zapowiedział osiemdziesięciotysięczną armię, a zdolnych do walki jest dziesięć tysięcy żołnierzy. Nie ma szans, by znalazł tyle lojalnych osób, które dołączą do armii.
Białorusini nie chwycą za broń, by bronić "Baćki"?
Białorusini są bardzo pokojowym narodem. Bardzo trudno jest zmusić ludzi do tego, by sięgnęli po broń. To działa w obie strony, również w przypadku zwolenników demokratycznych zmian, dlatego możliwości zbrojnego powstania są bardzo niewielkie. To jest jednak wyzwanie dla Łukaszenki, bo on ciągle mówi o militaryzacji i mobilizacji, ale nie ma kogo mobilizować.
Zobacz też: Rosja przyłączy Białoruś? Niepokojąca analiza. "Łukaszenka pod ścianą"
On się starzeje i czuje się bardzo niepewnie. Nie ma już wizerunku samca alfa, "Baćki". Przy pomocy wrzutek i machiny propagandowej chciałby przywrócić ten wizerunek, który stracił po 2020 roku, dlatego całkowicie sterroryzował media. Białoruska propaganda działa jak radio czasów stalinowskich. Ciągłe rozmowy o zagrożeniu i zemście na wrogach narodu. To jest nieustający teatr, pokazywanie młodych Białorusinów rzekomo gotowych walczyć za reżim.
Ale nawet na łukaszenkowskich wiecach widać tylko kilku szaleńców z flagami Związku Radzieckiego, których propaganda przedstawia jako głos narodu. Na szczęście Białorusini nie są tacy jak Rosjanie, dlatego Putin z Łukaszenką nie zdołali przekonać wojska do wspólnego ataku na Ukrainę.
A może Łukaszenka boi się białoruskich ochotników, którzy w Ukrainie utworzyli pułk im. Kalinowskiego?
Strasznie się ich boi, to jest jego koszmar, co słychać w jego ostatnich wypowiedziach. On cały czas o tym myśli, bo to pierwsza uzbrojona grupa, która wprost mówi, że jej celem jest wyzwolenie Białorusi i wykończenie reżimu Łukaszenki. Nie zdziwiłbym się, gdyby Łukaszenka potajemnie próbował negocjować z Ukraińcami, żeby nie pozwolili na to, by białoruscy ochotnicy walczyli razem z nimi.
Jak to wszystko wpływa na nastroje Białorusinów?
Widoczna jest bardzo silna polaryzacja. Od 15 do 30 proc. społeczeństwa jest przeciwko zmianom, wolą status quo. Pozostali to przeciwnicy Łukaszenki i Rosji. Można więc powiedzieć, że odsetek tych, którzy są za zmianami, nie zmienił się od 2020 r. Oni są jednak całkowicie wycięci z przestrzeni publicznej, nie ma obecnie masowych protestów, więc z perspektywy zagranicy widoczna była wyłącznie akcja białoruskich partyzantów na kolei, którzy spowalniali przemieszczanie się rosyjskiego sprzętu.
Sprzeciw społeczeństwa jest jednak większy, pojawiają się sygnały o możliwych strajkach. Parę tygodni temu mieliśmy protest pracowników mleczarni Małodziechna. Służby zatrzymały wszystkich pracowników i szukały dowodów na to, że manifestacja była inspirowana przez Cichanouską czy opozycję. Nie znaleźli żadnych dowodów, bo to są oddolne protesty, które są efektem pogarszających się warunków życia.
Tych protestów będzie coraz więcej, bo pensje są coraz niższe. Ci Białorusini, którzy wcześniej handlowali z Ukrainą czy Polską, nie mogą już tego robić.
Białorusini jednak doskonale wiedzą, co grozi im za nieposłuszeństwo. Strach ich powstrzymuje przed wyjściem na ulice?
Gdybym miał umiejscowić sytuację na osi czasu, to można powiedzieć, że jesteśmy w połowie lat 80. Wszyscy wiedzą, że zmiany są konieczne, nikt nie wie, kiedy do nich dojdzie.
Terror stwarza poczucie, że nikomu nie można ufać, ale wszyscy oczekują na impuls, który w końcu się wydarzy. Takim sygnałem mogłoby być przejście któregoś z ministrów na stronę ludu albo gdyby jakiś generał dołączył do pułku im. Kalinowskiego.
To może być też protest w którymś z państwowych przedsiębiorstw. Ludzie, którzy codziennie rano czytają niezależne media, szukają takiego znaku. Jednak przy takim systemie represji nie można oczekiwać, że ludzie spontaniczne wyjdą na ulice.
Reżim dba, by ludzie wciąż się bali. Łukaszenka w maju podpisał ustawę, według której za "usiłowanie przeprowadzenia aktu terrorystycznego" grozi kara śmieci.
Nowelizacja kodeksu karnego ma dać prawo do zabijania ludzi nawet bez dowodów. Taki zarzut na Białorusi może usłyszeć każdy za jakikolwiek sprzeciw przeciwko reżimowi. Białoruś jest jedynym krajem, który wciąż stosuje karę śmierci, wyłączone są z niej tylko kobiety. Łukaszenkowski parlament przegłosował tę zmianę jednogłośnie, dlatego wzywamy kraje europejskie do wprowadzenia sankcji na każdego deputowanego, który podniósł za tym rękę.
Obecnie trwa proces więźnia politycznego Mikołaja Autuchowicza, który został oskarżony właśnie o terroryzm. Nie jest wykluczone, że Łukaszenka chce kogoś rozstrzelać, żeby zastraszyć innych. To jednak również dowód na słabość reżimu, który został zakładnikiem własnej polityki: jak tylko zmniejszy poziom represji, ludzie wyjdą na ulice, z drugiej strony nieustanne represjonowanie też nie jest możliwe i to jest ta pułapka.
Łukaszenka wciąż jednak trwa i próbuje szantażować Zachód. Zaproponował tranzyt ukraińskiego zboża w zamian za zniesienie sankcji na eksport białoruskich nawozów.
Łukaszenka może tranzytować ukraińskie zboże i może uratować życie tysiącom ludzi. Europa nie nałożyła przecież sankcji na przewóz żywności przez Białoruś. To jest brutalny szantaż i tworzenie fałszywej alternatywy: albo prawa człowieka, albo głód.
Zachęcamy Zachód, żeby nie poddawał się temu, bo jeśli to zrobi, dyktator będzie podbijał stawkę i doprowadzi do bezkarności. Dopóki więźniowie polityczni nie zostaną zwolnieni, a represje zatrzymane, o żadnym zniesieniu sankcji nie może być mowy.
Białorusinom też grozi głód?
Na pewno nie w takim stopniu i perspektywie, jak mieszkańcom niektórych krajów Afryki czy Ameryki Łacińskiej, ale jeśli wojna w Ukrainie i rosyjskie bestialstwo będą trwały, to kryzys żywnościowy może grozić całej Europie. Od konsekwentnych działań zależy przyszłość całego kontynentu.
Białoruś daje radę dzięki rezerwom, mimo że Łukaszenka traci od pięciuset milionów do miliarda dolarów miesięcznie na podtrzymanie funkcjonowania państwa. Bez dodatkowych kredytów i finansowej pomocy z Rosji czy Chin on długo nie wytrzyma. Bez tego mielibyśmy masowe zamieszki na tle ekonomicznym albo Łukaszenka musiałby się zgodzić na całkowitą inkorporację Białorusi do Rosji.
To on jest najsłabszym elementem całego rosyjskiego łańcucha. Myślę, że łukaszenkowski reżim padnie najwcześniej, a wówczas my musimy być gotowi na przywrócenie Białorusi na drogę demokracji.
Putin ciągle podtrzymuje go przy życiu.
Reanimacja Łukaszenki zaczęła się w 2020 r. i to Putin dał mu aparat do sztucznej wentylacji, więc jego stan się nieco poprawił, ale określiłbym go jako stabilnie krytyczny.
Łukaszenka nienawidzi Putina, ale oni potrzebują siebie nawzajem. Putin potrzebuje Łukaszenki, bo tylko dzięki niemu jest w stanie kontrolować Białoruś. Dlatego Putin inwestuje sporo czasu i środków, żeby go wspierać. Dla Putina ważniejsze jest, by mieć Łukaszenkę niż niestabilną Białoruś bez niego.
Coraz większa liczba Białorusinów chce wyjechać z kraju. Oczekiwanie na polską wizę trwa wiele tygodni.
Z badań, które widziałem, wynika, że 60 proc. Białorusinów spodziewa się pogorszenia jakości życia w najbliższym czasie. Ludzie nie widzą perspektyw i decydują się na wyjazd z powodów politycznych i ekonomicznych. Myślę, że kiedy zaczęła się rosyjska inwazja na Ukrainę, ludzie zaczęli realizować swoje plany w obawie, że reżim będzie im utrudniał opuszczenie kraju. Mam nadzieję, że Białorusini wrócą, kiedy tylko odbędą się demokratyczne wybory.
Na razie białoruska opozycja - w tym Swiatłana Cichanouska - również musi działać spoza Białorusi.
Mamy wiele zadań, po pierwsze stawiamy na pomoc Ukrainie, bo jej zwycięstwo da Białorusinom szansę na wolność. Musimy też przywrócić dobre imię Białorusinów, bo z początkiem wojny świat zapomniał, jak walczyliśmy o demokrację i zaczęliśmy być postrzegani jako współagresorzy. Wciąż musimy przypominać, że Białorusini i reżim to nie jest to samo.
Ważna jest też mobilizacja międzynarodowego społeczeństwa w pomoc dla Białorusi, kiedy oczy świata są zwrócone na Ukrainę. Pierwszą ofiarą agresji Putina jest właśnie Białoruś. Gdyby nie sfałszowane wybory w 2020 r. i uzurpacja Łukaszenki, to tej wojny by nie było. Nie byłoby ostrzału z terytorium Białorusi. Przypomnę, że unijne sankcje zostały wprowadzone 10 miesięcy po wyborach.
To, że Zachód tak słabo zareagował, doprowadziło do eskalacji w regionie i tego, że Putin poczuł się bezkarnie.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski
POSŁUCHAJ PODCASTU OUTRIDERS:
Więcej ciekawych materiałów o świecie znajdziesz w magazynie Outriders. => Zapisz się za darmo.