Łukasz Warzecha: sprawa Bajkowskich pokazuje stan państwa i wymiaru sprawiedliwości
"Możecie nam skoczyć na bambus, więc się odczepcie, bo ogłosimy, że to zamach na demokrację" - taki jest sens oświadczenia, w którym Stowarzyszenie Sędziów Polskich "Iustitia" strofuje ministra Jarosława Gowina. Minister ośmielił się bowiem zabrać głos w głośnej sprawie dzieci państwa Bajkowskich z Krakowa - pisze specjalnie dla Wirtualnej Polski Łukasz Warzecha.
14.03.2013 | aktual.: 14.03.2013 09:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przeczytaj wcześniejsze felietony Łukasza Warzechy
Iustitia znaczy "sprawiedliwość". Wygląda jednak na to, że znacznej części polskich sędziów sprawiedliwość już kompletnie nie interesuje. Sprawę państwa Bajkowskich jak w soczewce pokazuje stan państwa i wymiaru sprawiedliwości.
Pod koniec 2010 r. rodzina sama zgłosiła się do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Krakowie ze swoimi kłopotami. Nie były to jednak problemy właściwe dla rodzin patologicznych. Rodzice uznali, że mają pewne problemy wychowawcze z dwoma starszymi synami (dziś obaj mają w szkole wysoką średnią ocen, około 4,5), państwu Bajkowskim zależało też na poprawie relacji w małżeństwie. Podczas wizyt u terapeutów szczerze opisywali rodzinne relacje, w tym przyznali się, że chłopcom sporadycznie zdarzyło się dostać klapsa. W żadnym wypadku nie można tu jednak mówić o rodzinnej przemocy. Jak wie każdy normalny człowiek, to polityczna poprawność żąda, aby zrównać dawanie klapsa z "przemocą w rodzinie".
Po ponad roku rodzice zrezygnowali jednak ze współpracy z ośrodkiem terapii. Uznali, że nie spełnia on ich oczekiwań, a poza tym terapia nie jest już właściwie potrzebna, bo problemy zostały rozwiązane. I wówczas terapeuci zapowiedzieli, że złożą wniosek do sądu o ograniczenie praw rodzicielskich. Podejrzewam na podstawie posiadanej wiedzy, że był to ze strony pracowników ośrodka rodzaj zemsty, odegrania się na rodzinie, która ośmieliła się zrezygnować ze światłego przewodnictwa najlepiej wiedzących.
Wniosek skierowany przez terapeutów do sądu zarzuca "stosowanie kar cielesnych" i "stawianie w sytuacji nadmiernej odpowiedzialności". Ta nadmierna odpowiedzialność to samotna podróż dzieci pociągiem z Krakowa do Łodzi. W Krakowie dzieci były odprowadzane przez rodziców do pociągu, w Łodzi odbierała je babcia. Reszta zarzutów sprawia wrażenie absurdalnych i wyssanych z palca: "ojciec górujący nad dziećmi" albo "brak zaspokojenia potrzeb emocjonalnych dzieci" - mgławicowe, nic nie mówiące sformułowania. Gdyby nawet były prawdziwe - a z całą pewnością nie są - nie uzasadniałyby odebrania rodzicom dzieci. To bowiem sąd może zrobić w trybie natychmiastowym jedynie wtedy, gdy są one fizycznie zagrożone. Tutaj nie istniał nawet cień takiego zagrożenia.
Mimo to sąd przychylił się do wniosku terapeutów i zdecydował o ograniczeniu praw rodzicielskich. Nie przesłuchał żadnej z babć chłopców, nie zarządził wywiadu środowiskowego, nie zasięgnął opinii drużyny harcerskiej, do której należy jeden z synów. Nie przeprowadził solidnego rozpoznania, ani nie rozważył zastosowania innych, mniej drastycznych środków. Podjął najdalej idącą decyzję tylko i wyłącznie na podstawie opinii terapeutów z jednego ośrodka, którzy mogli mieć osobiste powody, aby rodzinie Bajkowskich zaszkodzić. Ale nawet oni nie byli w stanie przekonująco dowieść swojej kłamliwej tezy o rodzinnej przemocy. Rodzice oczywiście składają apelację, która czeka na rozpatrzenie. Zaskarżają też postanowienie o natychmiastowym odebraniu dzieci.
Co dzieje się dalej? Po jednej nieudanej próbie zabrania dzieci z domu, niedawno nastąpiła kolejna, niestety zakończona powodzeniem. Tym razem chłopcy w asyście policji zostają siłą zabrani ze szkoły w trakcie lekcji i odwiezieni do domu dziecka. Brutalność tej akcji sama w sobie jest skandalem. Jeśli chodzi o dobro dzieci, to czy sposobem jego zapewnienia jest wyciąganie ich przez policjantów przemocą z zajęć?
Już wcześniej w mediach robi się wokół sprawy szum. Głos zabiera minister sprawiedliwości. Jarosław Gowin wyraża zdziwienie orzeczeniem sądu, zapowiada zmiany w przepisach tak, aby ograniczyć możliwość odbierania dzieci rodzicom oraz wyznacza sędziego wizytatora, który w krakowskim sądzie ma się przyglądać przebiegowi dalszego postępowania. Petycję do rzecznika praw dziecka wystosowuje europoseł Paweł Kowal. W internecie podpisało ją już ponad 4300 osób. Na Facebooku powstają grupy na rzecz oddania dzieci rodzicom. Ludzie skrzykują się na demonstracje.
I tu dochodzimy do sedna sprawy, czyli reakcji samego sądu oraz przynajmniej części środowiska sędziowskiego. Oto do opinii publicznej przedostają się kolejne informacje, wskazujące jednoznacznie, że decyzja o odebraniu dzieci była - mówiąc delikatnie - słabo uzasadniona. Mówiąc zaś brutalnie: była grandą, zaś wydający ją sędzia zwyczajnie się skompromitował. Tymczasem rzecznik krakowskiego sądu tłumaczy na jednym oddechu, że wysłanie dzieci do domu dziecka to środek ostateczny oraz, że skoro sąd taką decyzję podjął, to widocznie miał powody. Jednym słowem: klękajcie narody, sędziowie są nieomylni. Jeszcze dalej idzie Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Wbrew wizerunkowi, jaki usiłuje stworzyć sobie ta struktura, skupia ono zaledwie około jednej trzeciej polskich sędziów, zaś w jego władzach nie zasiadają żadni sędziowie wyższej rangi (z sądów apelacyjnych lub Sądu Najwyższego).
I oto „Iustitia”, wykazując się żenującym brakiem wyczucia, postanawia wykorzystać sytuację do własnej prywatnej wojenki z ministrem Jarosławem Gowinem. Wydaje oświadczenie, w którym protestuje przeciwko rzekomemu naciskowi, jaki ma on wywierać na sąd, prezentując w mediach swoje opinie na temat sprawy oraz wyznaczając sędziego wizytatora (jest to po prostu skorzystanie przez ministra ze swoich uprawnień). Co do meritum, „Iustitia” oznajmia: "[…] rozstrzygnięcia sądów rodzinnych dotyczące m.in. sytuacji nazywanych w mediach 'odebraniem dziecka rodzicom', czy 'umieszczeniem dziecka w domu dziecka', zawsze wymagają wyważenia dobra dziecka w kontekście konkretnych okoliczności. Rozstrzygnięcia te są trudne i dlatego przed ich wydaniem sąd zasięga opinii kuratora oraz psychologów i pedagogów ze specjalistycznych placówek diagnostycznych. Nie jest zatem tak, jak sugeruje wypowiedź Ministra Sprawiedliwości, że następuje to w niejasnych okolicznościach. Należy mieć świadomość, że zarówno umieszczenie dziecka w domu
dziecka lub rodzinie zastępczej, jak też pozostawienie go w niewłaściwym środowisku, mogą mieć wpływ na psychikę i bezpieczeństwo dziecka, zaś rolą sądu jest wybór takiego rozstrzygnięcia, które w jak największym stopniu posłuży dobru dziecka".
Jeśli zarząd stowarzyszenia zna sprawę, wie doskonale, że sąd w Krakowie sięgnął od razu po najdalej idący środek, posiłkując się jedną, słabo uzasadnioną i udokumentowaną opinią. Ale to na „Iustitii” nie robi wrażenia. Druga część cytowanego akapitu to wywód godny marksistowskiej dialektyki: odebranie dzieci to działanie ostateczne, skoro więc sąd o tym zdecydował, na pewno było to uzasadnione. Sąd zawsze ma rację, a jeśli są wątpliwości, to patrz punkt pierwszy.
Poraża całkowity brak empatii, zarówno sądu rodzinnego z Krakowa, jak i sędziów ze stowarzyszenia „Iustitia”. Odebranie dzieci rodzicom - kochających dzieci kochającym rodzicom! - jest jedną z najgorszych, największych traum, jakie można sobie wyobrazić. Tymczasem sędzia zdecydował o tym bez dochowania staranności, bez rozważenia wszystkich racji, bez uwzględnienia opinii samych dzieci, które niczego bardziej nie pragną niż wrócić do rodzinnego domu. Jego koledzy z „Iustitii” zaś zainteresowani są głównie rzekomym zamachem ministra sprawiedliwości na swoją niezawisłość, a nie losem rodziny lub tym, czy została potraktowana sprawiedliwie. Wiele wskazuje na to, że Bajkowscy i ich synowie stali się zakładnikami wojny, którą sędziowskie środowisko toczy z Jarosławem Gowinem.
Chodzi zapewne także o prestiż i twarz. Sędziowie - grupa zawodowa, która po 1989 r. nigdy nie została poddana weryfikacji w żadnej postaci - wydają się powszechnie podzielać przekonanie o własnej wyższości, nietykalności i niepodleganiu jakiejkolwiek krytyce. Jeżeli taka się pojawia, natychmiast podnoszą larum, że dokonuje się zamachu na sędziowską niezawisłość, a to z kolei utożsamiają z zamachem na istotę demokracji. Istnieje obawa, że w obliczu powszechnej - bezwzględnie słusznej - krytyki mogą utwardzić swoje stanowisko. Jest też jednak nadzieja, że sąd apelacyjny, którego sędziowie zwykle reprezentują wyższy poziom, będzie umiał się wznieść ponad te niskie motywacje.
W sprawie Bajkowskich widać jak na dłoni patologię, ale nie krakowskiej rodziny, lecz środowiska sędziowskiego. Zadufanego w sobie, całkowicie wobec siebie bezkrytycznego, pełnego ludzi, którzy decyzje ważące na losach i życiu podejmują skrajnie niefrasobliwie, po czym bronią ich do upadłego bez względu na okoliczności i fakty. Widać tu również patologię systemu, który nie jest w stanie na czas zapobiec śmierci dzieci naprawdę katowanych, dręczonych i głodujących, za to bardzo sprawnie odbiera rodzicom dzieci kochane, zadbane, szanowane.
Niedawno opublikowany sondaż CBOS pokazał, że zaledwie 20 procent Polaków ocenia dobrze działanie sądów. Trudno się dziwić. Sądy i sędziowie ciężko i wytrwale sobie na taką opinię pracują.
Specjalnie dla WP.PL Łukasz Warzecha