Łukasz Warzecha: Unia Europejska przyhamuje twoje auto
- Totalitarne myślenie nie musi oznaczać chodzenia w jednakowych mundurach ani tworzenia obozów koncentracyjnych. Może się także przejawiać w chęci kontrolowania wszystkich i wszystkiego - dla naszego dobra rzecz jasna. Z tego punktu widzenia Unia Europejska staje się już organizacją totalitarną - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
19.09.2013 | aktual.: 19.09.2013 10:31
Intelligent Speed Adaptation – brzmi bardzo ładnie i nowocześnie. Nie chodzi jednak o udogodnienie dla kierowcy, wręcz przeciwnie. To elektroniczna smycz, która ma nas automatycznie powstrzymać przed zbyt szybką jazdą. Propozycję zainstalowania odpowiedniego systemu w samochodach – nie tylko nowych, ale również już jeżdżących po drogach – przedstawi prawdopodobnie jesienią Komisja Europejska. O sprawie napisały brytyjskie gazety, m.in. „Daily Telegraph”.
Według ich informacji, nad systemem pracuje Dyrekcja Generalna Mobilności i Transportu KE. Rozważane są różne rozwiązania techniczne, w tym określanie pozycji auta za pomocą GPS lub kamera rozpoznająca znaki ograniczenia prędkości. Cel jest jeden: samochód ma hamować automatycznie po przekroczeniu dozwolonej prędkości. Wśród branych pod uwagę wariantów jest także generalne ograniczenie prędkości wszystkich samochodów do mniej więcej 110 km na godz. Uzasadnieniem jest, jak łatwo się domyślić, chęć zmniejszenia liczby ofiar wypadków drogowych.
Dla każdego, kto ma prawo jazdy i jeździ regularnie, jest oczywiste, że są to propozycje zarazem bezsensowne i skrajnie niebezpieczne. Proszę sobie wyobrazić samochód niespodziewanie hamujący podczas manewru, wymagającego nagłego przyspieszenia. Wątpliwe jest, czy w polskich warunkach kamera byłaby w stanie prawidłowo rozpoznać znaki ograniczenia prędkości. Szybkość dopuszczalna na drogach ekspresowych i autostradach, zresztą nie tylko w Polsce, jest znacznie wyższa niż 110 km na godz. Wszystko to są jednak szczegóły techniczne, nie najistotniejsze w tej sprawie.
Jak relacjonuje „Daily Telegraph”, brytyjski minister transportu Patrick McLoughlin chce zablokować projekt, twierdząc, że „narusza on wolność kierowców”. I to jest kluczowe stwierdzenie. Brytyjczycy, w przeciwieństwie do wielu innych narodów, tworzących UE, potrafią momentami wciąż (lecz już niestety nie zawsze) myśleć w kategoriach osobistej wolności. Świadectwem tego było pamiętne przemówienie premiera Camerona ze stycznia tego roku, krytykujące eurobiurokrację za tworzenie zbyt sztywnych reguł i broniące prawa do szukania przez członków UE własnej drogi w ramach wspólnoty. Przemówienie to spotkało się z wrogim przyjęciem nie tylko w Brukseli, ale także w Polsce, gdzie zawzięcie krytykował je minister Sikorski.
Powie ktoś, że system automatycznej kontroli prędkości to mało ważny szczegół w porównaniu z wielkimi wizjami politycznymi. Nieprawda: właśnie w takich drobiazgach odbija się najlepiej sposób myślenia urzędniczych struktur Unii o wolności obywateli, o ich własnej roli, o tym, co mogą narzucać ludziom, a czego nie. Ten projekt jest ze wszech miar modelowy – większość skrajnie paternalistycznych rozwiązań, proponowanych przez Unię, sięga po podobne uzasadnienie: wszystko to, przynajmniej oficjalnie, jest czynione dla naszego dobra i bezpieczeństwa.
Tu zaczyna się niebezpieczeństwo. Jedną z cech totalitarnego myślenia jest przekonanie, że da się zapewnić ludziom całkowitą wolność od zagrożeń i że w imię osiągnięcia tego celu można zabierać obywatelom kolejne obszary ich swobody.
Wciąż zdarzają się wypadki samochodowe? Ograniczmy automatycznie prędkość, a jeśli wypadki nadal będą się zdarzać (a oczywiście będą), to może po prostu zakażmy prywatnym osobom posiadania samochodów. No, owszem, z początku będzie trochę niewygodnie, ale przecież wszystko dla naszego dobra.
Poważnym problemem są choroby, związane z nadwagą i niezdrowym odżywianiem się? Przykręćmy śrubę fastfoodom. Może jakiś limit zakupów hamburgerów na osobę na miesiąc? Albo w ogóle zakaz?
Papierosy oczywiście szkodzą, więc wprowadźmy jednolite opakowania ze strasznymi zdjęciami, a jeśli to nic nie da – nakażmy sprzedaż spod lady, a potem na kartki. Podobnych pomysłów, rodzących się w chorych umysłach eurokratów, może być całe mnóstwo. Łączy je kilka cech. Po pierwsze – zwykle są nieskuteczne, chyba że nada im się już formę twardego zakazu lub nakazu. Widać to po regulacjach, dotyczących produktów tytoniowych. Osławione szokujące zdjęcia wypadających zębów, obowiązkowo umieszczane w niektórych krajach na paczkach papierosów, nie wpływają na zmniejszenie liczby palących. Po drugie – eurokracja, podobnie jak każda inna rozbudowana biurokratyczna machina, musi szukać nieustannie uzasadnień dla swojego istnienia. Nie może przecież wydać się niepotrzebna. Będzie więc tworzyć najabsurdalniejsze nawet preteksty dla własnego działania.
Po trzecie – w wielu przypadkach takie decyzje mają drugie dno. Lobbing i korzyść niektórych firm i gałęzi przemysłu najłatwiej ukryć pod maską dbałości o dobro obywateli. Restrykcje antytytoniowe? Zarobią – i to potężnie – firmy produkujące gumy nikotynowe i inne produkty służące odzwyczajeniu się od nałogu. Tak zwana czysta energia? Chyba tylko skrajnie naiwni i ekowariaci wierzą, że przedsiębiorstwa produkujące choćby elektrownie wiatrowe, panele słoneczne albo auta hybrydowe nie mają swoich lobbystów w Komisji Europejskiej. Żarówki energooszczędne? Dla firm je produkujących zakaz sprzedaży żarówek tradycyjnych to złote żniwa. Automatyczne ograniczniki prędkości w samochodach? Zarobki ich producentów i warsztatów szłyby w miliardy euro. I tak dalej, i tak dalej.
Mamy zatem połączenie szaleńczego paternalizmu i zakulisowych gierek o wielkie pieniądze. A wszystko to przy akompaniamencie częściowo hipokrytycznych, a częściowo niestety szczerych fantasmagorii o całkowitym bezpieczeństwie i pomyślności obywateli. Z takich zaś właśnie nierealistycznych i szkodliwych marzeń biorą się totalitaryzmy. Życie wolnego człowieka, biorącego odpowiedzialność za własne wybory, nigdy nie będzie w stu procentach bezpieczne i nigdy nie da się wyeliminować elementu ryzyka bez drastycznego ograniczania wolności. Nie znaczy to oczywiście, że ma panować anarchia. Od tego jest w polityce arystotelesowski zdrowy rozsądek, aby ustanowić reguły, tworzące rozsądny kompromis pomiędzy koniecznym porządkiem a wolnością jednostki. Jednak to, co coraz częściej proponują europejscy urzędnicy, wykracza dalece poza granice takiego kompromisu. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość Unii Europejskiej, to może lepiej zawczasu się z niej wypisać.
Łukasz Warzecha specjalnie dla WP.PL