W niedzielę finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jako etatowy przeciwnik Jerzego Owsiaka od lat, grubo zanim to było modne, mogę mieć dziś pewną satysfakcję: impreza szołmena w czerwonych okularach wreszcie nie jest przez polskie państwo traktowana w specjalny sposób.
To jednak nie zmienia mojego stanowiska gdy idzie o samo miejsce Owsiaka w polskiej polityce – bo to w istocie polityk – oraz tego, że dziś Owsiak nie byłby tam, gdzie jest, gdyby wsparcia państwa przez lata z powodów ściśle politycznych nie otrzymywał.
Osoba Owsiaka i jego impreza nie budzi już we mnie emocji takich jak kiedyś. Po pierwsze dlatego, że państwo wycofało się z jej promowania. Po drugie – bo przechodziłem przez ten swoisty rytuał już tyle razy, że zdążyłem przywyknąć, a jego powtarzalność jest nużąca. W okolicach finału WOŚP publikuję kolejny tekst, w którym przypominam, dlaczego Owsiaka nie cenię, a w odpowiedzi zostaję obrzucony niewybrednymi hejtami wielbicieli i czcicieli "świętego Jurasa", którzy ekscytują się hasłem "miłość, przyjaźń, muzyka", ale krytykom Owsiaka życzą wszystkiego najgorszego. Przy czym sam Owsiak nigdy tych momentami naprawdę obrzydliwych hejtów nie starał się powstrzymać.
Co roku dowiaduję się, że nie obchodzi mnie los chorych dzieci
Ale dyrygent WOŚP ma to do siebie, że jego skrajny egotyzm nie znosi krytyki. Przez lata utrzymywania uprzywilejowanej pozycji przywykł do bezkrytycznych hołdów i nie umie wciąż pogodzić się z tym, że jako osoba publiczna podlega ocenom, także bardzo ostrym.
Dowiaduję się więc co roku, że nic nie obchodzi mnie los chorych dzieci czy na kogo tam WOŚP akurat zbiera, a najchętniej bym je po prostu mordował. Dowiaduję się, że przemawia przez mnie frustracja, a sam nic w życiu dobrego nie zrobiłem i dlatego nienawidzę "świętego Jurasa". Niezmiennie pojawia się absurdalne oczekiwanie, że gdybym kiedyś miał być leczony sprzętem od WOŚP, to odmówię (niby dlaczego, skoro płacę składki na publiczną służbę zdrowia, a ten sprzęt jest w jej dyspozycji – ale do niej nie należy, wbrew powszechnemu przekonaniu?).
Pomijam cokolwiek groteskowe opowieści o tym, że gdyby nie Owsiakowa akcja, dzieci umierałyby na szpitalnych korytarzach. Pojawiają się też oczywiście życzenia wszystkiego najgorszego w rozmaitych postaciach oraz niezmiennie ustawianie Kościoła w roli negatywnej antytezy Owsiaka. Co, nawiasem mówiąc, mówi wiele o poglądach jego najgorętszych zwolenników.
Tym razem z pewnością też tak będzie, ale – jako się rzekło – to już pewien rytuał. Czegoś by mi brakowało, gdyby czciciele WOŚP za którymś razem nie pokazali swojej wybitnej tolerancji i zdolności do dyskusji.
Finansowanie Owsiakowej imprezy do dobra reklama
Gdy w ubiegłym roku widać było, że Owsiak działa bez wsparcia państwa, wielu jego fanów szyderczo pytało mnie, jak sobie poradził i jak się z tym czuję – bo przecież orkiestra pobiła kolejny rekord. Owszem, ale trzeba tu zaznaczyć dwie kwestie.
Po pierwsze – ogromną część podawanej na koniec sumy stanowią wpłaty od firm, w tym biorących udział w aukcjach, a nie pieniądze ze zbiórki w dniu finału, a dopiero porównanie tychże spontanicznych wpłat dałoby obraz "poparcia", jakim cieszy się WOŚP bez wsparcia państwa. Firmy bowiem od dawna traktują dotowanie Owsiakowej imprezy swoimi pieniędzmi po prostu jako rodzaj promocji i reklamy, a rządzą tutaj całkiem inne zasady niż w przypadku zbiórki od osób fizycznych. Firmy kalkulują, wydają firmowe, nie prywatne pieniądze. Nie ma porównania.
Niestety, z jakichś powodów WOŚP nie podaje ani w swoich rocznych zestawieniach, ani w umieszczonych na stronie podsumowaniach finałów, ile zebrano do puszek (czyli od osób fizycznych w dniu finału), a ile od instytucji w różnych formach. Widzimy tylko ogólną sumę uzyskaną w ramach finału i informację, co się na nią składa, ale bez liczb ani procentów. Nie chcę dorabiać na siłę teorii spiskowej, ale doprawdy nie rozumiem, dlaczego Owsiak nie chwali się tym, ile pieniędzy dostał po prostu od ludzi.
Po drugie – gdyby nie polityczna pożyteczność Owsiaka dla kolejnych rządów, które sprawowały władzę przez niemal cały czas III RP, nie byłoby tysięcy godzin bezpłatnej transmisji w TVP, udziału policji, wojska i innych służb, nie byłoby wszystkich efekciarskich posunięć, które sprawiły, że WOŚP nie była po prostu jedną z wielu imprez dobroczynnych, ale została niejako upaństwowiona. Jeśli więc dzisiaj konkuruje z innymi imprezami na mniej więcej równych zasadach, to i tak startuje z bardzo uprzywilejowanej pozycji, wypracowanej przez ponad dwie dekady dzięki specjalnemu traktowaniu.
Komu można "dać z baśki"
Na czym polegała i polega polityczna użyteczność Owsiaka dla lewej strony sceny politycznej, dziś wcale nie mniejsza, ale nawet większa niż kiedyś? Tłumaczyłem to kilka lat temu w tekście dla Wirtualnej Polski.
Pisałem:
Metoda na "apolityczny autorytet" nie jest nowa i propagandziści korzystali z niej od wieków. Weźcie osobę, która wam sprzyja, uzależnijcie ją w jakiś sposób od siebie. Dopilnujcie, żeby zajmowała się czymś, co działa na emocje, chwyta za serce, pozornie nie budzi kontrowersji i trudno się z tym spierać, bo wyjdzie się na nieczułego drania. Niezłym wyborem jest działalność dobroczynna, a najlepiej dotycząca dzieci. Roztoczcie wokół tej osoby nimb świętości i bezinteresowności, chwalcie ją, nadymajcie, ile się da. Kiedy natomiast będziecie w jakiejś sprawie potrzebowali wsparcia, pozwólcie jej przemówić ex cathedra – oczywiście w stu procentach w zgodzie z waszym politycznym interesem. Ludzie posłuchają. Pomyślą: "No, przecież to taki dobry człowiek, tak dzieciom pomaga, politycznie się nie angażuje, więc rację ma musowo".
Nic się nie zmieniło. Owsiak atakuje prawą stronę z pozycji autorytetu, wspartego pieczołowicie budowanymi emocjami wokół pomocy dzieciom. Przykłady? Lata temu, kiedy dzięki historykom na jaw wyszły wreszcie niewygodne fakty z przeszłości Lecha Wałęsy, Owsiak oferował, że tym, którym się Wałęsa nie podoba, może "dać z baśki".
Zabierał głos w sprawie Antoniego Macierewicza. Atakował Bronisława Wildsteina za wyniesienie słynnej listy katalogowej z IPN. O Telewizji Republika (przed 2015 rokiem) mówił: "Jeśli gdzieś zobaczycie Telewizję Republika, gońcie dziadów!". I tak dalej, i tak dalej. Dyrygent WOŚP nie próbuje udawać apolityczności, której jednak starają się trzymać najbardziej godni szacunku twórcy dobrych dzieł, jak Anna Dymna czy Ewa Błaszczyk. Jest po prostu politykiem, może nie etatowym, ale znacznie więcej niż okazjonalnym. Dziś afiliowanym przy opozycji.
Skoro zaś o Dymnej czy Błaszczyk mowa, trzeba wskazać na rzecz, która chyba najbardziej odróżnia Owsiaka od innych, zajmujących się dobroczynnością: egocentryzm i nieznośne szołmeństwo, które w połączeniu z bardzo jasnymi poglądami politycznymi sprawia, że WOŚP jest od początku imprezą mocno nacechowaną politycznie.
Nie dają pieniędzy na słabszych, ale "na Owsiaka"
Tymczasem pojęcie caritas w swoim najgłębszym znaczeniu zakłada nie tylko pomoc potrzebującym, ale też skromność pomagającego. Prawdziwy dobroczyńca nie stawia się w centrum akcji pomagania – odwrotnie niż Owsiak. Niektórzy twierdzą, że tak musi być, bo ludzie dają na WOŚP ze względu na twórcę akcji.
To jednak argument WOŚP raczej pogrążający, bo jeśli jest prawdziwy, oznaczałoby to, że ludzie nie przekazują datków ze względu na cel, na potrzebujących, na własną potrzebę podzielenia się ze słabszymi, ale dlatego, że na scenie podskakuje podstarzały antypisowiec i coś tam pokrzykuje o Kaczyńskim. Innymi słowy – że nie dają pieniędzy na słabszych, ale "na Owsiaka" (w dodatku Owsiaka antypisiaka). Co zresztą utrwaliło się w języku, bo tak przecież wiele osób właśnie mówi: dawać "na Owsiaka".
Przy czym trzeba wyraźnie zaznaczyć: ogromna grupa ludzi pracuje dla WOŚP z chwalebnych powodów, nie traktując przedsięwzięcia ideologicznie, a jeszcze większa grupa daje w czasie finału pieniądze, bo do tego przywykła, bo cel wydaje jej się dobry, bo ma taką potrzebę. Oby tylko nie sądzili, że to gest, który wystarcza na cały rok.
W sporze z Owsiakiem i krytyce WOŚP zwykli uczestnicy imprezy czy darczyńcy pozostają na boku – ewentualne wątpliwe posunięcia pana Jerzego nie ich obciążają. Najwyżej można powiedzieć, że wykazują się pewną naiwnością, ale trudno ich za to winić.
Z dzisiejszą sytuacją Owsiaka jest trochę tak jak z polskimi mediami. Wiele osób słusznie wskazuje, że część z nich powstała lata temu w warunkach nie w pełni przejrzystych, zdobywając sobie bardzo mocną pozycję w sposób daleki od uczciwej konkurencji. I jest w tym wiele racji. Tyle że dziś nic się już z tym nie zrobi, a opowieści o tym, żeby wprowadzić jakiś wariant "zero", są bzdurą. Podobnie jak trudno zgodzić się z tym, że te media można w jakiś sposób prześladować ze względu na ich genezę.
Analogicznie, Owsiak nie wypracowałby swojej pozycji, gdyby nie był politycznie użyteczny dla szeroko pojętej elity III RP – zgoda. Ale dziś można jedynie pilnować, żeby państwo nie wróciło do wspierania go w bezprecedensowy sposób, nic ponadto. Dlatego na koniec napiszę coś, co pod piórem odwiecznego krytyka "świętego Jurasa" może brzmieć zaskakująco: nie ma powodu, żeby WOŚP traktować gorzej niż innych.
Owsiak niczym męczennik "pisowskiej dyktatury"
Niech sobie przedsięwzięcie Owsiaka funkcjonuje na tych samych zasadach co inne. Niech będzie tak samo kontrolowane, sprawdzane, poddane takiemu samemu reżimowi – ale jakakolwiek nadgorliwość w tym względzie byłaby wodą na młyn Owsiaka.
Tak jak jest nią absurdalne przemilczanie jego imprezy w publicznej telewizji.
Dobrze, że nie ma już wielogodzinnych transmisji z finałów WOŚP, ale czy naprawdę programy informacyjne nie powinny wspomnieć choćby krótko o, bądź co bądź, dużym przedsięwzięciu? Ostentacyjne pomijanie tegoż będzie tylko robić z Owsiaka męczennika "pisowskiej dyktatury". Całkiem niepotrzebnie.